Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Sukces zależy też od pieniędzy

Barbara Hollender 29-01-2019, ostatnia aktualizacja 29-01-2019 09:24

Przed rozdaniem Oscarów warto pytać nie o szanse „Zimnej wojny", lecz ile trzeba wydać na jej promocję w USA.

W 2015 roku Paweł Pawlikowski za swą „Idę" odebrał w Los Angeles pierwszego w historii polskiego kina Oscara za film nieangielskojęzyczny. W tym roku w tej samej kategorii ma nominację jego „Zimna wojna". On sam jest trzecim polskim twórcą, który dostał nominację za reżyserię. Ale Roman Polański został uhonorowany za „Pianistę" zrealizowanego po angielsku, z amerykańskimi aktorami. Krzysztof Kieślowski – za zrobiony we Francji film „Trzy kolory. Czerwony" z Jeanem-Louisem Trintignantem i Irene Jacob. Pawlikowski zrobił film polskojęzyczny, z polskimi aktorami, którzy tak naprawdę dopiero po premierze „Zimnej wojny" zwrócili na siebie uwagę filmowego świata.

– Kiedy ogłaszano nominacje, leciałem samolotem z Londynu do Warszawy – opowiada mi Paweł Pawlikowski. – O naszych wyróżnieniach dowiedziałem się na Okęciu. Oczywiście, że się ucieszyłem. Żałuję tylko, że nie dostała nominacji Joasia Kulig, bo stworzyła naprawdę brawurową i wielowymiarową kreację.

Sztuka i biznes

Od premiery w Cannes, gdzie Pawlikowski dostał prestiżową nagrodę za reżyserię, „Zimna wojna" podbija kolejne festiwale i zyskuje znakomite recenzje w najpoważniejszych pismach. Według portalu imdb.com ma już 76 rozmaitych nominacji i 26 nagród. W grudniu w Sewilli ekipa Pawlikowskiego odebrała pięć Europejskich Nagród Filmowych. Ale Oscary mają swoją specyfikę. Tu skromny film musi przebić się przez wielką machinę reklamową, która towarzyszy wielu produkcjom amerykańskim.

– To fantastyczne, że udało nam się przedrzeć przez cały ten zgiełk – przyznaje reżyser. Bo sztuka sztuką, ale Oscary to także biznes. Nominacja w głównej kategorii może podnieść wpływy z kin nawet o 20 procent, buduje pozycję producentów. Liczą się również inne kategorie: każda generuje zyski i zwykle staje się trampoliną do kariery dla laureatów. W czasie poprzedzającym głosowanie trwają więc mocne kampanie.

W tym roku wydano na nie niewyobrażalnie wysokie sumy. Dziennikarze branżowego pisma „Variety" podają, że budżety promocyjne kilku tytułów, m.in. „Narodzin gwiazdy" Bradleya Coopera czy „Pierwszego człowieka" Damiena Chazella, wyniosły po 20–30 mln dolarów. Od 5 do 10 mln dolarów pochłonęły według ekspertów kampanie wprowadzanej przez Fox Searchlight „Faworyty" Yorgosa Lanthimosa czy „BlacKkKlansmana" Spike'a Lee promowanego przez Focus Features.

Netflix – walczący o swojego pierwszego Oscara i pozycję lidera streamingu – w kampanię reklamową „Romy" wpompował ponad 25 mln dolarów. Billboardy filmu wisiały w Los Angeles wszędzie – od lotniska aż po Hollywood Boulevard. Reklamy ukazywały się nie tylko w prasie branżowej, także w kanałach telewizyjnych po głównych wiadomościach i w najważniejszych dziennikach, m.in. na pierwszej stronie „Los Angeles Times".

Kampania Netflixa była z kolei wyważona pod względem politycznym: „Głosujesz na meksykańską »Romę« to jakbyś głosował przeciwko budującemu mury na granicy Trumpowi, głosujesz na Yalitzę Aparicio – szlachetnie opowiadasz się za prawami Indigenów". Do tego doszły wystawy fotografii i kostiumów, dziesiątki eleganckich lunchów.

Amazon działa

Amerykański dystrybutor „Zimnej wojny" Amazon nie ujawnia sumy, jaką przeznaczył na kampanię. Na pewno nie może się ona równać z wydatkami Netflixa czy wielkich studiów, ale producentka Ewa Puszczyńska podkreśla, że to kwota „godna", a pieniądze zostały dobrze wydane.

– Nasz film jest widoczny w Stanach – mówi. – Od października pracuje nad tym sztab ludzi z Amazona. Były ogłoszenia w prasie, wywiady, recenzje. Film wprowadzały amerykańskie gwiazdy. Na przykład w Londynie, gdzie mieszka wielu członków Akademii, gospodynią wieczoru była Cate Blanchett. Odbywały się pokazy z lunchami, był w USA Paweł Pawlikowski, od października jest tam Joasia Kulig, która w ramach kampanii dawała też minirecitale, śpiewając piosenki z filmu.

Mimo wysiłków amerykańskiego dystrybutora „Zimna wojna" pozostaje finansowym kopciuszkiem wśród wielkich produkcji. Przebija się dzięki uniwersalnej historii, perfekcyjnej realizacji, znakomitym kreacjom aktorskim.

W pierwszym etapie Polski Instytut Sztuki Filmowej nie dołożył się do promocji. Nie było to konieczne. W drugim – jak zadeklarował dyrektor PISF Radosław Śmigulski – jest gotowy uczestniczyć finansowo w kosztach.

– Rozmawiamy z Amazonem, jakiego wsparcia potrzebuje on od Polski – mówi Ewa Puszczyńska. – Przypuszczam, że nie wystąpimy do PISF-u o wysoką kwotę, bo Amazon wziął na siebie cały ciężar kampanii, także finansowy.

W kategorii filmu nieangielskojęzycznego w pierwszym etapie o nominacji decydują członkowie dwóch komisji – w Los Angeles i Nowym Jorku, którzy oglądają zgłoszone przez zagraniczne kinematografie filmy. W drugim – już wszyscy członkowie Akademii, ale warunkiem oddania głosu jest obejrzenie na pokazach wszystkich nominowanych tytułów.

– Mam nadzieję, że „Zimna wojna" dotrze do wielu z dziewięciu tysięcy członków Akademii – mówi Paweł Pawlikowski.

On sam w tym tygodniu jedzie do Los Angeles, gdzie będzie brał udział w pokazach i spotkaniach promocyjnych. Nominowany także do Oscara za zdjęcia Łukasz Żal już pracuje przy nowym filmie – amerykańskim. Joanna Kulig jest w USA, gdzie wkrótce ma urodzić swoje pierwsze dziecko. Inni członkowie ekipy dołączą do nich przed oscarową galą.

Trzymamy kciuki za „Zimną wojnę", za Pawła Pawlikowskiego i Łukasza Żala. I nawet jeśli pod koniec lutego wrócą do Polski bez statuetek, nie ma to znaczenia. Już odnieśli wielki sukces. A w czasach, gdy Polska nie ma za granicą najlepszej prasy, przypomnieli o sile jej kultury.

Ukryty skarb „Zimnej wojny"

Film z wybraną przez reżysera i wyprodukowaną przez niego muzyką nie doczekał się, niestety, towarzyszącej mu płyty.

O tej muzyce jest zaś głośno na całym świecie. O możliwość wydania jej na płycie pytał dystrybutor japoński, zainteresowanie wyraził Warner. Za najlepszą ścieżkę muzyczną minionego roku uznał ją sam Elvis Costello. Dopytywał się o nią Bono, lider U2.

Soundtrack złożony z muzyki ludowej, klasycznej, a także motywów amerykańskich (Billie Holiday, Ella Fitzgerald) tworzył Paweł Pawlikowski i stanowi on ważny element narracji, komentuje wydarzenia, emocje. – Wybrałem wszystkie piosenki i wykonawców ludowych – powiedział nam Pawlikowski. – To część scenariusza. W każdej piosence jest jakaś anegdota, dowcip albo podtekst. W „Dwóch serduszkach", „Svilan Konac", „Rock Around the Clock", „Baiao Bongo", „Wariacjach goldbergowskich" Bacha, „Sercu", „Ja za wodą", „Kantacie o Stalinie" – dosłownie we wszystkim. Produkowałem też nagrania, reżyserowałem i kształtowałem wykonania. Joasia Kulig beze mnie i moich uwag nie chciała nagrywać. Kształtowałem też nagrania zespołu Mazowsze i Marcina Maseckiego, grup oraz wykonawców folklorystycznych, których sam wybrałem. Jeździłem po Polsce i wybierałem. Marcin Masecki zrobił pod moje dosyć precyzyjne specyfikacje aranżacje jazzowe i szansony, „Oberek opoczyński" jako beebop. Marcin dawał korepetycje Tomkowi Kotowi w grze na fortepianie. Był jednym z trzech korepetytorów dyrygentury. Marcin użyczył swoich dłoni w wykonaniu „Fantaisie" Chopina i zrobił finalną improwizację Wiktora w Paryżu. Ja wybrałem motywy tej improwizacji – „Dwa serduszka", oberek, „Międzynarodówkę". Marcin to super wykonał.

Reżyser dodał również, że próby wydania ścieżki dźwiękowej natrafiły na wysokie wymagania finansowe, które postawił Jacek Boniecki, szef Mazowsza. Płyta powinna towarzyszyć zagranicznym premierom filmu. Tak się nie stało. Nie ma jej w czasie kampanii oscarowej.

—Jacek Cieślak, b.h.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane