Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Spór wokół POLIN

Zuzanna Dąbrowska 20-02-2019, ostatnia aktualizacja 20-02-2019 09:50

Relacje polsko-żydowskie używane są do robienia polityki w obu krajach.

autor: Adam Burakowski
źródło: Fotorzepa

To, z czym mamy do czynienia przy okazji kolejnych wypowiedzi o udziale Polaków w Zagładzie, nie jest kryzysem w relacjach polsko-izraelskich czy też polsko-żydowskich, tylko polityczną walką o pamięć i historię między rządzącymi w obu krajach prawicowymi partiami o zacięciu narodowym. Toczoną w rytm kampanii wyborczych.

Chodzi przecież o udowodnienie, który naród był dobry, a który nie. Żydzi niezależnie od swoich osobistych wyborów – chęci walki, oporu, przetrwania czy też kolaboracji np. w imię ochrony najbliższych, mieli z wyroku niemieckich nazistów zginąć wszyscy: zarówno bohaterowie z getta, jak i policjanci. Polacy mieli szansę przetrwać.

To wyjaśnia pełne rozpaczy i wciąż żywej tragedii nastawienie Żydów do przeszłości. I niepodważalny fundament polityki Izraela: pamięć o Zagładzie, konstytuująca także współcześnie cały naród. To jednak nie znaczy, że obecne deklaracje premiera Beniamina Netanjahu nie są dla izraelskiej polityki szkodliwe: dla doraźnych celów odcina się on bowiem od jednego z nielicznych sojuszników w Unii Europejskiej, którym (z przyczyn politycznych i miłości do USA) chciałby być rząd PiS.

Kiedy po 1989 roku można było już badać, bez nadzoru PRL, wszelkie zawirowania wspólnej polsko-żydowskiej historii, najpilniejsze wydawało się odkrycie jej najczarniejszych kart: takich jak kulisy pogromu kieleckiego czy mordu w Jedwabnem. Mówienie w latach 90. po raz pierwszy pełnym głosem o tym, że „sąsiedzi" w mgnieniu oka potrafili się stać oprawcami, było trudne, ale w pewien sposób ożywcze. Wiele środowisk w Izraelu i Stanach Zjednoczonych z nadzieją włączyło się w różne naukowe i cywilizacyjne projekty dotyczące odkłamywania historii i pokazywania bogactwa kulturowego i politycznego wspólnej historii. Ich najbardziej namacalnym i okazałym owocem jest Muzeum Żydów Polskich Polin.

Ale im więcej faktów z historii wychodziło na światło dzienne, im więcej książek powstawało poświęconych niechlubnej roli niektórych Polaków, w tym formacji wojskowych Podziemia w Zagładzie, tym bardziej rosła frustracja prawej strony. Zarówno część Kościoła katolickiego, jak i radykalnie prawicowych polityków i publicystów podnosiła larum, że to wizja zakłamana, i że przecież Polacy jako Sprawiedliwi wśród Narodów Świata najwięcej mają drzewek w Yad Vashem. Dalszych analiz tych bohaterskich postaw brakowało, bo zazwyczaj związane one były z organizacjami, które powstały z inspiracji polskich socjalistów i PPS, takich jak Rada Pomocy Żydom Żegota, której bohaterką była m.in. Irena Sendlerowa. Może to właśnie jest jednym z powodów, dla których wśród lewicowych środowisk żydowskich i izraelskich, pogrobowców Bundu, trudno było znaleźć ów zwalczany dziś przez PiS „antypolonizm". Być może innych Polaków spotykali na swojej drodze.

Tak jak Marek Edelman, członek Żydowskiej Organizacji Bojowej, ostatni przywódca powstania w getcie, a potem powstaniec warszawski, członek Armii Ludowej. Jego życiorys to zupełnie inny splot faktów niż los żołnierzy z oddziału Narodowej Organizacji Wojskowej (potem NSZ), który wymordował 40 Żydów zbiegłych z obozu na Lipowej w Lublinie. Uciekinierzy byli zresztą żołnierzami Wojska Polskiego. (Dariusz Libionka, NOW i NSZ wobec Żydów pod Kraśnikiem, Zagłada Żydów, Warszawa 2011).

To wszystko świadczy tylko o tym, że relacje obu narodów trzeba widzieć nie tylko w psychologicznym i etycznym kontekście, ale także (a obecnie może przede wszystkim) w politycznym. Jak bowiem inaczej zrozumieć kolejne zawirowanie wokół Muzeum Polin? Wicepremier Gliński nie sformułował przecież żadnych konkretnych zarzutów wobec dyrektora Dariusza Stoli, któremu nie przedłużył kontraktu. Tu chodzi o historyczną i polityczną linię placówki, symbolizowaną przez tytuł jednej z ważniejszych wystaw tam zorganizowanych: „Obcy w domu".

Największe nasilenie polsko-żydowskiego konfliktu przypada na czas rządów partii prawicowych w obu krajach. Kiedy podczas wizyty Władysława Bartoszewskiego w Knesecie, w 2000 r., Likud próbował prowokować naszego ministra spraw zagranicznych, ten wygłosił płomienne i szczere przemówienie o przyjaźni obu narodów. Oponenci zamilkli w ławach, a Bartoszewski pojechał, dzięki wsparciu izraelskiej Partii Pracy, do Strefy Gazy zaopatrzony w pomoc humanitarną dla Palestyńczyków.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane