Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Kino w czasach niepokoju

Barbara Hollender 29-05-2017, ostatnia aktualizacja 29-05-2017 07:11

Po tym festiwalu zostaną w pamięci obrazy świata nieradzącego sobie z narastającą agresją i nienawiścią.

Reżyser Fatih Akin i Diane Kruger, odtwórczyni głównej roli w jego filmie „W ułamku sekundy”.
źródło: AFP
Reżyser Fatih Akin i Diane Kruger, odtwórczyni głównej roli w jego filmie „W ułamku sekundy”.

Na zdjęciu zrobionym z okazji 70-lecia festiwalu stoi ponad 100 osób. Pedro Almodóvar, Michael Haneke, Ken Loach, bracia Dardenne, Oliver Stone, Chris Columbus, Roman Polański, Jane Campion, Guillermo del Toro, Wong Kar-wai, Jia Zhang-ke. Nie da się wszystkich wymienić. Są gwiazdy z całego świata z Nicole Kidman i Catherine Deneuve na czele. Nie wiem, czy istnieje inny festiwal, który byłby w stanie zebrać taki zestaw artystów.

Ale nad wielkim świętem kina zawisnął w tym roku cień terroryzmu. Wzdłuż Croisette gęsto ustawiono gigantyczne donice z roślinami, by oddzielić chodniki nadmorskiego bulwaru od jezdni. Wśród tłumu pojawili się żołnierze z bronią, a każdy widz wchodzący do kina przechodził kontrolę jak na lotnisku. I nikogo nie zdziwił alarm bombowy przed jednym z pokazów.

W tej atmosferze największe zainteresowanie budziły filmy uważnie i z bliska obserwujące świat. Pozwalające zmierzyć się z własnym niepokojem. Takie jak mocny, o niechęci w stosunku do „obcych", obraz Fatiha Akina „W ułamku sekundy". Jego bohaterka, młoda Niemka, przeżywa traumę, gdy w zamachu dokonanym przez neonazistów giną jej mąż tureckiego pochodzenia i kilkuletni synek. Ta kobieta ma jednak potrzebę sprawiedliwego osądzenia morderców. Nie całkiem udany, ale intrygujący, „Księżyc Jupitera" Węgra Kornela Mundruczo w sposób metaforyczny ujmował sytuację uchodźców coraz bardziej niechętnie przyjmowanych w wielu europejskich krajach.

Wyraziście wybrzmiały filmy Andrieja Zwiagincewa i Sergieja Łoźnicy – na wskroś polityczne, o świecie postkomunistycznym. Obaj twórcy pozostali wierni sobie. W „Niemiłości" o zniknięciu z domu niekochanego chłopca Zwiagincew portretuje – jak w „Elenie" – wielkomiejską klasę średnią: pazerną, aspirującą do zachodniego stylu bycia, a jednocześnie chamską i agresywną.

Łoźnica – jak w „Szczęście ty moje" – zapuścił się w „Łagodnej" na rosyjską prowincję i przedstawił historię kobiety, która próbuje odszukać w więzieniu męża, gdy wracają wysłane do niego paczki. Jej podróż do „więziennego" miasteczka to kafkowska sytuacja „made in Russia". Kobieta przechodzi przez piekło. Rozbija się o pogardę i butę urzędników okazujących swoją władzę, o korupcję, o starą mentalność. Ta rzeczywistość przeraża, nie zostawia żadnej nadziei.

Pojawiły się też na festiwalu ostre diagnozy społeczeństw zachodnich. Tu również twórcy pokazują świat żyjący w niepewności, często wyprany z empatii i podstawowych wartości. Poruszające „120 uderzeń na minutę" Robina Campillo to zapis obojętności i niechęci wobec ludzi chorych na AIDS i seropozytywnych. Mało optymistycznie widzi kondycję świata Szwed Ruben Ostlund w „The Square". O rozpadzie rodziny, o inercji burżuazji i jej odwracaniu się od realnych problemów dosadnie mówi w „Happy endzie" Michel Haneke.

Artyści często portretują tych, którzy borykają się z losem. Tacy sądwaj wchodzący w konflikt z prawem bracia z filmu Josha i Benny'ego Safdiech czy płatny zabójca usiłujący w „You Were Never Really Here" Lynne Ramsey wyciągnąć z burdelu 14-letnią córkę wpływowego polityka.

Znacznie bardziej blado wypadały tytuły kameralne i te, w których ważniejsze było szukanie nowego języka. Spokojne, pełne poezji „Światło" Japonki Naomi Kawase o tracącym wzrok fotografiku przyniosło delikatną refleksję na temat percepcji świata.

Nużyły takie filmy, jak „Na pokuszenie" Sofii Coppoli o panienkach z pensji, które w czasie wojny secesyjnej przygarnęły rannego, jankeskiego żołnierza, czy eksperymenty Greka Yorgosa Lanthimosa. W „The Killing of Sacred Deer" zafundował on widzom koszmar z kardiochirurgiem w roli głównej i mętną filozofią.

Podzielił widownię François Ozon parapsychologicznym thrillerem „Podwójny kochanek". Znużył historyczny „Rodin" Jacques'a Doillona, nie wciągnęła opowieść Michela Hazanaviciusa o maoistycznym okresie Godarda „Le redoutable". I mało obeszła azjatycka love story „The Day After" Honga Sang-soo.

A że potrzebujemy normalności? Tak. Wytchnieniem stała się więc nowojorska opowieść o żydowskiej rodzinie Noaha Baumbacha „The Meyerowitz Stories" – inteligentny, błyskotliwy film w stylu Woody'ego Allena z najlepszego okresu.

Po tegorocznym festiwalu najgłębiej zostaną mi w pamięci obrazy świata kompletnie niedającego sobie rady z falą narastającej agresji i nienawiści. Twarz kobiety, której najbliżsi giną w zamachu. Europa Wschodnia niepotrafiąca wyzbyć się dawnej pogardy w stosunku do tych, którym się nie wiedzie. I żołnierze idący trójkami po Croisette. Wspomnienie tragedii w Nicei tu wciąż wisi w powietrzu. Artyści tego świata nie wyleczą. Ale mogą przynajmniej krzyczeć.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane