Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Rezygnuję z obecności w sieci

Jacek Cieślak 20-10-2018, ostatnia aktualizacja 20-10-2018 00:00

Dawid Podsiadło mówi Jackowi Cieślakowi o nowej płycie 
i koncertach dla 100 tysięcy fanów.

Dawid podsiadło (ur. 1993)
źródło: Sony Polska
Dawid podsiadło (ur. 1993)

Rz : Piosenka „Małomiasteczkowy" brzmi jak bezpretensjonalny hymn „słoików". To miał być manifest?

Dawid Podsiadło: Nie czułem w Warszawie obciążenia związanego z moim małomiasteczkowym pochodzeniem. Ludzie, których spotykałem, byli życzliwi i szczerze mówiąc, zaskoczyło mnie, że nagle poczułem się w stolicy obco, a zdarzyło się to przy okazji wyboru ciuchów, gdy szedłem na siłownię. Pomyślałem: „Po co się przebieram, skoro i tak nie będę wyglądał na siłowni jak inni, bo nie strój decyduje o samopoczuciu?". Pomyślałem tak, bo w siłowni, do której chodzę, bywa wiele znanych osób.

A one nie są małomiasteczkowe? Warszawa to nie jest największa wieś w Polsce?

Nie wiem. Decydujące było przekonanie, że i tak wszyscy wiedzą, skąd pochodzę, i mogą na mnie patrzeć z góry. Ale nic przykrego mnie nie spotkało. Kompleks pojawił się znikąd, zacząłem o tym rozmawiać z przyjaciółką.

To ta osoba, do której śpiewa pan, że tacy jak pan dają coś nowego Warszawie, kiedy przestaje wierzyć w siebie?

W piosence rozmawiam z miastem. To do Warszawy „jadę sam". Cieszą mnie komentarze i rozmowy z ludźmi, którzy jak ja przyjechali tutaj, nawet jeśli starają się zagłuszyć własną tożsamość. Bywa, że w przeciwieństwie do mnie nie godzą się na to, kim są, tylko próbują się dopasować do Warszawy, kupując lepsze ciuchy. Ale mają też większe problemy, bo muszą chodzić na spotkania w sprawie pracy albo mają szefów, którzy przypominają, gdzie kto się urodził. Im ta piosenka daje siłę. Tak mówią.

Współtworzył pan teledysk o drzewie przesadzonym z prowincji na pustynię warszawskich biurowców, którym daje tlen?

Pomysł jest autorstwa Tomka Bagińskiego. W zestawieniu z przaśną aurą piosenki wzrusza. Ciekawe było doświadczenie przesadzania drzewa. Ostatecznie wylądowało w lesie, bo mieliśmy gwarancję, że tam szczęśliwie przeżyje.

Powiedział pan, że jest dobrze przyjmowany w mieście, ale na płycie pojawia się wątek hejtu wobec gwiazdy, a jednocześnie stresu jaki jej towarzyszy. Ostatecznie ma pan ochotę komuś przywalić, co słyszymy w „Matyldzie".

To prawda: obawiam się, że woda sodowa uderzy mi do głowy i odbije palma. Nie jestem jednak pewien, czy mam ochotę kogoś uderzyć. Na pewno ludzie, których nie znam, dzielą się na takich, którzy szanują moją prywatność, i tych, którzy mnie przytłaczają. Szukałem ostatnio odpowiedzi na pytanie, jak nie zmuszać się do kontaktu z nieznanymi ludźmi tylko dlatego, że jestem muzykiem. Nawet jeśli łączy nas muzyka i zawdzięczam fanom wiele, nie jestem zobligowany, żeby z każdym nawiązywać relacje. Jeszcze nie do końca to sobie przyswoiłem, ale już tak nie przeżywam tego, że nie zgodziłem się na wspólne zdjęcie lub zachowuję się wobec kogoś neutralnie, a kiedyś obawiałem się, że to będzie zaprzeczeniem mojej autentyczności. Przy dużej liczbie spotkań to jedyny sposób, żeby nie zwariować. Trzeba się odciąć od wizerunkowego świata. Być sobą. Może jestem teraz bardziej zgorzkniały i niekoniecznie pełny tylko dobrych emocji, a jednak, gdy uświadomiłem sobie trudne dotąd dla mnie sprawy, łatwiej mi się żyje. Jeśli jestem w dobrej kondycji, lepiej odpowiem na inicjatywę rozmowy. Sam nie będę nikomu na ulicy zawracał głowy.

Co chciał pan powiedzieć w pierwszej piosence, która ma zatartą linię wokalną i nie można zrozumieć, o co chodzi?

Pretensja do świata, dlatego ją zamazałem. A jednocześnie lubię traktować głos jak instrument, dlatego zacząłem się nim bawić jak instrumentem. Puszczaliśmy zapis śpiewu od końca lub przeciągałem sylaby, robiłem różne dziwne rzeczy. Teraz z chórkiem, który będzie śpiewać ze mną na koncertach, próbowaliśmy odtworzyć to na żywo. Trwało trochę, ale mam nadzieję, że zrobi mocne wrażenie.

Nie ma pan wrażenia, że na pana płycie słychać echa albumu z 2014 r. „Składam się z ciągłych powtórzeń" Artura Rojka, wyprodukowanego przez Bartka Dziedzica?

Nie mam, choć rzeczywiście powstały nagrania demo, które kojarzyły się z albumem Artura. Na jego płycie jest więcej grania na żywo, a mniej brzmień generowanych z komputera. A może podświadomie pozwoliłem sobie na pewne podobieństwa? Nie da się ukryć, że zdecydowałem się na pracę z Bartkiem, znając płyty, jakie nagrał z Arturem Rojkiem i wcześniej z Brodką. Potem dowiedziałem się, że przyłożył też rękę do nagrań Pustek i Safari, które również uwielbiam. Bartek był dla mnie wymarzoną osobą, zwłaszcza po przerwie, jaką sobie zrobiłem. Miałem też nowe wyzwanie, nagranie całej płyty po polsku z nowym składem zespołu. Okazał się osobą otwartą, choć nie wszystkie pomysły nas od razu przekonały. Po trzech miesiącach zarejestrowaliśmy dwie piosenki i wiedzieliśmy, że możemy zrobić całość!

A skąd wzięło się imię Matylda w tytule piosenki?

Z „Leona zawodowca". Mieliśmy refren, ale nie kleił się z całością. Późnym wieczorem, po trzech godzinach pisania na komputerze, wyszedłem z domu i znalazłem za wycieraczką samochodu bilet z parkometru, kupiony o 23.00 za 50 groszy, na którym było napisane coś, co w drodze do studia opisałem jako „Za wycieraczką zostawił ślad, że kije w oko będzie wkładał, tylko że przez samo „h". Pełna schizy historia okazała się inspirująca. Mam ten bilet w samochodzie.

Atakowano pana w siecI?

Są strony, gdzie lepiej nie zaglądać. Powoli jednak rezygnuję z obecności w sieci, zwłaszcza z dostępu do społecznych mediów poprzez telefon. Z Facebooka i Instagrama nie korzystam na co dzień od pół roku. Skupiam się na realnym życiu. To efekt przerwy, jaką sobie zrobiłem.

A jak status gwiazdy wpływa na udział w nagraniach innych, na przykład Taco Hemingwaya? To kwestie prywatnych sympatii?

Mieliśmy się okazję poznać przy kilku okazjach. On akceptuje, co robię, a ja jestem jego wielkim fanem. Myślę, że czuję większą miętę do jego twórczości niż on do mojej. Było wiele pomysłów, które nie zostały zrealizowane. Jeśli chodzi o udział w „Tamagotchi", dał mi nagranie, podobało mi się, poprosił, żebym wymyślił linię melodyczną. Skomentował ją: „Elegancko, już wiem, co ci napisać". Nie widzieliśmy się już długo, ale mamy częsty kontakt wirtualny z sympatycznymi wiadomościami i pytaniami, co się dzieje, gdy nic nie robimy.

A partnerzy z Męskiego Grania – Krzysztof Zalewski i Kortez?

Zawsze zastanawiam się nad muzycznymi spotkaniami z ludźmi, których nie znam. Wcześniej pod tym szyldem spotkałem Ostrego i Tomka Organka. Ostry to geniusz. Korteza i jego muzykę znałem, zanim wydał pierwszą płytę. W studiu z nim czułem się swobodnie. Z Krzyśkiem poznałem się dopiero ostatnio i zaczyna się tworzyć więź. Gdy wyszło na jaw, że w wolnych chwilach piekę serniki, dzwoni do mnie z pytaniem, kiedy będzie mógł go spróbować. A przecież miałem obawę, czy będzie chciał współpracować z takim dzieciakiem jak ja. Jest przecież o dziesięć lat ode mnie starszy. Okazał się otwarty i pełen poczucia humoru.

Każda pana płyta osiągnęła status diamentowej, występuje pan w reklamie banku, z czym się wiąże się francuski wąs. Jak opisać obecny etap?

Wąs był mój prywatny, teraz wiąże się z kampanią wizerunkową. Jeszcze chwilę z nim pospaceruję. Generalnie jest bardzo dobrze. Wiele zawdzięczam Maćkowi Wociowi, przyjacielowi i menedżerowi, który ma dobre pomysły i ambitną wizję. Tworzymy mocny duet. Wszystkie drzwi stoją przed nami otworem, ale nie idziemy na łatwiznę, staramy się podwyższać poprzeczkę. Zdecydowaliśmy się na zorganizowanie 13 halowych koncertów, które łącznie podczas małomiasteczkowej trasy zobaczy 100 tysięcy ludzi. To duże wyzwanie, ryzyko. Osobiście optowałem za klubowymi koncertami.

A sprzedały się już bilety na trzy koncerty na Torwarze.

A na czwarty się sprzedają.

Będzie pan miał frekwencję jak Ed Sheeran na Narodowym na dwóch występach. Narodowy nie kusi?

Może byłoby to możliwe. Na pewno będziemy podnosić poprzeczkę.

To dlaczego u szczytu wcześnie zdobytej sławy zrobił pan sobie roczną przerwę od muzyki?

Chciałem odpocząć, nabrać dystansu do wszystkiego, co się ze mną wydarzyło, bo od debiutu wszystko działo się intensywnie. Miałem krótkie wakacje i od razu rozpoczynałem nagrania kolejnych płyt, kampanie reklamowe albo Męskie Granie. Wtedy nie było to przytłaczające, ale kiedy zdecydowałem się na dłuższą przerwę, poczułem, jak wcześniejsze zajęcia wpływały na codzienność i dyktowały jej rytm. Właściwie składała się z pracy. ©℗

Muzyk z Dąbrowy Górniczej jest absolutnym rekordzistą 
w swoim pokoleniu. Przed „Małomiasteczkowym" wydał dwa solowe albumy: „Comfort And Happiness" (2013) i „Annoyance And Disappointment" (2015). Oba osiągnęły status Diamentowej Płyty (ponad 150 tys. egz.). Nagrał też album „Ruby Dress Skinny Dog" (2014, Złota Płyta) z grupą Curly Heads. Laureat „X Factor".
"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane