Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Pociągający mit straceńca

Maciej Robert 26-12-2008, ostatnia aktualizacja 30-12-2008 20:42

Cyklem wywiadów z osobowościami filmu, teatru, muzyki, sztuki i literatury podsumowujemy mijający rok. Jakubowi Żulczykowi w „Radio Armagedon” udało się celnie sportretować pokolenie PlayStation, stąd i rozmowa na koniec roku z tym autorem.

Żulczyk (rocznik ’83) do tej pory wydał dwie powieści: „Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry wideo są o miłości” i „Radio Armageddon”
autor: Ostałowski Jakub
źródło: Fotorzepa
Żulczyk (rocznik ’83) do tej pory wydał dwie powieści: „Zrób mi jakąś krzywdę... czyli wszystkie gry wideo są o miłości” i „Radio Armageddon”

Na okładce „Radia Armageddon” czytamy o Tobie: „najbardziej bezczelny prozaik dekady” i „specjalista od aroganckich słowotoków”. Czy to ometkowanie nie kłóci się z wymową powieści?

Jakub Żulczyk: „Radio Armageddon” jest, owszem, głosem przeciwko strategiom naklejania kodu kreskowego na każdy przejaw ludzkiej działalności, ale z drugiej strony jest w tej książce gorzka konstatacja, że nie da się od tego uciec. I korzenie tego są chyba dużo głębsze niż same mechanizmy masowego rynku kultury; przecież rzeczy istnieją dopiero wtedy, gdy je nazwiemy, gdy pojawi się znak. Nawet ja, który opowiadam tę historię i któremu zależy, tak jak bohaterom „Radia Armageddon”, na jakimś oddźwięku, muszę być sprowadzony do hasła, do naklejki. To jest smutne, ale w oczywisty sposób teraźniejsze. I może trochę zdrowe – nie udaję, że jestem poza tym, nie wychodzę do czytelnika z jakiejś pozycji Mojżesza, który widzi cały ten brud, ale jest czysty i daje przykazania, co zrobić, żeby weń nie wpaść. Wszyscy jesteśmy umoczeni.

Czy to powieść dla młodzieży, czy o młodzieży? Miałeś zamiar napisać współczesną, zbrutalizowaną wersję powieści spod pióra Niziurskiego lub Bahdaja?

I o, i dla. Tak mi się wydaje, biorąc pod uwagę tzw. odzew czytelniczy, który przychodzi do mnie głównie w postaci wiadomości na serwisach społecznościowych. Niziurski i Bahdaj to tylko taki trop, bo to była ostatnia sensowna literatura młodzieżowa w Polsce. Ostatnia, która potraktowała nastolatków na tyle poważnie, że z ich „dni powszednich” postanowiła stworzyć fabuły. Wiadomo, że w tamtych książkach młodzi ludzie robili Wyścig Pokoju w kapsle i żuli kit z framug okiennych, że najcięższym przekleństwem było „motyla noga”, a na jakąkolwiek seksualność nie było miejsca, i że to jest dzisiaj zupełnie irrelewantne. Z drugiej strony, ci autorzy byli przekonani, że w życiu młodych ludzi coś się dzieje i że warto o tym pisać. Ale na tym analogie się kończą. Ktoś powiedział mi, że „Radio... ” to taki „traktat o młodości“. Coś jest na rzeczy; ja przychylałbym się najbardziej do tego, że „Radio Armageddon” to rozprawka, a nawet trochę moralitet.

Twoi bohaterowie buntują się przeciw światu, ale to bunt bezcelowy, wymierzony na oślep. Zniknęły dawne podziały, nie ma wspólnego wroga, nie ma jednoczących przeżyć pokoleniowych. Może ich postawa wynika z tego, że – cytując klasyka – „w dupach im się poprzewracało”?

Ja nie wiem, czy im się w dupach poprzewracało, oni po prostu mają coś amputowane. Wychowali się w kraju, w którym legenda wielkiego, wspólnego zrywu, legenda „bycia tam, bycia wtedy”, powstań, „Solidarności” i tak dalej, jest przekazywana z pokolenia na pokolenie i każda kolejna generacja powinna coś takiego mieć. Tymczasem w naszym pokoleniu, wychowywanym w kraju sytym i dającym jakieś tam perspektywy, na nic takiego się nie zanosi. Dlatego ludzie chcą sobie to miejsce wypełniać. Skoro nie mogę być kimś wyjątkowym, to przynajmniej zużyję swoją benzynę w dobrej sprawie, pójdę z tłumem poniesiony jakąś ideą. To jest jeden z powodów, dlaczego tyle młodych osób w Polsce owczo pędzi solidaryzować się z Ukrainą czy Tybetem. 90 proc. o Tybecie nie ma zielonego pojęcia, oni po prostu gdzieś przeczytali, że tam jest okupacja i to jest be. Ktoś dał mi zdania, które mogę wykrzyczeć, ktoś dał mi cel, ten zastrzyk energii, powód, by się solidaryzować. Jeśli dochodzi do tego motyw walki, oporu, wtedy każdego z ludzi rozpiera takie poczucie słuszności, taka ekstatyczność, że mnie nie dziwi, aczkolwiek przeraża, że ludzie w masie za jakąś ideę mogą dać się zarżnąć.

Jednak czy twoi bohaterowie mogą być pełnokrwiści w czasach, gdy bunt jest hasłem reklamowym, a odzież z motywem trupiej czaszki można kupić w galerii handlowej?

Bunt w kulturze masowej zawsze był wykreowanym zjawiskiem, za takim Elvisem stała banda spryciarzy, która mówiła, że to się teraz sprzeda, gdy ten biały koleś będzie śpiewał jak czarny i wykonywał ruchy frykcyjne na scenie. No i sam fakt, o którym nie muszę mówić, że nawet rzeczy kompletnie sfabrykowane i przycięte pod odbiorcę, jak hollywoodzkie kino, mogą dostarczyć masy przednich wrażeń estetycznych. Wciągają nas w inne, piękne światy i życie bez nich byłoby dużo gorsze. O tym wszystkim moi bohaterowie nie wiedzą, oni widzą rzeczy dużo prościej i to ich gubi.

„Radio Armageddon” zostało ochrzczone „pierwszą polską powieścią pokolenia emo”. To spłyca jego wymowę. Odczytywałbym je raczej jako opowieść o tym, jak kultura śmierci nakłada się na infantylizację społeczeństwa. To by się jednak nie nadawało na reklamowy slogan…

Kultura śmierci jest jakąś podstawą mitów popkultury, ona jest najbardziej podniecająca i pociągająca; „Radio Armageddon” to kolejna realizacja tego toposu straceńca, mitu o szamanie, który musiał umrzeć, zatracić się, by wypełnić i doprowadzić do końca misję. To też historia o tym, że w przekraczaniu kolejnych barier - społecznych cały czas balansujemy na granicy śmierci. Co do emo, to kompletnie niefortunne i głupie hasło – po prostu Krzysztofa Vargę zwiodła czaszka na okładce, gdyby na niej była na przykład sójka, to powiedziałby pewnie, że to pierwsza polska powieść pokolenia ornitologów.

„Radio Armageddon” już jest za tobą. Co dalej?

Przyszły rok, mam nadzieję, upłynie mi pod znakiem powrotu do pisania prozy – przez ostatnie półtora roku, od czasu, gdy zakończyłem pracę nad „Radiem Armageddon”, dopadło mnie słabe, ale dosyć przewlekłe „writer’sblock”. Mam nadzieję, że 2009 będzie rokiem obfitych prozatorskich potów i zanosi się na to, że nie tylko nad jednym projektem. Nie chcę jednak na razie zdradzać żadnych szczegółów. Rok nie pisania prozy nie był jednak rokiem laby, oprócz pisania artykułów, felietonów i tak dalej minął również pod znakiem pracy nad scenariuszem do ekranizacji „Zrób mi jakąś krzywdę”. Właśnie szlifujemy z reżyserem drugą wersję tekstu, mam nadzieję, lepszą od pierwszej. Było ciężko – największy problem stanowiło przełożenie słowotoku książki na język scenariusza, ale wydaje mi się, że znaleźliśmy jakieś tam wyjście z sytuacji. Na razie jednak mogę powiedzieć tylko tyle, dodając, że wszystko trwa, ale nie ma się co niecierpliwić – to musi być przede wszystkim przyzwoity film, który nikogo nie zawstydzi.

*W DOBREJ FORMIE w 2008 roku

Andrzej Bart

Niezrównany stylista w powieści „Fabryka muchołapek” proponuje nowy sposób spojrzenia na bolesną kwestię Holocaustu.

Jacek Dehnel

W „Balzakianach” udanie opisał polską rzeczywistość odwołując się do francuskiego mistrza

Mikołaj Łoziński

Zaskoczył. I to pozytywnie. Po uhonorowanym nagrodą Kościelskich „Reisefieber” wydał… książkę dla dzieci „Bajki dla Idy”.

Dorota Masłowska

Udowodniła, że jej język najlepiej sprawdza się w wersji mówionej – głośne „Miedzy nami dobrze jest” to kolejny dramat autorki „Pawia królowej” i kolejny sukces.

Marek Nowakowski

Wydał rzecz dorównującą jego najlepszym utworom. „Psie Głowy” to błyskotliwa analiza stanu świadomości mieszkańców popegeerowskiej wsi, którzy nie mogą odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

Jacek Podsiadło

Opublikował szalony tom prozy, w którym felieton, dziennik, relacje z podróży i fantastyczne opowiadania składają się na jednorodne „Życie, a zwłaszcza śmierć Angeliki de Sancé”.

Marcin Świetlicki

Domknął trylogię o Mistrzu doskonałym „Jedenaście”.

Krzysztof Varga

Nieoceniony „banalista” dał się poznać jako wytrawny eseista, próbując w „Gulaszu z turula” dociec źródeł węgierskiej melancholii.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane