Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Sławek: człowiek tajemnica

Dariusz Baliszewski 07-01-2019, ostatnia aktualizacja 07-01-2019 09:44

2 kwietnia 1939 r. Walery Sławek, trzykrotny premier II Rzeczypospolitej, popełnił samobójstwo.

≥ Prezydent Ignacy Mościcki dekoruje Walerego Sławka Orderem Orła Białego (1935 r.)
źródło: nac
≥ Prezydent Ignacy Mościcki dekoruje Walerego Sławka Orderem Orła Białego (1935 r.)
źródło: nac

W niedzielę, 2 kwietnia o godz. 10 wieczorem, w mieszkaniu własnym przy Al. Szucha 16 m. 7, płk Walery Sławek dokonał zamachu samobójczego, strzelając z rewolweru w usta. Kula przebiła podniebienie, mózg i naruszyła czaszkę" – pierwsze komunikaty prasowe, które ukazały się w poniedziałek, 3 kwietnia 1939 r., nie zawierają jeszcze żadnych spekulacji, zapisują jedynie suche fakty. „Ciężko rannego przewieziono do Instytutu Chirurgii Urazowej Szpitala Ujazdowskiego, gdzie niezwłocznie przystąpiono do operacji. Operacja przeprowadzona przez dr T. Sokołowskiego przy asyście dr St. Zielińskiego i dr Z. Ambrusa trwała ok. 2 godzin. Po operacji dokonano transfuzji krwi. Mimo wszelkich zabiegów ranny nie odzyskał przytomności. (...) O godzinie 6.45 rano płk Walery Sławek zmarł".

Przez kilka następnych tygodni śmierć tego wybitnego działacza niepodległościowego, polityka i męża stanu, trzykrotnego premiera polskiego rządu, marszałka Sejmu, wieloletniego prezesa Związku Legionistów, ale przede wszystkim najbliższego współpracownika marszałka Józefa Piłsudskiego, stanowiła najważniejszy temat prasowych komentarzy, sporów i spekulacji. „Zrodzony z romantyzmu, romantyzmem walki wypełnił swe życie aż po kres. Pogarda śmierci odezwała się aż w tej ostatniej walce – najbardziej nieubłaganej". Z kim miał toczyć ową ostatnią walkę, w cytowanej tu odezwie Komendy Naczelnej Związku Legionistów nie napisano. Napisano jedynie, że „prawość charakteru, siła woli, ascetyzm życia codziennego pozostały niezmienne, nawet w chwili, gdy z żalem widzieliśmy go odchodzącego z naszych maszerujących karnie szeregów na swą samotną drogę".

Dlaczego odchodził na ową samotną drogę, podobnie w tej odezwie nie napisano. W ogóle w prasie tamtych tragicznych dni nie podano wielu rzeczy. Nie napisano, że w szpitalu przy umierającym Sławku zgromadzili się przyjaciele, w tym sama Aleksandra Piłsudska. Dopiero po latach okazało się, że do mieszkania Sławka przy al. Szucha przywieziono – nie wiedzieć po co – żonę ministra spraw zagranicznych Jadwigę Beck, by była świadkiem tego tragicznego zdarzenia. Komentując po latach ten fakt, twierdziła, że Sławek został po prostu zaszczuty. W prasie tamtych dni nie napisano, że do szpitala nie przyszedł nikt z rządu ani nikt z Zamku. Nie podano, że podczas uroczystości pogrzebowych marszałek Rydz-Śmigły i premier Sławoj-Składkowski obecni byli jedynie w kościele garnizonowym, ale zrezygnowali z obecności na pogrzebie. Być może zresztą dlatego, że przyjaciele płk. Sławka nie dopuścili, by ktokolwiek z rządu pomagał nieść trumnę. Nie napisano też, że w uroczystościach pogrzebowych w ogóle nie uczestniczył prezydent Ignacy Mościcki, który – jak powszechnie uważano – przedłużając własną kadencję prezydencką, zamknął tym samym drogę do prezydentury Sławkowi, choć zgodnie z „ustnym testamentem" Piłsudskiego to on miał objąć urząd po Mościckim. Na pogrzebie reprezentował prezydenta gen. Kazimierz Sosnkowski.

Wileńskie „Słowo", żegnając płk. Sławka w dniu pogrzebu na warszawskich Powązkach Wojskowych 5 kwietnia 1939 r., napisało: „Do mitu walki o niepodległość, który Polska zna, przybył jeszcze jeden mit. Mit tajemnicy życia i tajemnicy śmierci Walerego Sławka. Nikogo nie kazał winić ten człowiek bez życia prywatnego". Ale w tych dniach żałoby cała Polska zadawała sobie pytanie: dlaczego się zabił? I jak do tego w ogóle mogło dojść? Nie brakowało przy tym różnorakich podejrzeń, a nawet oskarżeń. To, co zdołano ustalić i ujawnić opinii publicznej, pozostawiało bowiem zbyt wiele pytań bez odpowiedzi.

Tajemniczy telegram

Rano 2 kwietnia, w Niedzielę Palmową, najpewniej po mszy w kościele Zbawiciela, Sławek przyjmował w swym mieszkaniu kilkoro przyjaciół. Udało się ustalić, że byli wśród nich Bohdan Podoski, współtwórca (wraz ze Sławkiem) konstytucji kwietniowej, były minister skarbu Ignacy Matuszewski i ówczesna życiowa partnerka Sławka Maria Herburtówna, zajmująca się sprawami społecznymi w kancelarii cywilnej prezydenta. W poniedziałek rano pułkownik planował wyjazd z Michałem Brzękiem-Osińskim do Racławic, do dworku, który ofiarowali mu koledzy posłowie z byłego BBWR. W obecności przyjaciół telefonicznie zamawiał jeszcze konną bryczkę na stację kolejową. Był jasny, słoneczny dzień. Nic nie zapowiadało tragedii.

Wczesnym popołudniem na al. Szucha 16 m. 7 dostarczono telegram. Do dzisiaj nikt nie poznał jego treści. Musiała być jednak porażająca, skoro Sławek wyprosił gości, przebrał się w wizytowy garnitur z baretkami odznaczeń, po czym zaczął segregować i palić prywatne dokumenty. Jakie dokumenty? Tego też nikt i nigdy się nie dowiedział. Historia przyjmuje, że musiały to być dokumenty kompromitujące albo samego Sławka, albo jakąś grupę, a może organizację polityczną planującą czy przygotowującą jakąś akcję, a może nawet zamach polityczny. Na kogo – nie wiadomo. Na kiedy – nie wiadomo. Historia przebąkuje o związaniu się Sławka z dawną Organizacją Bojową PPS, a ówczesną opozycją polityczną, z Tomaszem Arciszewskim, z Kazimierzem Pużakiem, nawet z Mieczysławem Niedziałkowskim czy ludowcem Maciejem Ratajem. Ale od przebąkiwań historii do choćby najmniejszej pewności droga wydaje się jeszcze daleka. Wiadomo jedynie tyle, że na początku marca 1939 r. podczas pogrzebu prof. Władysława Zawadzkiego, ministra skarbu w rządzie Aleksandra Prystora, a później w rządzie Walerego Sławka, nagle Sławek podszedł do Niedziałkowskiego. Ludzie wstrzymali oddech, bo wszyscy znali historię z 1928 r., kiedy to Sławek w związku z jakąś awanturą w Sejmie wyzwał na pojedynek Niedziałkowskiego, a ten od pojedynku mało grzecznie się uchylił. Sławek nie miał jednak żadnych złych zamiarów – podszedł do Niedziałkowskiego i ucałował go w czoło. Taki był Sławek. Mówiono: człowiek tajemnica. Czy ów pocałunek miał być gestem zgody, spóźnionymi przeprosinami czy zaproszeniem do współpracy? Tego nikt nie wie.

List samobójcy

Teraz pułkownik Sławek palił jakieś konspiracyjne, kompromitujące dokumenty. Następnie usiadł przy biurku i napisał kilka listów. Jeden do prezydenta Mościckiego, drugi do przyjaciela, byłego premiera Aleksandra Prystora. Przy tym nie wiadomo, dlaczego pisał, skoro Prystor mieszkał dwa piętra wyżej w tym samym budynku. Prawdę mówiąc, nie wiadomo, czy w ogóle pisał, bo żaden pożegnalny list Sławka nigdy nie został ujawniony. Tylko ten jeden zapis na pojedynczej kartce papieru: „Odbieram sobie życie. Nikogo proszę nie winić. W. Sławek". Niżej dopisek: „Spaliłem papiery o charakterze prywatnym, a także wręczone mi w zaufaniu. Jeżeli nie wszystkie, proszę pokrzywdzonych o wybaczenie. Bóg wszystkowidzący może mi wybaczy moje grzechy i ten ostatni". Przedśmiertny zapis „nikogo proszę nie winić" najpewniej należy czytać: nikt nie jest winien. Warto spróbować go zinterpretować, ponieważ w literaturze przedmiotu występuje także inny zapis tego ostatniego listu samobójcy: „Niech nikt nie szuka winnych". Jak się wydaje, należy to czytać i rozumieć tak: są winni, ale nie chcę, by ich szukano. Prawdę mówiąc, próba ustalenia, co jest, a co nie jest prawdą w tej historii, całkowicie mija się z celem. Oto bowiem, jak udało się ustalić, do mieszkania płk. Walerego Sławka jeszcze tego tragicznego wieczoru weszła prokuratura (nie wiadomo – cywilna czy wojskowa) i zarekwirowała wszystkie dokumenty. Nikt ich już więcej nie miał zobaczyć. Całą korespondencję Sławka z lat walki, szyfrowane notatki z najtajniejszych misji zlecanych Sławkowi przez marszałka Piłsudskiego, dokumenty przechowywane do przyszłego pamiętnika, fotografie, pamiątki rodzinne, słowem – wszystko!

Spisek pułkowników?

Historii nie udało się nigdy ustalić, kto był w sprawie tej śmierci przesłuchiwany, zatrzymany czy może nawet aresztowany. Bo być może był. Jerzy Marek Nowakowski, chyba jedyny do dzisiaj biograf pułkownika Sławka, wśród innych dokumentów przywołuje fragment listu premiera Kazimierza Bartla do premiera Aleksandra Prystora, w którym Bartel, matematyk, umysł ścisły i precyzyjny, pisze: „Z tą śmiercią, taką, jaką była i jaką się stała, nie można pogodzić się nigdy". Co to znaczy: „jaką była i jaką się stała"? Czy on pisze o dwóch różnych obrazach tej samej śmierci, czy daje do zrozumienia, że chodzi o jakąś mistyfikację, której w tej sprawie się dopuszczono? Czy w tym jednym krótkim zdaniu zapisane zostało jakieś oskarżenie? Nic nie wiadomo.

Przed laty do „Rewizji nadzwyczajnej", programu Telewizji Polskiej podejmującego niewyjaśnione sprawy w historii, napłynęła informacja dr. Krzysztofa Nowaka z Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Dotarł on do sensacyjnej wręcz relacji Józefa Ostafina, posła ziemi krośnieńskiej, złożonej na ręce Leonarda Guziura w 1940 r. Dotyczyła ona obecności posła Ostafina wraz z niewidomym posłem Edwinem Wagnerem na konspiracyjnym nocnym spotkaniu w podziemiach Banku Gospodarstwa Krajowego w Warszawie w marcu 1939 r. Zebraniu przewodniczyli pułkownicy (Ignacy) Matuszewski i (Jan?) Modzelewski. Przekonywali, że Hitler szykuje się do ataku na Polskę, a rządząca ekipa jest za słaba, by się niebezpieczeństwu przeciwstawić. Należy zatem ująć ster władzy w silne pułkownikowskie ręce. Może to zapewnić zamach stanu. Mościckiego winien zastąpić Sławek, premierem zaś należy uczynić Modzelewskiego. Konkretne plany postanowiono przechować u płk. Sławka, który w zebraniu nie uczestniczył... Zbulwersowani treścią spotkania posłowie poinformowali o planowanym zamachu księdza Humpolę, kapelana prezydenta Mościckiego. Powiadomiony o wszystkim Mościcki porozumiał się z marszałkiem Śmigłym i wspólnie zadecydowali o koniecznym aresztowaniu płk. Walerego Sławka i rewizji w jego mieszkaniu. Według posła Józefa Ostafina te właśnie wydarzenia spowodowały samobójstwo Walerego Sławka, który, odbierając sobie życie, chciał uniknąć kompromitacji i hańby.

Jeśli więc ta relacja oparta jest na prawdzie, to w depeszy, którą Sławek otrzymał wczesnym popołudniem w Niedzielę Palmową, najpewniej zostało zapisane ostrzeżenie przed bliską rewizją i aresztowaniem. Tak utrzymywał w swojej relacji przytoczonej w „Rewizji nadzwyczajnej" sędzia Ignacy Wielgus z Kalwarii Zebrzydowskiej, powołujący się na swoje rozmowy z generałami Marianem Kukielem i Józefem Hallerem, odbyte w maju 1939 r. Obaj generałowie mieli szeroką wiedzę o spisku i planowanym zamachu stanu. Na stanowisko prezydenta zgodnie z wolą marszałka Piłsudskiego planowany był Walery Sławek, a w rządzie byłego premiera Leona Kozłowskiego stanowisko ministra spraw wewnętrznych miał objąć Kazimierz Pużak. Jak wynika z relacji sędziego Wielgusa, planom zamachu miał sprzyjać pozostający w konflikcie z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym gen. Kazimierz Sosnkowski, który przekonywał Sławka o konieczności porozumienia z Niemcami, by za wszelką cenę uniknąć konfliktu zbrojnego, do którego Polska była zupełnie nieprzygotowana...

Sławek żąda ustąpienia prezydenta

Wszystko to byłoby znacznie bardziej wiarygodne, gdyby nie dotyczyło osoby Walerego Sławka. Jak bowiem pisał 4 kwietnia 1939 r. „Kurier Polski": „Wolno tak albo inaczej oceniać działalność polityczną i trafność koncepcyj Zmarłego, ale trzeba uznać, że nawet najwięksi przeciwnicy płk. Sławka schylali głowę przed Jego patriotyzmem, prawością charakteru, odwagą cywilną, podporządkowywaniem bez reszty swej osoby sprawie, której służył". Zamach stanu do wspomnianej prawości, odwagi i patriotyzmu Sławka zupełnie nie pasuje. Ale w to, że Sławek dążył do usunięcia prezydenta, wątpić nie należy.

30 marca 1939 r. odbyła się na Zamku zbiorowa audiencja profesorów zatroskanych o los Polski. Uczestniczyli w niej Franciszek Bujak, Stanisław Estreicher, Stefan Glaser, Stanisław Grabski, Zygmunt Lasocki, Tadeusz Lehr-Spławiński, Stanisław Pigoń i Cyryl Ratajski. W oficjalnym komunikacie informowano, że audiencja trwała prawie trzy godziny, a uczestnicy przedstawili prezydentowi swoje poglądy na sytuację wewnętrzną i zagraniczną Polski. W istocie podczas tych trzech godzin profesorowie żądali od prezydenta powołania rządu narodowego, amnestii dla więźniów brzeskich i demokratyzacji władzy. Kończyli słowami prof. Stanisława Estreichera: „Panie Prezydencie! Pozwoli pan sobie powiedzieć, że Pańskie oczy już źle widzą, a pańskie uszy już źle słyszą".

To kapitalny zapis polskiego dramatu zanotowany przez prof. Stanisława Pigonia. Dla historii Walerego Sławka kluczowy wydaje się jednak inny moment tej audiencji, pominięty, niedostrzeżony przez historyków. Jak zapisał prof. Pigoń: „Zaczął Mościcki swą odpowiedź od tego, że nie pierwsi jesteśmy, którzy go nachodzimy w podobnej sprawie. »Nie tak dawno był u mnie pan o dużej pozycji, nawet szlachcic. Poczynał sobie zuchwale. Śmiał żądać, żebym ustąpił. Oczywiście odszedł z kwitkiem«. Wszyscy zrozumieliśmy, że mowa o pułkowniku Sławku". Trzy dni później już go nie było wśród żywych.

Ta wizyta pułkownika na Zamku i uczciwe, otwarte żądanie, by Mościcki ustąpił ze stanowiska prezydenta (zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami i zobowiązaniami wobec marszałka Piłsudskiego), znakomicie mieszczą się w psychologicznym portrecie Sławka. Rzecz jednak w tym, że w relacji sędziego Wielgusa mowa jest o tym, że przygotowywany przez spiskowców zamach miał zostać przeprowadzony za pomocą trucizny!

Nagła choroba Mościckiego

Gdzieś po 20 marca prezydent nagle zachorował. Karolina Rostocka, wówczas młodsza pomocnica sekretarki Marii Mościckiej, w 2003 r., kiedy składała swą sensacyjną relację dla „Rewizji nadzwyczajnej", nie umiała już przypomnieć sobie dokładnej daty. To musiało być około 25 marca. Tego dnia imieniny obchodziła prezydentowa Maria Mościcka – Maniusia, jak mówiono o niej w Zamku. Wszyscy składali życzenia, wszyscy byli bardzo radośni. Kilka osób przyniosło ciastka z najlepszych warszawskich cukierni. I Hania Szwankowska, główna sekretarka, i Marysia Rymuzówna, dietetyczka, i Hela Śliwińska, która przyszła tego dnia z wózkiem i niedawno urodzoną córeczką. Oczywiście wszystkie wiedziały, że Maniusia, która miała wyraźną tendencję do tycia, ledwie skubnie jakieś ciastko, ale prezydent, który cieszył się znakomitym zdrowiem, na pewno nimi nie pogardzi. Wkrótce potem – może po godzinie, a może nawet mniej – w całym Zamku zapanowała groza. Jedna po drugiej przyjeżdżały karetki. Przyjeżdżały bez sygnału, by nie budzić sensacji, i chowały się na dziedzińcu. Ale widać było wielu lekarzy w białych kitlach, biegnących w stronę prywatnych pomieszczeń, gdzie leżał chory prezydent. W Zamku pojawili się także młodzi mężczyźni w cywilnych ubraniach, ale poruszający się „po wojskowemu". Rozmawiali, jakby nic się nie stało. Pytali, skąd wzięły się ciastka, czy ktoś widział jakichś obcych. Co prezydent jadł wczoraj na kolację? Prezydent na kolację zawsze jadał kartofle ze zsiadłym mlekiem. Obcych nikt nie widział, a ciastka przyniosło wiele osób. W pewnej chwili pani Karolina ośmieliła się zapytać, co się dzieje. – Nie wiemy – odpowiedział młody oficer. – Ale jest źle, bardzo źle. Przed chwilą zawiadomiono marszałka Śmigłego. Wyraził zgodę na przejęcie władzy. Zaraz przyjedzie. Wobec zagrożenia śmiercią rozważana jest poważnie ewentualność abdykacji prezydenta i przyspieszonej elekcji Śmigłego. To najprawdopodobniej jakaś straszliwa trucizna.

Nikt nie mówił o żadnym zamachu ani o żadnej truciźnie. Mówiło się tylko, że to skręt kiszek. Maniusia nawet na chwilę nie opuszczała męża. Wyrzuciła wszystkie pielęgniarki, by osobiście opiekować się prezydentem. „Boże, jak ona to wytrzymywała – przypominała sobie pani Karolina. – To był jeden brud i smród". Widziała to wszystko z bliska, bo na prośbę prezydentowej przychodziła kilkakrotnie do części prywatnej po psa Tymka, z którym wobec choroby pana prezydenta ona sama wychodziła. Tego też dnia na Zamku odbyła się rada rodzinna z udziałem premiera Składkowskiego i wicepremiera Kwiatkowskiego. Lekarze ze względu na poważne osłabienie chorego i jego wiek przestrzegali przed operacją. Zgodę musiała więc podpisać rada rodzinna i – jak słyszała pani Karolina – podpisała. Tyle że na Zamku pojawił się doktor Glatzl, którego zabiegi i jakieś lekarstwa oddaliły wizję operacji. Z dnia na dzień prezydent czuł się coraz lepiej. Po kilku kolejnych dniach wydawał się już zdrowy, choć ogromnie osłabiony.

Dalej nikt nie mówił o żadnym zamachu i truciźnie. Ale nagle zamkowy windziarz popełnił samobójstwo i równocześnie została zmieniona cała straż zamkowa. Wszyscy bez żadnego wyjątku. Pani Karolina Rostocka nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że samobójcza śmierć pułkownika Sławka miała oczywisty związek z zamachem na Mościckiego. „Bo widzi pan – kończyła swoją relację – Maria Herburtówna, życiowa partnerka Sławka, była moją rodzoną babką. Oczywiście niczego mi nie opowiadała, ale kiedy płakała, ja wiedziałam, dlaczego płacze. W czasie okupacji była szyfrantką w AK. Niemcy rozstrzelali ją w 1944 r. w ruinach getta. Ja wiem, że nigdy nikomu niczego nie powiedziała".

Epilog

Oczywiście to historia pozbawiona dokumentów, oparta na kilku relacjach składanych po upływie bardzo długiego czasu. Można w nią wierzyć lub nie. Ale na koniec tej opowieści warto przywołać ostatnich kilka zdań z głośnej książki pułkownika Mariana Romeyki „Przed i po maju":

„Wreszcie trudno mi przemilczeć wydarzenie z 1939 r., o którym opowiedział mi w 1962 r. były radca naszej ambasady w Rumunii (b. ambasador w Chinach w latach wojny) Alfred Poniński. W końcu marca 1939 r. na wydanej na Zamku herbatce prezydent Mościcki po zjedzeniu kilku ciastek uległ raptownemu i groźnemu zatruciu; właściwe powody nie zostały ujawnione. Mimo iż wypadek był przez władze starannie ukrywany, wiadomość o nim przeniknęła za granicę, m.in. na rumuński dwór królewski, gdzie wywołała zaniepokojenie oraz zapytania w naszej ambasadzie w Bukareszcie. Gdy we wrześniu 1939 r. prezydent przekroczył granicę Rumunii i zamierzał wyjechać na Zachód, Niemcy wywierali nacisk na króla Karola, by do tego nie dopuścił; zrzeczenie się prezydentury uważali za niewystarczające. Wtedy Karol nakazał powołanie specjalnej komisji lekarskiej, na której czele rozmyślnie postawił Niemca, znanego profesora medycyny z Siedmiogrodu. Komisja stwierdziła w organizmie Mościckiego ślady dawnej trucizny, co pozwoliło królowi wydać zezwolenie na wyjazd Mościckiego do Szwajcarii".

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane