Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Philip Roth, „Fakty" *****

Maciej Robert 19-05-2011, ostatnia aktualizacja 19-05-2011 20:34

Genialny mistyfikator i prowokator Philip Roth pisze autobiografię, w której nic nie jest oczywiste, a szczerość miesza się z autoironią.

źródło: materiały prasowe

Czy jest sens publikowania autobiografii przez pisarza, który na kanwie własnego życiorysu (mniej lub bardziej zmodyfikowanego) uformował większość własnych powieści? Czy pisarz, który w powieściowych cyklach stworzył kilka wyrazistych alter ego, może powiedzieć o sobie więcej niż to uczynił dzieląc się biografią z Zuckermanem, Kepeshem czy Portnoyem? I wreszcie – czy w „Faktach" Roth jest Rothem z krwi i kości, czy może postacią fikcyjną, jak choćby w „Operacji Shylock"?

Wszystkie te pytania są w istocie bezzasadne, ponieważ „Fakty" sugerują w tytule opowieść dokumentalną, a jednocześnie podtytułem („Autobiografia powieściopisarza") zamazują ten trop – domeną powieściopisarza jest przecież zawsze fikcja. Roth w „Faktach" prowadzi z czytelnikiem wielopiętrową grę, przeprowadzając go zręcznie między tym, co prawdziwe, a ufundowaną na tej prawdzie  atrakcyjną fikcją. Czym są zatem „Fakty"? Najbliżej im chyba do „autentycznego zdarzenia imaginacyjnego", jak w przedmowie określa istotę swojego pisarstwa Roth.

Swoją autobiografię Roth rozpisał na pięć rozdziałów, w których przedstawia kolejne epizody z własnego życia (dzieciństwo w Newark, studia na college'u Lewisburg, toksyczny związek z pierwszą żoną, perturbacje z odbiorem debiutanckiej książki przez społeczeństwo żydowskie oraz okoliczności powstania słynnego „Kompleksu Portnoya"). Czytelnik może tropić w nich ślady biograficzne, o których amerykański pisarz w swoich powieściach niewiele dotąd wspominał (smakowitym kąskiem jest szczególnie uchylenie przez Rotha rąbka tajemnicy dotyczącej jego związków z kobietami), ale też – co pewnie dla miłośników twórczości „Konającego zwierzęcia" będzie szczególnie interesujące – może doszukiwać się powiązań między szczegółami życiorysu Rotha a zbudowanymi na ich podstawie wątkami fabularnymi kolejnych powieści.

Pisarz w szczegółowy sposób opowiada o wpływie, jaki na jego twórczość wywarło dorastanie w żydowskiej rodzinie i o dominującej roli ojca, dostarczyciela pierwszych opowieści, które krążyły obsesyjnie wobec kilku tematów („Jego repertuar jest dość ograniczony: rodzina, rodzina, rodzina, Newark, Newark, Newark, Żydzi, Żydzi, Żydzi. Mniej więcej tak, jak mój"). I choć te właśnie tematy zdominują twórczość Rotha (może przy zamianie „rodziny" na „seks"), młody pisarz, publikujący w czasie studiów pierwsze opowiadania w lokalnej prasie, przez długi czas nie decydował się na prozatorską eksplorację własnej biografii – „Ani Ashville Thomasa Wolfe'a, ani Dublin Joyce'a nie natchnęły mnie jeszcze wtedy potrzebą spisania własnych doświadczeń. Bo jakżeby miała Sztuka wyrosnąć z żydowskiej dzielnicy Newark, niemającej nic wspólnego z enigmą czasu i przestrzeni, dobra i zła, pozorów i realności? Nie było żadnych Żydów w moich studenckich utworach, nie było Newark, nie było śladów komizmu – dążenie do wywołania śmiechu przez literaturę wydawało mi się wówczas niegodne". Kiedy wreszcie odkrył, że nieudolne kreowanie się na kolejnego smutnego wrażliwca nie zapewni mu literackiego sukcesu, zdobył się na odwagę sięgnięcia po własną biografię, a przy okazji – zbulwersowania konserwatywno-purytańskiej wciąż Ameryki.

W „Faktach" Philip Roth powraca do własnego okresu burzy i naporu, opisując z detalami choćby swoje skomplikowane związki z kobietami i awantury dotyczące „kalania żydowskiego gniazda". Czy jednak można traktować te wynurzenia poważnie? Czy jest to bolesna szczerość, czy może prowokacyjny żart?

Kiedy czytelnik przychyli się do pierwszej opcji, Roth wytrąci go z dobrego samopoczucia zgryźliwością ostatniego rozdziału. „Fakty" są bowiem spięte zadziwiającą klamrą – część zasadniczą tworzy autobiograficzna opowieść, którą w prologu Roth przedstawia Nathanowi Zuckermanowi (a więc stworzonej przez siebie fikcyjnej postaci!), w epilogu zaś Zuckerman opowiada Rothowi o wrażeniach z lektury. I jest to wściekły atak na siebie samego („Co się tyczy postaci, to ty, Roth, jesteś najsłabiej skonstruowany ze wszystkich swoich protagonistów"). Czy jakikolwiek pisarz poza Philipem Rothem pozwoliłby sobie na podobnie surowy osąd własnej twórczości i równie bezkompromisową ironię?

Philip Roth

„Fakty"

tłum. Jolanta Kozak

Czytelnik, Warszawa 2011

Maciej Robert

Życie Warszawy

Najczęściej czytane