Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Piękna Retro Warszawa

Agata Sabała, Paulina Głaczkowska 07-12-2009, ostatnia aktualizacja 14-12-2009 21:31

Gdy na początku listopada białe płachty przykryły szyby Galerii Centrum, wielu warszawiaków westchnęło. Zamknięcie sklepu oznaczało zamknięcie pewnego etapu historii. O Domach Towarowych Centrum i innych "legendarnych" miejscach piszą Paulina Głaczkowska i Agata Sabała.

autor: Dudek Jerzy
źródło: Fotorzepa
Kielman pokazuje na swojej stronie internetowej 142 propozycji dla pań i panów. Mimo że niektóre trącą myszką, to wciąż są chetnie zamawiane.
źródło: internet
Kielman pokazuje na swojej stronie internetowej 142 propozycji dla pań i panów. Mimo że niektóre trącą myszką, to wciąż są chetnie zamawiane.
Małgorzata Niemen była twarzą Mody Polskiej.
autor: Marian Zubrzycki
źródło: Fotorzepa
Małgorzata Niemen była twarzą Mody Polskiej.

W czasach głębokiej komuny i wszechogarniającej szarzyzny w Warszawie pojawił się jasny punkt - Domy Towarowe Centrum. Ich budowę rozpoczęto w 1961 r. za czasów Władysława Gomułki, według koncepcji architekta Zbigniewa Karpińskiego. Nazwy wiązały się ze stolicą i asortymentem: dla pań Sawa, dla panów Wars, a dla młodzieży Junior.

Pierwszy, w lipcu 1969 r., ruszył Junior, w listopadzie Sawa, a Wars dopiero w 1970 r. DTC były najnowocześniejszym i największym kompleksem handlowym w Polsce: łączna długość trzech budynków to aż 350 m, a powierzchnia 32 tys. mkw.

Na Ścianie Wschodniej po raz pierwszy wprowadzono innowacyjny, jak na tamte czasy, system sprzedaży: klient mógł dotknąć towaru, bez proszenia ekspedientki zza lady. Na wielkiej powierzchni sklepu ustawiono wieszaki i półki z towarami.

W Domach Towarowych Centrum karierę zaczynał były marszałek Sejmu Marek Borowski. Najpierw był... sprzedawcą, po roku awansował na wyższe stanowisko.

– W latach 70. istniały właściwie dwa miejsca kojarzące się z modą: przedsiębiorstwo Moda Polska i Domy Towarowe Centrum – wspomina Marek Borowski. - Miały uprzywilejowaną pozycję, mogły zamawiać towar w zakładach produkcyjnych poza partyjnym rozdzielnikiem. Część towarów pochodziła też z importu. Zadłużone kraje arabskie, które nie mogły spłacić Polsce długu, oddawały go "w naturze": przysyłały nam dywany, skóry, pamiątki. Część tego sprzedawaliśmy. Reszta była sprzedawana za granicą, a za uzyskane tak dolary, Kostrzewski mógł importować potrzebne rzeczy.

Nic dziwnego, że w czasach ekonomii niedoboru, kiedy ludzie mieli pieniądze, ale w sklepach brakowało towarów, do sklepów przy Marszałkowskiej ustawiały się tłumy.

- Kiedy pojawiała się nowa kolekcja, zbiegała się cała Warszawa - mówi Borowski. - Jak ludzie się dowiedzieli, od rana czatowali przed Domem. Zdarzyło się, że po otwarciu drzwi, napierający tłum je zbił. A o nowe szyby nie było łatwo, dlatego powstał specjalny system wypuszczania klientów. Nigdy nie było wiadomo, które drzwi zostaną otwarte - od frontu czy drewniane od strony pasażu. W samej Sawie było ich osiem par. Tej ściśle strzeżonej tajemnicy nie znali nawet pracownicy sklepu. Kiedy jedne z drzwi otwierały się, wiadomość rozchodziła się w tłumie, ludzie biegli do nich, dzięki czemu tłok się rozładowywał. Wbiegali po kolei, wjeżdżali schodami ruchomymi na górę i już grzecznie ustawiali się w kolejce.

Z Centralnym Domem Towarowym nierozerwalnie związane jest jedno nazwisko: Barbara Hoff. Ślązaczka, prywatnie żona innej ikony Warszawy – Leopolda Tyrmanda. Najpierw o modzie pisała w Przekroju, w latach 70. zaczęła projektowanie i produkowanie ubrań dla "CeDeTu".

Jej firma, Hoffland, miała stałe stoisko w Domach Towarowych Centrum. Kiedy pojawiała się nowa kolekcja, ludzie wybijali szyby, ustawiały się gigantyczne kolejki, książki skarg i zażaleń zapełniały się wpisami, że po Hoff trzeba stać dwie godziny, a ekspedientki nie radziły sobie z szalejącym tłumem. A o co całe to zamieszanie? W czasach, kiedy władzy ludowej przeszkadzała moda, kolor, indywidualność, Barbara Hoff szyła mini, męskie, dopasowane marynarki z czarnego lnu w żółte kwiaty, sukienki z kolorowego sztruksu. W Polsce była prekursorką sieciówek – szyła ubrania tanie, na każdą kieszeń, ale dbała też o jakość. Szyły dla niej najsłynniejsze zakłady odzieżowe: Cora i Odra.

– Chciałam nie tylko podpowiadać Polsce, jak się ma ubierać, ale sama tę Polskę ubierać - mówiła Barbara Hoff w jednym z wywiadów.

Domy Towarowe Centrum sprywatyzowano, a w 1998 roku z państwowego konglomeratu powstała Galeria Centrum. Utrzymano w niej otwarte przestrzenie ze stoiskami różnych firm, a nie oddzielne sklepy.

Oblężenie przeżywała w czasie weekendowych promocji, kiedy wszystko można było kupić z 20-procentowym rabatem. Jednak powoli przestrzenie na parterze zaczęły zajmować zagraniczne sieciówki: Zara, H&M, C&A, Esprit, niedawno Bershka. Galeria Centrum nie wytrzymała konkurencji centrów handlowych. W marcu tego roku ogłosiła upadłość, a na początku listopada ostatecznie zamknęła drzwi dla klientów.

– Domy Towarowe zniknęły, ale budynek został – mówi Borowski. – Mam nadzieję, że znajdzie się dla nich dobry sposób wykorzystania. Może nie sklepy z ubraniami, ale wielki dom meblowy? - zastanawia się polityk.

Już wiadomo, że miejsce po galerii Centrum zajęła brytyjska sieciówka Marks&Spencer. Sklep z ubraniami i jedzeniem zajmuje 2,5 tys. mkw. Otwarto go szybko, nawet bez remontu i zmiany dekoracji. To czeka nas dopiero po wakacjach.

M&S to dopiero pierwszy najemca. Do zagospodarowania zostało jeszcze 9 tys. mkw. powierzchni.

Moda Polska

Próby czasu nie przetrwała też Moda Polska, przedsiębiorstwo państwowe, które istniało na rynku przez czterdzieści lat (do 1998 roku). Warszawianki w sklepach z logo czarnej jaskółki (w stolicy mieściły się m.in. przy ul. Marszałkowskiej, Ordynackiej i Rutkowskiego) mogły kupować ekskluzywną bieliznę, eleganckie garsonki, płaszcze czy kapelusze. Od końca lat 60. stała się też jednym z nielicznych (obok Peweksu i Baltony) importerów towarów luksusowych z zachodu.

– Pamiętam piękne włoskie swetry, zachodnie perfumy. W sklepach z jaskółką można było też szyć ubrania na zamówienie, przy Rutkowskiego zamówiłam swoją suknię ślubną – wspomina Jolanta Wolińska, stała klientka Mody Polskiej. Tłumaczy, że był to jasny punkt, na szarej modowej mapie Warszawy. – W sklepach z jaskółką czuć było powiew luksusu, na który jednak mało która kobieta mogła sobie pozwolić – przyznaje.

Najbardziej znanym projektantem szyjącym dla Mody był Jerzy Antkowiak, który zaczął współpracę z firmą tuż po skończeniu studiów w 1961 roku.

Z Modą Polską do dziś kojarzą się też takie nazwiska jak Małgorzata Niemen czy Katarzyna Butowtt. To właśnie one prezentowały na wybiegach najnowsze kolekcje.

O urodę dba od lat 20.

Trzydziestoletnia Helena Brzezińska skończyła przed wojną kurs kosmetyczny w Polsce, kształciła się u wybitnych fachowców w Paryżu. Studiowała tam kosmetykę leczniczą. Zdobyła dyplom, na podstawie którego mogła otworzyć gabinet kosmetyczny. Tak w 1927 roku powstał Instytut Kosmetyczno-Lekarski Izis.

Firma od początku istnienia była związana z adresem Noakowskiego 12. Tu po wojnie w jednym pokoju produkowano kosmetyki, w drugim przyjmował lekarz, w trzecim był gabinet kosmetyczny. Gdy wprowadzono obowiązek likwidacji prywatnej działalności, Izis przekształciła się w spółdzielnię pracy.

- Warunki były pionierskie - mówi Czesława Bakalarska-Strzelecka, obecna prezes firmy, związana z nią od 37 lat. – W kolejno otwieranych lokalach często nie było ogrzewania tylko piece. Wróciły klientki i kosmetyczki, które przeżyły wojnę. Pożyczały firmie pieniądze, żeby można było kupić sprzęt.

Czasy PRL były trudne dla kosmetyki: surowców brakowało, na wszystko obowiązywały przydziały. Lepiej było ze sprzętem, gdy zaczęły powstawać prywatne zakłady produkujące niezbędne kosmetyczkom maszyny. Choć bywały i towary deficytowe: ręczne suszarki można było kupić tylko za granicą albo za dolary, zostawały takie na nóżce.

– Usługi kosmetyczne były traktowane jako luksusowe, za to dobrze miało się fryzjerstwo - opowiada prezes. – Z higieną nie było wtedy najlepiej, były wszy. W wielu mieszkaniach brakowało bieżącej wody, wanien, umywalek. Dlatego władzy ludowej zależało, żeby upowszechnić chodzenie do fryzjera, mycie włosów. Płaciliśmy więc niewielkie czynsze i usługi mogły być tanie.

W czasach najlepszego prosperity Izis miała 28 zakładów usługowych. Fabryka kosmetyków działała na Chmielnej, później przeniesiono ją do Płocka.

Firma przetrwała transformację i działa do dziś. Ma pięć salonów w Warszawie, gdzie przyjmują lekarze i działają gabinety kosmetyczne. Ma też własne laboratorium badające kosmetyki.

- Robimy zabiegi lecznicze, a nie upiększające - tłumaczy Bakalarska-Strzelecka. – Trzymamy się też metod tradycyjnych np. oczyszczanie twarzy wykonujemy za pomocą ziołowych maseczek, sprawdzonych przez kilkadziesiąt lat. Nasze kosmetyczki nie zrobią zabiegu, jaki zażyczy sobie klientka, jeśli uznają, że to niedobre dla jej cery. Mogą też skierować na konsultację do dermatologa.

Buty szyte na miarę

Charles de Gaulle, Jan Kiepura, Zbigniew Brzeziński, Donald Sutherland, Jeremy Irons, Sophie Marceau i Steven Seagal. Ponadto wielu polskich parlamentarzystów, dyplomatów, artystów. To klienci legendarnej już firmy "Jan Kielman", szyjącej buty na miarę.

Na pomysł jej założenia wpadł w 1883 roku Jan Kielman, pradziadek obecnego prezesa - Macieja. Swój warsztat lokalizował w kamienicy przy ul. Chmielnej 1/3. Z czasem stał się on miejscem, w którym nie tylko szyto buty, ale również spotykała się śmietanka towarzyska Warszawy. W latach 30. w jego wnętrzu były sofy i kanapy do przesiadywania, a przy drzwiach stał Szwajcar w uniformie. Dla usprawnienia kontaktów z klientami założono dwie linie telefoniczne. Gotowe obuwie zazwyczaj odnoszono klientom do domu z grosikiem "na szczęście" w pudełku.

Dalszy rozwój firmy przerwała II wojna światowa, po zakończeniu której Kielman musiał przenieść się do wynajmowanego lokalu przy ul. Chmielnej 6. Właściciel miał problem nie tylko z zatrudnieniem pracowników, ale również z dostaniem skór na uszycie butów.

Przełomowa okazała się końcówka PRL–u. – W okresie ciągłych braków w zaopatrzeniu we wszystko, drzwi naszej firmy prawie się nie zamykały. Pomimo dość wysokich cen zamówienia były przyjmowane z wyprzedzeniem niemal dwu, trzymiesięcznym. Dla „zwykłych” warszawiaków cena naszych butów była porównywalna do ceny średniej jakości butów z importu, tzn. ok. 40 - 50 amerykańskich dolarów – tłumaczy Maciej Kielman.

Mimo że od powstania Kielmana minął ponad wiek, firma zachowała swój elitarny charakter. Warsztat nadal mieści się w kamienicy przy ul. Chmielnej 6. Jego właściciele nie zdecydowali się na poważniejsze reorganizacje. Nadal każda para butów robiona jest ręcznie z naturalnych skór sprowadzanych z najlepszych garbarni świata, a realizacja zamówienia trwa średnio trzy, cztery tygodnie.

– Kilka lat temu rozważałem zmechanizowanie naszej pracowni. Zakup maszyn i stworzenie linii produkcyjnej nie nastręczałoby większych problemów. Zapewne produkcja wzrosłaby wielokrotnie, wpływy również – tłumaczy dziś Maciej Kielman. – Jednak bylibyśmy tylko jedną z setek europejskich fabryczek produkujących niezłe buty konfekcyjne na lokalny rynek. Natomiast teraz przyjmujemy zlecenia od klientów z blisko trzydziestu krajów na wszystkich kontynentach. I nie zamierzamy tego zmieniać. W końcu jesteśmy najstarszą i największą pracownią obuwia w naszym kraju. Większość naszych klientów wybiera nas, bo jest już zapewne znużona niewyrafinowaną ofertą firm sieciowych, ich mizerną jakością i powtarzalnością masowego produktu - tłumaczy.

Przywiązanie do tradycji widać też w fasonach obuwia. Kielman nadal proponuje swoim klientom modele, które były popularne w latach 40. Maciej Kielman przyznaje, że firma nie przygotowuje kolekcji na każdy sezon, bo klienci tego nie oczekują. – Głównie są to miłośnicy klasyki – przyznaje. Dodaje jednak, że zdarzają się specjalne zamówienia. – Niektórzy oczekują od nas czegoś czego nie robiliśmy bardzo dawno lub zgoła nigdy. Tak powstają niecodzienne projekty – dodaje.

Chcesz przeczytać więcej o zdrowiu, urodzie i modzie? Przejdź do serwisu uroda.zyciewarszawy.pl

uroda.zyciewarszawy.pl

Najczęściej czytane