Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

W poszukiwaniu twórczych śladów

Małgorzata Piwowar 15-08-2018, ostatnia aktualizacja 15-08-2018 00:00

Wizyta w pracowniach znanych artystów była dotąd przywilejem nielicznych. Od niedawna sytuacja się zmieniła.

Pracownia Karola Tchorka przy ulicy Smolnej, jedna z niewielu wpisanych na listę zabytków.
źródło: materiały prasowe
Pracownia Karola Tchorka przy ulicy Smolnej, jedna z niewielu wpisanych na listę zabytków.

W maju weszła w życie uchwała dotycząca historycznych pracowni artystycznych w Warszawie, umożliwiająca ich ochronę i określająca zasady użycia. Dzięki niej otwarte zostaną wnętrza dotąd niedostępne.

Pracownie, które warto ocalić od zapomnienia, a mające stać się rodzajem muzeów dostępnych dla widzów, rekomenduje Zespół ds. Warszawskich Historycznych Pracowni Artystycznych, składający się z ekspertów muzeów i stowarzyszeń, przedstawicieli organizacji pozarządowych, uczelni artystycznych.

– Te miejsca są częścią naszej historii – uważa Michał Krasucki, stołeczny konserwator zabytków. – Wiedzy, jakiej dostarczają o twórcach, nie znajdzie się w żadnym podręczniku. Kluczowym kryterium, które musi spełniać pracownia historyczna, jest fakt, że należała do artysty już nieżyjącego, choć nie ma przeszkód, by obecnie była pracownią kolejnego twórcy. Drugim istotnym kryterium jest, by w pracowni zachowały się ślady twórczości i obecności nieżyjącego artysty. Chodzi o genius loci tego miejsca.

Jednym z najbardziej znanych takich miejsc była dotąd pracownia rzeźbiarska Karola Tchorka (1904–1985) w kamienicy przy Smolnej, jedna z nielicznych wpisana na listę zabytków. Jej nietuzinkowy wystrój pełnił nieraz rolę scenografii filmowej, m.in. w 1968 r. kręcono tu sceny do „Polowania na muchy" Andrzeja Wajdy.

Pracownia całkowicie wymyślona i wykonana przez pracującego w niej przez 34 lata artystę sprawia wrażenie bardzo przestronne. Jest przeszklona na dwa piętra wysokości, z mieszkalną antresolą z łóżkiem i wanną, a także piwnicą pełną rzeźb artysty i kolekcjonowanej przez niego sztuki. Są też gipsowe modele jego prac. Druga część to rodzaj salonu z biurkiem, kanapą i okazałym lustrem. Wspaniałą posadzkę też ułożył Karol Tchorek.

Nie mniej znane jest miejsce nazywające się dziś Instytutem Awangardy. Tam mieszkał i tworzył pionier awangardy Henryk Stażewski (1894–1988), tam kwitło życie towarzyskie artystycznej stolicy. Bywali przyjaciele malarza – dyrektor ZOO Jan Żabiński, dziennikarz Bohdan Tomaszewski, Miron Białoszewski.

Po śmierci Stażewskiego głównym lokatorem stał się przyjaciel, Edward Krasiński (1925–2004), artysta znany z oklejania obiektów niebieską taśmą samoprzylepną. Także i nią oklejone jest na wysokości 130 centymetrów mieszkanie w alei Solidarności.

Śladów obecności Stażewskiego pozostało natomiast niewiele: wyblakłe miejsca po obrazach, jest czerwony obrotowy fotel, w którym zasiadał w ulubionym szlafroku w kolorowe pasy i równie barwnych papuciach. Wciąż można zobaczyć ramę łóżka, na którym szkicował. Atrakcję stanowi stół z metalową „płetwą rekina" – wspólne dzieło Stażewskiego i Krasińskiego. Są zdjęcia przyjaciół przyklejone do wiszących na środku pokoju drewnianych kostek.

W latach 60. XX wieku artyści często otrzymywali pracownie od państwa – choćby na ostatnich kondygnacjach wieżowców nieopodal placu Bankowego. To często przestrzenie ukryte, jak pracownia Jacka Sempolińskiego (1927–2012), w której tworzył on przez 50 lat.

W niewielkiej przestrzeni z minimalną ilością sprzętów znalazło się miejsce dla regału z fragmentem księgozbioru i kolekcji płyt. Pozostały przedmioty: fiolki z lekarstwami, fiszki pamięci – efemeryczne dowody istnienia z informacjami dla dozorcy, kamieniarzy. Jest poduszka, na której klęczał, malując, murarska szpachla pełniąca funkcję pędzla. Pozostała namalowana przed półwieczem czaszka, nietknięte szafki, posklejane tubki farby.

Na prośbę artysty odcięto dopływ gazu, światła i prądu, by pracować tylko przy dziennym świetle. Szyb naturalnie pokrywających się kurzem nie pozwalał myć. Raz tylko zostały umyte i podobno przez długi czas nie mógł się pogodzić z tą przysługą. Światło inaczej wpadające przez okno zakłóciło jego pracę. Zasłona wisi wciąż ta sama, choć pierwotnego koloru można się jedynie domyślać.

– To cenne miejsce – komentuje Michał Krasucki. – Bardzo też cieszy możliwość wglądu do pracowni Jarnuszkiewiczów na Nowym Mieście z zachowanym warsztatem pracowni rzeźbiarskiej Jerzego. Także pracownia Anny Dębskiej zagospodarowana przez jej wnuczkę – malarkę Aleksandrę Waliszewską.

Odtworzyła ona wnętrze pracowni babci z lat 70. XX wieku według zdjęć opublikowanych w 1970 roku w magazynie „Ty i ja". Oryginalne pozostały szafy półkowe z wnęk, znajdują się na nich m.in. rzeźby artystki. Meble możliwie jak najbardziej zbliżają wygląd pracowni do jej stanu wyjściowego.

Przy ulicy Górskiego, gdzie mieści się pracownia rzeźbiarki Anny Dębskiej (1929–2014), oprócz około 50 jej prac, jest tu też ponad 30 rzeźb jej przyjaciela Józefa Trenarowskiego, przekazanych przez jego rodzinę rzeźbiarce.

– Każdy będzie mógł pójść i zobaczyć te miejsca, dowiadując się przy tej okazji czegoś więcej o samych twórcach – dodaje Michał Krasucki. – Takich lokali jest w Warszawie kilkadziesiąt. W tej chwili zajmujemy się około dwudziestoma pracowniami z zasobów komunalnych, ale mamy sygnały o kolejnych. Sądzę, że docelowo będzie ich ponad 50.

Uchwała nie reguluje, jak często widzowie będą mogli odwiedzać poszczególne pracownie, ale mają to być stałe, regularne formy ich udostępniania, choć każdorazowo określone indywidualnie.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane