Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Życie nie jest ślepą grą przypadku

Barbara Hollender 29-11-2018, ostatnia aktualizacja 29-11-2018 09:55

Twórca „Eteru" mówi Barbarze Hollender o swej niechęci do scjentologii i wierze, że świat ma sens.

Krzysztof Zanussi pokazywał już „Eter” na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Do kin film wchodzi w piątek
źródło: Next Film
Krzysztof Zanussi pokazywał już „Eter” na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Do kin film wchodzi w piątek

Rz: W „Eterze" pyta pan o genezę zła, mówi o etyce w nauce, o poznaniu, wierze, metafizyce. Dlaczego chce pan dziś opowiadać o imponderabiliach?

Krzysztof Zanussi: Pewnie dlatego, że się starzeję. Człowiek robi rachunki z życia w każdym wieku i pytania, które zadaję w „Eterze", zawsze były mi bliskie. Ale im jestem starszy, tym częściej zastanawiam się, w co wierzę, co mnie gryzie. Zrobiłem ten film z potrzeby serca.

Nawiązuje pan w nim do mitu Fausta.

To ważny mit Europy. Grecy zostawili nam w spadku przeświadczenie o istnieniu duszy i ciała. W Azji taki podział nie jest oczywisty. Ale i u nas się on trochę zdezaktualizował, bo ludzie przestali wierzyć w duszę. Zastąpili ją psyche, której nie można sprzedać. Najwyżej zreperować u psychiatry. A ja chcę duszy bronić.

U Goethego Faust sprzedawał ją za młodość, u Manna – za natchnienie. Sokurow pokazywał Fausta jako chciwą, mizerną kreaturę ze skarlałej rzeczywistości. W pana filmie wojskowy lekarz eksperymentuje z eterem i jest gotowy oddać najważniejszą cząstkę siebie za władzę nad człowiekiem i światem.

Dzisiaj nie trzeba pozbywać się duszy dla młodości, bo dość łatwo ją osiągnąć. Czasem wystarczy zastrzyk z botoksu. Dlatego zdecydowałem, że mój Faust będzie miał potrzebę władzy. To pragnienie wciąż wielu ludzi napędza.

W „Eterze" wraca pan do Europy z początku XX wieku, wpisuje się więc w silny ostatnio nurt kina, którego autorzy w przeszłości szukają wytłumaczenia tego, co dzieje się wokół.

Tkanka współczesności jest dziś tak rozedrgana, że próbując dotrzeć do mechanizmów, które rządzą historią, dobrze się od niej oderwać. Zawsze zresztą tęskniłem za kostiumem, tyle że moje projekty historyczne zwykle przepadały ze względów ekonomicznych. Teraz dzięki wielostronnej koprodukcji udało się dopiąć budżet.

Ale okres I wojny światowej wybrał pan chyba nieprzypadkowo? To początek ery, w której żyjemy do dzisiaj.

I koniec Europy, jaka wyrosła przez XVIII i XIX wiek. Skończył się wtedy czas libertynów i Oświecenia. W nauce odkrycia Newtona zostały przyćmione przez teorię Einsteina. Pojawiła się inna fizyka, która kompletnie zmieniła spojrzenie na świat, choć to jeszcze długo do społeczeństw nie dotarło. Nic zresztą dziwnego: odkrycia Kopernika nie przebijały się do powszechnej świadomości przez prawie 400 lat. Więc i na początku XX stulecia świat nie przestał być racjonalny. Ale już nie był deterministyczny. Wrażliwość oświeceniowa mówiła, że wszystko można wytłumaczyć. Tymczasem dzisiaj jest to pogląd przestarzały. Stąd moja konstatacja, że postępowcy bywają wsteczni. Natomiast Einstein był człowiekiem niewyznaniowym, ale twierdził, że podstawą wszelkiej aktywności religijnej jest tajemnica. I nie wycofał się z tego zdania.

Pan, z wykształcenia fizyk, neguje poznawczą wartość nauki?

Nic podobnego, nauka jest zbawienna. W „Eterze" dobry chłopak, Ukrainiec, na polu walki niesie dobro, dzięki temu samemu eterowi, który może stać się przekleństwem świata. Ja tylko neguję scjentyzm. Uważam, że nauka jest wspaniałym sposobem poznania, ale niejedynym. Wiele nam daje kontakt z innymi cywilizacjami. Sam byłem kiedyś świadkiem, jak w kenijskiej wiosce umierał młody Masaj. I zrozumiałem, że członkowie jego plemienia wiedzieli coś, czego nie nauczono mnie na żadnym uniwersytecie. O śmierci, odchodzeniu, o nadziei, która się wiązała z odejściem. To było zadziwiająco wiarygodne. Bo jest też poznanie poprzez emocje. I trzeba je uszanować.

Po seansach na festiwalu w Gdyni pojawiły się pytania, dlaczego zdecydował się pan na drugą część filmu ,dopowiadając historię metafizyczną, pokazując siłę, która rzeczywiście stała za działaniami lekarza.

Wiem, że wiele osób mi to wyrzuca. Mój sprzedawca międzynarodowy powiedział wręcz: „Gdybyśmy wycięli drugą część, film sprzedałby się łatwiej". Ale zostawienie tylko pierwszej części, bardzo zresztą okrutnej, ustawiłoby „Eter" w kategoriach kina gatunkowego. A mnie zależało, żeby to była wypowiedź autorska. Chciałem przypomnieć, że można w naszym świecie przeoczyć inny wymiar.

I zadał pan pytania, gdzie jest granica między dobrem a złem, czym jest prawda.

Sprzeciwiam się postmodernistom, którzy twierdzą, że tego wszystkiego już nie ma. Mój bohater w ostatnich słowach w świeckiej wersji historii mówi expressis verbis, że prawda istnieje. Że fałsz i kłamstwo są motorem nieszczęścia. A zło? Zawsze bierze się z wolności wyboru. Ale upieram się też, żeby przypominać, że ono nie jest banalne.

Myśli pan, że Europa straciła nadzieję?

Wierzę, że Europa jak Feniks kiedyś się podniesie, ale na razie brakuje nam nowego obszaru marzeń. Przestraszyliśmy się utopii, które pojawiły się w wieku XX, i teraz pozostał nam tylko transhumanizm. Ale to jest idea mało apetyczna. Mój bohater mówi: „Chciałbym stworzyć więcej niż to, co jest. Nie być lekarzem, który reperuje człowieka, lecz go tworzy". Teoretycznie ta wizja homo sapiens wyposażonego genetycznie tak, że będzie ponadprzeciętnie inteligentny, zdrowy, piękny, odporny i nie będzie czuł bólu, jest wspaniała. A jednak coś nas od niej odstręcza. Tak jak nie wciąga nas wizja podróży międzyplanetarnych, bo żaden krajobraz marsjański nie będzie piękniejszy od plaży na Bahamach. Przygoda kosmiczna jest wspaniała, ale nie oferuje nam życia lepszego niż to, które mamy. Dlatego wciąż czekamy na nową utopię. Bo choć nigdy się jej nie osiąga, bez niej nie ma rozwoju.

Co dzisiaj może stać się motorem zmian?

Świat się na naszych oczach przekształca, może na lepsze. Uczono nas przez wieki, że ludzi napędza chciwość. Ale współcześnie, w krajach rozwiniętych, mamy już tyle, że to przestaje działać. Miłość, seks były ważne przez wieki. Goethe i Mickiewicz, nie mogąc zdobyć ukochanych kobiet, pisali piękne wiersze. Teraz seks zbanalizował się i przestał być tak wielką motywacją. Pozostała żądza władzy, dominowania. Ale co będzie dalej? Nie wiem. Motywacje, które przez wieki napędzały ludzkość, ulegają przemianom. Sam jestem ciekawy, co nas będzie mobilizować w przyszłości.

Goethe pisał: „Trwaj, chwilo, jesteś piękna". Powtórzyłby pan to za nim?

To jest też moje prywatne zawołanie, bo jak się ma 80 lat, już nic więcej nie trzeba. To, co jest – jest wspaniałe.

Wciąż żyje pan aktywnie. Myśli pan również o następnym filmie?

Zaproponowałem ambitny miniserial w kilku stacjach telewizyjnych. Cykl, w którym zastanawiam się nad względnością czasu. I nad tym, w jak głębokim konflikcie rzeczywistość bywa z sensami, które są w świecie ukryte. Nasze codzienne doświadczenie nie wyczerpuje możliwości poznawczych. W świecie jest wiele świadectw tajemnicy, która mnie tak frapuje.

Sądzi pan, że taka idea przekona młodych widzów, wychowanych na krótkich komunikatach z Facebooka i Instagramu?

Tak, bo spotykam się z nimi i czasem czuję, że mają w sobie potrzebę głębszej rozmowy o doświadczeniu życia. Chcę ich zachęcić, żeby nie zadowalali się łatwym wytłumaczeniem świata, gdzie wszystko ze wszystkiego wynika, żeby mieli głowę otwartą na wielką tajemnicę. To ona niesie nadzieję. Bo może świat ma sens i nie wszystko jest ślepą grą przypadku?

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane