Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Najbardziej inspirująca płyta wszech czasów

Jacek Cieślak 21-05-2017, ostatnia aktualizacja 21-05-2017 09:10

50 lat temu ukazał się jeden z najsłynniejszych albumów pop „Sgt Pepper's Lonely Hearts Club Band" The Beatles.

źródło: Universal Music

Już od 25 maja do 16 czerwca rocznicę premiery z 1 czerwca 1967 roku świętować będzie Liverpool, rodzinne miasto Beatlesów.

– „Sgt Pepper's" przesunął granice artystycznej kreacji i my chcemy zrobić to samo – zapowiedział Joe Anderson, burmistrz miasta. – Każda z piosenek z albumu zainspiruje nowe wydarzenie. Kanwą festiwalu świateł będzie „Lucy in the Sky With Diamonds". „Fixing a Hole" stanowi punkt wyjścia największego muralu w dorobku amerykańskiego artysty Judy'ego Chicago. „Lovely Rita" stanie się motywem przemarszu wielu połączonych orkiestr przez centrum miasta. Gigantyczny chór złożony z 60 mniejszych zespołów zaśpiewa na antenie BBC „When I'm Sixty Four". Jeremy Teller, dwukrotny laureat prestiżowej Turner Prize, wykona dwie instalacje poświęcone przyjaźni, oparte na piosence „With a Little Help From My Friends". „Within You Without You" da początek festiwalowi muzyki hinduskiej.

Premierę będzie miało kilka dokumentów, ale najważniejszy jest „A Fifty Years Ago Today!" autoryzowany przez żyjących muzyków, którego premierę zaplanowano w kinach, a później na DVD. Reżyser Alan G. Parker dotarł do niepublikowanych materiałów archiwalnych, rozmawiał także z pierwszym perkusistą The Beatles – Pete Bestem oraz siostrą Johna Lennona – Julią. Przewidziana jest specjalna edycja albumu z sześcioma płytami, na których znajdą się niepublikowane nagrania z sesji, a także przebojowy singiel „Penny Lane"/„Strawberry Fields Forever".

– To niesamowite, że 50 lat po premierze, możemy wrócić do niej z tak wielką czułością, ale i ze zdziwieniem, bo przecież czterech facetów z pomocą inżyniera potrafiło stworzyć taki kawałek sztuki – powiedział Paul McCartney, pomysłodawca albumu. „Płyta uchwyciła nastrój tamtego szalonego roku, a dla wielu od niego zaczęło się jego odliczanie" – napisał perkusista Ringo Starr, zapominając o swojej sceptycznej wypowiedzi sprzed lat. A powiedział, że właśnie podczas tamtej sesji nauczył się grać w szachy. Jako najmniej kreatywny członek zespołu nie miał bowiem wielu zajęć, za to sporo wolnego czasu.

Muzyczna gąbka

Nigdy wcześniej stworzenie albumu nie zajęło dziewięciu miesięcy, ale też dzieło czwórki z Liverpoolu było wyjątkowe pod względem treści, projektu plastycznego, brzmienia, w tym udziału orkiestry symfonicznej, a także efektów dźwiękowych. Płyta, której nagrywanie rozpoczęło się 24 listopada 1966 r., pokazała, że rock nie musi być surowy czy prostacki, lecz jak gąbka wchłania inne stylistyki: wodewil, muzykę cyrkową, musical, awangardę, a także muzykę hinduską. Nic dziwnego, że „Oksfordzka encyklopedia brytyjskiej literatury" określiła album jako najbardziej inspirującą rockandrollową płytę wszech czasów.

Album był też dowodem na to, że kreatywni artyści nawet niepowodzenia mogą przekuć na sukces. Sesja nagraniowa wzięła się z koncertowej katastrofy zespołu. Pod koniec sierpnia 1966 r. Beatlesi dali swój ostatni show w San Francisco, doszli bowiem do wniosku, że przy ówczesnym stanie techniki nie można na estradzie osiągnąć efektów brzmieniowych uzyskiwanych w studiu. Ale były też powody prozaiczne: nawet najmocniejszy sprzęt nagłośnieniowy nie był w stanie przekazać muzyki, którą zagłuszały piski rozhisteryzowanych fanek. Beatlesi mieli też wrażenie, że piosenki są mniej ważne od zbiorowej celebracji ich sławy. Poczuli się idolami w starotestamentowym znaczeniu, krytycznym wobec tego rodzaju kultu. To dlatego Lennon powiedział, że The Beatles stali się popularniejsi od Jezusa. Słowa odebrano jako przejaw pychy muzyka, tymczasem była w nich zawarta ironiczna uwaga na temat rodzaju duchowości końca lat 60. Opacznie rozumiane zdanie sprawiło, że z Japonii przyszedł anonim ostrzegający przed złymi konsekwencjami przyjazdu na koncerty. The Beatles woleli nie kusić losu.

Mając mnóstwo wolnego czasu Paul McCartney postanowił wypocząć we Francji. By móc spokojnie poruszać się po kraju, poprosił firmę pracującą przy produkcji filmu „A Hard Day's Night" o sztuczne wąsiska idealnie pasujące do koloru włosów. Wąsy noszone przez całą czwórkę można zobaczyć na okładce płyty, która wywołała istną wąsomanię.

Pomysł nagrania albumu i nadania Beatlesom nowej tożsamości zrodził się podczas lotu Paula z Kenii, skąd wracał z safari.

– Pomyślałem, żeby stworzyć zespół naszych alter ego – wspominał Paul. – To dawało poczucie wolności, bo dość już mieliśmy wizerunku czterech utalentowanych chłopców z list przebojów. Przecież staliśmy się dojrzałymi mężczyznami, komponowaliśmy, graliśmy w filmach, John Lennon pisał książki. Nie chcieliśmy wciąż być uważani za wykonawców, tylko za artystów. To była naturalna forma rozwoju.

– Nie podobało mi się, że mój publiczny portret kreowali fotoreporterzy przyłapujący mnie w dziwnych sytuacjach, gdy mogłem reagować tylko uśmiechem czy miną – mówił John. – Dlatego pomysł na nowy album przypadł mi do gustu.

Ponieważ był to czas mody na zespoły z Kalifornii, noszące długie, barokowe nazwy – jak Fred And His Incredible Shrinking Grateful Airplanes – Paulowi przyszło do głowy, by zespół nazwać Country Joe And The Fish, Lothar And The Hand People albo The Bonzo Dog Doo-Dah Band. Jednak najlepsza okazała się Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza. Gdy cała czwórka zaaprobowała pomysł – pozostało wymyślić dla nowej grupy role i kostiumy, określić upodobania i wybrać artystycznych mistrzów, w których gronie mieli się muzycy sierżanta pokazać na okładce w portretowym kolażu. Ich nazwiska były spontanicznie spisywane na kartkach papieru. Zaczęło się od futbolowych gwiazd znanych z opowieści rodziców, a potem padły poważniejsze propozycje najsłynniejszych postaci XX wieku, wśród których był Albert Einstein, Aldous Huxley, Marlon Brando, James Dean.

Muzyka fabularna

Płyta Beatlesów jest pod wieloma względami przełomowa. Uważa się ją za pierwszy w historii rocka concept album, czyli stanowiący tematycznie spójną całość (choć opinia ta bywa podważana przykładem wcześniejszej płyty „Freak Out" zespołu Franka Zappy Mothers Of Invention; miał się na nią powoływać podczas nagrań McCartney). Pierwsza tytułowa piosenka śpiewana przez McCartneya jest zaproszeniem do udziału w koncercie spuentowanym w „With a Little Help from My Friends" przez Ringo Starra, który jest zapowiedziany jako... Billy Shears. Zgodnie ze słowami Paula, że „teraz płyta jest naszym koncertem", całość otwiera gwar publiczności, reagującej śmiechem, bijącej brawo.

Nie da się ukryć, że praca straciła zespołowy charakter, najważniejsi byli Paul i John, a najbardziej liczyło się mozolne doskonalenie aranżacji i kolejnych wersji nagrań. Najnowsze wydanie świadczy, że było ich po kilkadziesiąt. Taka była logika rozwoju zespołu. Zmiana specyfiki pracy w studiu dokonywała się powoli, ale sukcesywnie. Przełom przyniósł album „Rubber Soul" z grudnia 1965 r. To pierwszy krążek wyłącznie z kompozycjami Beatlesów. Muzycy po raz pierwszy pracowali nad nagraniami nawet do rana. Spędzili w studiu setki godzin. Kolejnym krokiem był „Revolver" z sierpnia 1966 r. O zmianie świadczą najlepiej liczby. W 1965 r. Beatlesi nagrali 33 piosenki, w 1966 roku zaś już tylko 16, ale wspaniałych, dopieszczonych. Sesja „Revolver" trwała 300 godzin. Praca nad „Sgt Pepper's" zajęła 400 godzin w ciągu 129 dni.

Nie ma żadnej wątpliwości, że na „Sgt Pepper's" znalazły się nagrania, które posunęły naprzód muzykę pop o całe lata świetlne, ugruntowały m.in. znaczenie psychodelicznego rocka, ale też wyrafinowanych pastiszy.

Beatlesi musieli doskonalić technikę pracy w studio, nie mając do dyspozycji takich możliwości jak dziś. Wymagało to tworzenia licznych muzycznych nakładek na taśmie. Dogrywania dubli. Aby uzyskać zaskakujące efekty rejestrowali odgłosy fortepianu, perkusji, organów i dialogów na taśmie puszczonej na zwolnionych obrotach. Odtworzona w szybszym tempie miała pogłębione brzmienia. Taśmę z nagraniem organów parowych muzycy cięli na kawałki, a potem lepili na chybił trafił – uzyskując efekt niepowtarzalnych muzycznych kolaży.

Skandal wywołała kompozycja „Lucy in the Sky With Diamonds". Didżeje Radia BBC uważali, że zawiera zakamuflowaną nazwę LSD. O ile trudno zaprzeczyć, że piosenka jest opisem odmiennych stanów świadomości, o tyle anegdota o tym, w jak niewinnych okolicznościach powstała, jest rozczulająca. Kiedy Paul odwiedził Johna w jego domu, przyjaciel pochwalił się przyniesionym z przedszkola rysunkiem syna Juliana przedstawiającym czteroletnią koleżankę otoczoną obłokiem gwiazd, z podpisem, który został uwieczniony w tytule piosenki. Panowie zachwyceni plastycznością wizji chłopca szybko napisali piosenkę o wyjątkowo odlotowym charakterze. Lennon wspominał, że szedł tropem wizyjnej prozy Lewisa Carrolla, autora „Alicji w Krainie Czarów". Już całkiem zdecydowanie muzycy zaprzeczali pogłoskom, że inna piosenka – „Fixing A Hole" – jest opowieścią o heroinie. Wyjaśniali, że to utwór o marihuanie, niekonwencjonalnym sposobie myślenia i wychodzeniu poza schemat.

Masowe ucieczki

Beatlesi jak żaden inny zespół szukali inspiracji w prasie. I tak „She's Leaving Home" powstało pod wpływem lektury „Daily Mail". Dziennik opisywał historię dziewczyny, która uciekła z domu, czemu dziwił się jej ojciec, mówiąc, że miała przecież wszystko – samochód, biżuterię, modne ubrania. Muzycy, poświęcając uciekinierce piosenkę, nie zdawali sobie sprawy, że śladem ich bohaterki pójdzie niedługo wielu młodych ludzi pragnących zerwać z konsumpcyjnym, mieszczańskim trybem życia – szukających szczęścia w komunach hipisowskich. „Good Morning" to opowieść Lennona o nudzie życia na wsi, oglądaniu w telewizji mydlanej opery „Spotkać żonę" i... zapowiedź rozstania z żoną Cynthią – po spotkaniu z Yoko Ono.

Ale największym osiągnięciem na płycie jest „A Day in the Life", stworzone z dwóch niezależnie skomponowanych motywów Paula i Johna. Z myślą o orkiestrowym nagraniu Beatlesi przenieśli się do legendarnego dziś Studia nr 1 Abbey Road, gdzie nagrywał swoje symfoniczne płyty m.in. sir Yehudi Menuhin. Gdyby zajrzał tam 10 lutego 1967 r., mógłby przeżyć szok – studio wypełniły kolorowe balony i śmietanka rock and rolla.

Byli The Rolling Stones z muzą Micka Jaggera – Marianną Faithfull, Donovan, Graham Nash z The Hollies. Grupa duńskich performerów krążyła w tłumie przebrana za postaci z tarota, grając na tamburynach, nawołując dzwonkami do zajęcia miejsc. Pośrodku sali stali producent Beatlesów George Martin i Paul McCartney, którzy mieli kierować orkiestrą symfoniczną. Jej muzycy zostali poproszeni o przybycie w smokingach. Beatlesi obiecali ubrać się tak samo, ale nie dotrzymali słowa. Mimo to przekonali instrumentalistów, by na czas występu użyli zwariowanych karnawałowych gadżetów, które w zestawieniu z wieczorowymi strojami dały mocno psychodeliczny efekt.

David McCallum, lider London Philharmonic, założył czerwony sztuczny nos, a jego koledzy plastikowe okulary z wybałuszonymi oczami klaunów, pogięte kapelusze albo głowy goryli. Potężne brzmienie kompozycji „A Day in the Life" wzmacniało nagłośnienie najnowszej generacji. Ten kolejny utwór zainspirowany lekturą brytyjskich dzienników opowiadał o Tarze Brownie, wnuku światowej sławy browarnika Edwarda Guinnessa. Chodził do elitarnej szkoły w Eton, a gdy skończył 25 lat, miał na koncie pierwszy milion funtów. Wybrał jednak życie w towarzystwie rockowej bohemy. Brał LSD wraz z muzykami The Rolling Stones i zginął pod wpływem narkotyków w wypadku samochodowym, gdy jechał swoim luksusowym lotusem elanem.

Producent George Martin, który pomysł zaangażowania orkiestry symfonicznej uznał początkowo za pozbawiony sensu i świadczący o rozrzutności muzyków, po dokonaniu nagrania i aplauzie publiczności przyznał, że jego podopieczni po raz kolejny przekroczyli granice muzyki pop, poszerzając ją o doświadczenia awangardy lat 60., m.in. Johna Cage'a i Luciana Berio.

Inscenizacja na okładce

Ostatnie prace w studiu zakończono pod koniec kwietnia 1967 r. Trzeba było jeszcze zorganizować sesję zdjęciową z myślą o okładce. Na pierwszym planie fotosu znaleźli się Beatlesi z instrumentami dętymi, ubrani w haftowane kostiumy będące swobodną przeróbką kurtek muzyków dawnej orkiestry wojskowej, choć nie da się wykluczyć tropu cyrkowego. Był to bowiem znak rozpoznawczy autora projektu Petera Blake'a, jednego ze współtwórców pop-artu, którego specjalnością były kolaże rekwizytów kultury masowej – współczesnej i retro – zapożyczonych właśnie z cyrku, niemego kina i sztuk jarmarcznych. Idealnie pasowały do charakteru kompozycji „Being for the Benefit of Mr. Kite" powstałej pod wpływem wiktoriańskiego plakatu cyrkowego kupionego przez Johna w antykwariacie. W stylu muzycznych teatrzyków variété uwielbianych przez ojca McCartneya utrzymane jest „When I'm Sixty Four", napisane, kiedy Paul miał ledwie 16 lat.

Koncepcja pokazania na okładce galerii słynnych postaci mających tworzyć tło dla muzyków na okładce się zmieniła. Lennon zaproponował Hitlera, ale po skandalu wokół jego wypowiedzi, że Beatlesi są popularniejsi od Jezusa, ostro zaoponował wydawca zespołu – EMI. Na wykorzystanie podobizny Jezusa też nie było zgody. W sesji nie użyto też kartonowych podobizn Alfreda Jarry'ego i Brigitte Bardot. Wykluczono postać Elvisa Presleya, który podczas wizyty Beatlesów w Ameryce nie okazał się gościnnym gospodarzem, tylko nadętym, zazdrosnym gwiazdorem. Z galerii postaci usunięto lalkę Shirley Templey noszącą kokardę z napisem „Witamy The Rolling Stones".

Nie było zgody EMI na Mahatmę Ghandiego, koncern fonograficzny obawiał się bowiem protestów w Indiach, gdzie sprzedawał miliony płyt. Gdy muzycy obstawali przy swoim, doszło do burzliwego spotkania Paula McCartneya z prezesem firmy. Domagał się on uzyskania pisemnej zgody od każdej osoby, której podobizna miała się znaleźć na okładce płyty. Pierwszy telegram został wysłany do Leonarda Bernsteina. Odpisał, że jest zachwycony pomysłem. Później na korespondencję nie było już czasu. Ostatecznie w zbiorowym portrecie Orkiestry Sierżanta Pieprza pozostali m.in. Carl Gustav Jung, Edgar Allan Poe, Aldous Huxley, Karol Marks, Oskar Wilde, George Bernard Shaw, Marlena Dietrich i Bob Dylan. Beatlesom udało się przeforsować inne nowatorskie pomysły plastyczne. Dołączyli do płyty m.in. papierowe wąsy Sierżanta i jego epolety. Przełomowa była koncepcja, by po rozłożeniu wewnętrznych skrzydeł albumu powstał duży portret muzyków. Jako pierwsi wydrukowali też na odwrocie albumu słowa piosenek, które stały się rockową poezją. Był to precedens, naruszał bowiem interesy potężnych w tamtych czasach wydawnictw nutowych.

Ależ budżet

O skali przedsięwzięcia mówią koszty projektu okładki. Gdy na początku kariery Beatlesów wynosił on 25 funtów – tym razem zainwestowano 1,5 tysiąca funtów. Koszt wyprodukowania pierwszej płyty zespołu wynosił 400 funtów, „Sgt Pepper's" kosztował 25 tys. funtów.

Było warto, bo powstało jedno z najsłynniejszych dzieł pop-artu. Premiera była też wyjątkowa. Beatlesi pojechali z próbną wersją tłoczenia do przyjaciela w Chelsea, wystawili głośniki na parapet i odtworzyli płytę w całości. Była szósta rano!

Ale najwięcej frajdy przyniósł Beatlesom cztery dni po premierze krążka londyński występ Jimiego Hendrixa, który widząc muzyków na sali, rozpoczął show od tytułowej piosenki albumu. „To był jeden z największych komplementów, jakie mnie spotkał" – mówił Paul.

Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta dała też początek słynnemu hipisowskiemu latu miłości, które trwało dłużej niż kilka miesięcy, a jego finałem był pamiętny festiwal w Woodstock.

Siłę Beatlesów udowadniało to, że „Sgt Pepper's" był pierwszym albumem, który doczekał się premiery równocześnie na całym świecie, oczywiście poza blokiem wschodnim. Repertuar płyty był taki sam w Anglii i Ameryce, choć wcześniej amerykańscy producenci wpływali na kształt repertuaru kosztem sugestii muzyków. Na pewno nie stracili. W Anglii płyta królowała na pierwszym miejscu listy przebojów 27 tygodni, w Ameryce zaś przez 15. W trzy miesiące od premiery sprzedało się 2,5 mln albumów. „Sierżant Pieprz" zdobył cztery nagrody Grammy, w tym pierwszą przyznaną dla płyty rockowej w 1968 r. Był najlepiej sprzedającym się krążkiem lat 60. Do dziś rozeszły się 32 mln kopii. Sądząc po różnych wersjach wznowienia, jakie przygotowali Paul i Ringo – wynik zostanie poprawiony o dobrych kilka milionów.

Plus Minus

Najczęściej czytane