Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Zagadka napadu stulecia

Marek Kozubal 24-05-2019, ostatnia aktualizacja 24-05-2019 16:20

Antoni S. i Adam L. dokonali skoku na furgon przy domu pod orłami w 1964 r. – ujawnił świadek, który milczał 55 lat.

Portrety sprawców napadu stulecia opublikowane w prasie w 1964 r. Czy to Antoni S. (z lewej) i Adam L.?
źródło: materiały prasowe
Portrety sprawców napadu stulecia opublikowane w prasie w 1964 r. Czy to Antoni S. (z lewej) i Adam L.?

– Antku, to przecież ty i Adam – wspomina nasz informator moment, gdy w grudniu 1964 r. zobaczył w „Expressie Wieczornym" rysopisy sprawców napadu stulecia. Antek zabrał gazetę, powiedział, aby dzisiejszy rozmówca „Rzeczpospolitej" przeniósł się na jakiś czas do innego mieszkania, bo może być „gorąco", a potem zgłosił się do odbycia kary w więzieniu.

– Chodziło o to, aby zniknąć i przykryć tamto – opisuje nam osoba, która przez 55 lat ze strachu nikomu nie ujawniła prawdy o sprawcach napadu, który przeszedł do historii polskiej kryminalistyki. Media okrzyknęły go skokiem stulecia.

Sprawców było dwóch. Napadli na konwój przewożący utarg z Centralnego Domu Towarowego w Warszawie, zastrzelili konwojenta, drugiego postrzelili i zrabowali worek, w którym było 1 336 500 zł, czyli ponad 700 ówczesnych miesięcznych pensji. Strzały padły 22 grudnia 1964 r. o godz. 18.35, gdy z oznakowanej warszawy wysiedli konwojenci i kasjerka. Sprawcy napadu „rozpłynęli się". Pomimo zakrojonych na wielką skalę działań milicji nie udało się ich zatrzymać.

Do dzisiaj też nie ustalono sprawców tej zbrodni. Wokół tego napadu narosło wiele legend, spekulacji.

Czy stali za nim Antoni S. i Adam L.?

Przestępstwo się przedawniło

Kilka miesięcy temu do Prokuratury Okręgowej w Warszawie zgłosił się mężczyzna, który przekazał informację o prawdopodobnym sprawcy napadu. Został on przesłuchany przez śledczego.

Prokurator nie zdecydował się jednak na podjęcie na nowo śledztwa w sprawie zbrodni sprzed lat, bowiem karalność tego czynu „ustała w 1994 r.", ponadto potencjalny sprawca nie żyje od 2013 r.

Nam udało się dotrzeć do osoby, która nie została przesłuchana przez prokuratora, a która twierdzi, że zna kulisy napadu. To osoba w podeszłym wieku, bliska jednemu ze sprawców. Dotychczas nie ujawniała swojej wiedzy, bo bała się o życie. Teraz też prosi o zachowanie anonimowości, bowiem rodziny obydwu sprawców żyją.

Kryjówka w areszcie

– To było w grudniu, na stole leżał „Express Wieczorny", w nim zostały opublikowane rysopisy. Tak , to był Antek i Adam – wspomina.

Antek, gdy zobaczył gazetę, schował ją, poprosił, aby nasz rozmówca przeniósł się na jakiś czas do rodziny.

– Rysopis obydwu był bardzo dobry. Antek był wysoki, ale nie aż tak, jak go przedstawiano – wspomina informator. Niebawem Antoni S. trafił do więzienia. W ten sposób ukrył się przed PRL-owskimi organami ścigania.

– Prowadził sklep z produktami zagranicznymi na Targowej, poszedł na trzy miesiące do więzienia, bo nie płacił podatków – opisuje informator.

Czym się zajmował Antoni S.? – Handlował samochodami – skup, sprzedaż, m.in. na ulicy Lubelskiej na Pradze – opisuje informator. Adam L. był jego kolegą, pomocnikiem od samochodów, miał mieszkanie w bloku na ul. Marszałkowskiej w centrum stolicy. Czy właśnie to pozwoliło im bardzo szybko zniknąć z miejsca przestępstwa i przeczekać milicyjną obławę na położonej niedaleko ulicy Jasnej?

Antoni S. (jego ojciec był powstańcem warszawskim) miał mieszkanie na Lotaryńskiej na Saskiej Kępie – tam mieszkała jego żona. On sam jednak częściej przebywał w mieszkaniu przy Jaracza (obok Teatru Ateneum) u swojej kochanki.

S. znalazł się w kręgu zainteresowania ówczesnej milicji. Jego bliskich odwiedzili po napadzie tajniacy. Czy zmylił ich błąd w rysopisie, z którego wynikało, że jeden ze sprawców był bardzo wysoki? Antoni S. – tłumaczy nam informator, był wysoki, ale nie „aż tak bardzo, aby wyróżniać się".

Po wyjściu z więzienia znacznie mu się poprawiło, jego samochodowy biznes rozkwitł, jeździł amerykańskim pontiakiem, jak na tamte lata autem bardzo luksusowym. L. zainwestował m.in. w zakład optyczny.

– Powodziło im się bardzo dobrze – opisuje nasz informator. Obydwaj uparcie milczeli w sprawie napadu, choć znajomi ich o to podejrzewali. – Kiedyś tylko Antek powiedział, że wzbogacił się szybko, bo to był dobry skok – opowiada nasz rozmówca.

Niejasne porwanie

Pod koniec marca 1998 r. została uprowadzona ówczesna żona Antoniego S. Porywacze kontaktowali się z nim telefonicznie i zażądali za uwolnienie miliona dolarów.

S. zawiadomił policję i jednocześnie utrzymywał kontakt z porywaczami. Przekazał im część okupu, czyli 156 tys. dol. Gdy policja była bliska dotarcia do porywaczy, porwana została uwolniona bez wpłaty kolejnej raty okupu. Policja ustaliła, że mogła być przetrzymywana w domu należącym do S. pod Warszawą, kontaktowała się z rodziną w USA i twierdziła, że wszystko jest u niej w porządku. Porywacze nagrywali rozmowy na magnetofon i odtwarzali nagranie przez telefon, dobrze musieli znać sytuację materialną Antoniego S., sugerowali nawet, co może spieniężyć.

Z opinii biegłych wynika, że kobieta nie miała obrażeń, które mogłyby wskazywać na stosowaną wobec niej przemoc. Czy mogło to być fikcyjne uprowadzenie, aby wyłudzić od Antoniego S. pieniądze? Nie ma jasności, bo sprawcy nie zostali nigdy zatrzymani. Okoliczności tego dziwnego porwania opisała w 1998 r. na łamach „Rzeczpospolitej" Anna Marszałek. Wedlug niej S. był wówczas właścicielem kilku fabryk.

Antoni S. zmarł w 2013 r., został pochowany na warszawskich Powązkach.

Kryptonim P-64

Podczas napadu 22 grudnia 1964 r. na ulicy Jasnej, gdzie mieścił się VIII Oddział Narodowego Banku Polskiego, zastrzelony został strażnik Zdzisław S., a ranny drugi Stanisław P. Sprawcy z workiem pieniędzy wycofali się ulicą Hibnera (teraz ul. Zgody) w stronę ulicy Sienkiewicza. Najprawdopodobniej zbiegli prześwitem pomiędzy Filharmonią Narodową a budynkiem PKO do ulicy Moniuszki, a potem Marszałkowską. Część świadków twierdziła, że mogli wsiąść do samochodu marki Warszawa.

Skradziono utarg dzienny CDT w wysokości 1 336 500 zł. Technicy znaleźli osiem łusek. Zostały odstrzelone z pistoletu użytego w napadzie na kasjerkę sklepu obuwniczego Chełmek w 1957 r. oraz w 1959 r. w czasie zabójstwa milicjanta, któremu skradziono pistolet, oraz w trakcie skoku na urząd pocztowy przy alei Wyzwolenia. Sprawcy zawsze wykazywali się dużą znajomością terenu.

Dzięki przesłuchaniu świadków udało się stworzyć portrety pamięciowe napastników, które zostały opublikowane.

23 grudnia 1964 r. minister spraw wewnętrznych Mieczysław Moczar powołał dwie grupy operacyjne. Jedną w Komendzie Miejskiej MO, drugą koordynacyjną w Komendzie Głównej MO. Zadaniem obu grup było wyjaśnienie spraw o kryptonimie P-57, czyli napad na kasjerkę Chełmka, zabójstwo milicjanta Zygmunta K. i skok na pocztę oraz sprawę P-64, czyli kradzież utargu Domu Towarowego.

W publikacjach, które ukazały się w ostatnich latach na ten temat, pojawiały się spekulacje, jakoby sprawcy byli funkcjonariuszami SB. – Czy zatem Antoni S. był współpracownikiem SB? – pytam. – Był na ich usługach, współpracował z rządem – słyszymy tylko po chwili zastanowienia. W katalogu IPN nie znaleźliśmy jego nazwiska.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane