Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Igranie z bezpieczeństwem

Anna Brzezińska 19-06-2009, ostatnia aktualizacja 21-06-2009 11:29

„Życie to tylko gra. Wejdź w świat, w którym zamienia się ona w prawdziwe życie” – to hasło ekstremalnej gry miejskiej. Nie zawsze bezpiecznej. Wymyślona na Białorusi dziś odbędzie się w stolicy.

źródło: materiały prasowe
źródło: materiały prasowe
źródło: materiały prasowe

Nieważne, ile gier komputerowych przetestujesz, ile obejrzysz filmów sensacyjnych, nigdy nie poczujesz prawdziwej adrenaliny – uważa Pavel Karpesh vel Crou z Białorusi, na co dzień dziennikarz. – Tylko nasza zabawa, osadzona w rzeczywistości, wzbudza prawdziwe emocje – dodaje i zachęca do udziału w pierwszej otwartej warszawskiej edycji „ENcounter”.

Zdaniem jej zwolenników, największym atutem zabawy jest... igranie z niebezpieczeństwem. Uczestnicy gry, aby wykonać zadania, wchodzą do niedostępnych na co dzień rewirów: rozpadających się kamienic, nieczynnych fabryk czy kanałów. Czy to nie jest ryzykowne?

– Trzeba trzymać się instrukcji i wszystko będzie dobrze – zapewniają organizatorzy. Na Białorusi jeden z graczy, który się do nich nie stosował i wbrew zakazom wszedł na komin, przypłacił brawurę życiem.

Wstęp (nie)wzbroniony

ENcounterowcy wszystko robią na czas. Między punktami muszą więc szybko, bardzo szybko, przemieszczać się samochodami. Na ulicach stolicy w pierwszy weekend wakacji może to być ryzykowne.

Pomysł ekstremalnej zabawy powstał przed pięcioma laty na Białorusi za sprawą Iwana Maslukowa. Zabawa zjednała sobie wielu zwolenników – grają w nią w 24 krajach na świecie. Szacuje się, że dziś jest ich ok. 150 tys. Sobota, godz. 20. Parking centrum handlowego Factory w Ursusie to punkt zbiórki. Przyjechać tu mogą tylko drużyny, które wcześniej zarejestrują się na stronie www.warsaw.en.cx. Tam gracze dostaną pierwsze, enigmatyczne wskazówki. Każda grupa musi dysponować autem i laptopem lub telefonem z siecią – przez Internet bowiem otrzymują informacje umożliwiające realizację zadań – zdobycie dziesięciu porozrzucanych po mieście i okolicach punktów. Na dotarcie do mety mają sześć godzin.

Taki schemat zna każdy, kto choć raz uczestniczył w grze miejskiej. Co więc odróżnia „ENcountera” od popularnych zabaw, podczas których miasto staje się planszą do gry?

– To próba charakteru. Działamy w trudnych warunkach, często na skraju wyczerpania – podkreśla Karpesh i dodaje, że choć gra odbywa się na granicy legalności, to jej uczestnicy nie wchodzą do miejsc z tabliczkami „Wstęp wzbroniony“. Podpisują za to oświadczenie, że za wszystko, co robią, sami biorą odpowiedzialność.

Podobny warunek musieli kiedyś spełnić uczestnicy innej zabawy zza wschodniej granicy – spacerów z cyklu „Tajemniczy Kijów”. Trasy wymyślone w 2003 r. przez Arseniusza Finberga prowadziły m.in. przez dachy kamienic. – Nieważne jak, najważniejsze jest odkrywanie legend związanych z naszym miastem – mówił nam Finberg podczas ubiegłorocznego spotkania.

Dla „ENcountera” natchnieniem nie są zasłyszane opowieści miejskie, lecz sztuka – od filmów Andrieja Tarkowskiego, po książki Dona Browna.Inspirować może również sama przestrzeń. Przekonują o tym członkowie Warszawskiej Turystyki Ekstremalnej, penetrujący nieznane miejsca na mapie miasta. Ostatnio pod hasłem „Wyczesany włos Piastów” zwiedzali Włochy i Piastów, a „To nie prawda, że rani” – Żerań.

– Łączymy clubbing z le parkour, bo wciąż się przemieszczamy i cieszymy się na widok kolejnego płotu do pokonania – mówi członek grupy, znany jako Wielbłąd Romario.

Poświadczenie oryginału

Skąd bierze się takie zamiłowanie do mocnych wrażeń? Miejskie gry z roku na rok podsycają coraz większe emocje, stają się ciekawsze, ich organizatorzy coraz więcej wymagają od uczestników. Zdaniem Krzysztofa Wacławka, autora „terenowych” scenariuszy, ta zmiana to nie powód do niepokoju, lecz naturalne i jak najbardziej pożądane zjawisko.Ale Marcin Zarzecki, antropolog kultury, uważa, że każda zabawa terenowa, nieważne, czy organizuje ją Muzeum Powstania Warszawskiego, czy grupa miłośników ekstremalnych doznań, jest zjawiskiem z natury czysto konsumpcyjnym.

– Od zakupów różni je tylko to, że konsumpcja ma tu wymiar zmysłowy, emocjonalny – mówi. – Gra to wielkomiejska rozrywka. Udział w niej biorą głównie ludzie czynni zawodowo, łaknący nowych doświadczeń, przeżyć, które mogą poświadczyć ich oryginalność. Z „nielegalności”, o której tak chętnie mówią, jest tu niewiele. W końcu każda gra jest zorganizowana i przemyślana od początku do końca.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane