Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ofiary umowności

Agnieszka Rataj 04-10-2009, ostatnia aktualizacja 07-10-2009 21:38

Adaptacja „Solaris”, którą do TR Warszawa wprowadziła Natalia Korczakowska, pozostawia niedosyt. Pytania stawiane przez Lema są tu nieobecne, podobnie zresztą jak emocje aktorów.

Na scenie  TR Warszawa dyskurs filozoficzny, jaki Stanisław Lem prowadził  w „Solaris”,  obraca się  w żart  lub aktorską zabawę
autor: Darek Golik
źródło: Fotorzepa
Na scenie TR Warszawa dyskurs filozoficzny, jaki Stanisław Lem prowadził w „Solaris”, obraca się w żart lub aktorską zabawę

Z „Solaris” w TR Warszawa wieje chłodem. Co gorsza, również brakiem przekonania aktorów do przedstawianego materiału. Z adaptacji Korczakowskiej na scenie pozostały pewne znaki, które nie do końca tłumaczą jej chęć zajęcia się tą książką. Wszystko cechuje brak emocjonalnego zaangażowania.

A przecież w programie do przedstawienia Jerzy Jarzębski pisze: „To emocje są w powieści Lema czymś naprawdę niewątpliwym – i one przenoszą się łatwo na czytelnika, czyniąc go jednym z „solarystów”, mającym takie jak oni problemy ze sobą i z otaczającym światem”.

Myśli obrócone w żart

W przypadku przedstawienia w TR emocje pozostają niemal całkowicie wygaszone. Chwyt z ustawieniem widowni w pozycji oceanu staje się tym samym czysto formalny.

Wszystko byłoby zrozumiałe, gdyby Korczakowska chciała przeprowadzić na scenie dyskurs filozoficzny z książki Lema – ale i on nie wybrzmiewa tutaj w pełni. Jakby reżyserka nie czuła się na siłach dotknąć tych problemów i próbowała obejść je żartem czy sceniczną zabawą.

Takich chwil jest sporo: w trakcie dyskusji Snauta, Sartoriusa i Kelvina, analizującej istotę pojawiających się na stacji fantomów, wszyscy trzej zawzięcie froterują podłogę. Ukrywający się w swoim laboratorium Sartorius w pewnej chwili ujawnia mechanizm teatru: na jednym z ekranów widać, jak buduje efekt powolnego wydobywania się z korytarzy stacji...

Skutki braku wiary

Choć to Kelvin w powieści Lema jest głównym nośnikiem wewnętrznego dramatu człowieka, to grający w tym przedstawieniu jego rolę Cezary Kosiński nie bardzo potrafi zainteresować widza. W zestawieniu z Adamem Woronowiczem, który stara się wydobyć ekspresyjność i znerwicowanie Snauta, a także z karykaturalnym, usztywnionym i nadętym do przesady Sartoriusem Sebastiana Pawlaka wypada szczególnie blado. Jako jedynej ten chłód przedstawienia udaje się przełamać Katarzynie Warnke. Jej Harey, choć jest tylko kopią człowieka, okazuje się najbardziej emocjonalna. A zadawane przez nią pytania: „Kim jestem?”, „Co się ze mną dzieje?”, dźwięczą w uszach długo po zakończeniu spektaklu.

Pozornie dyskutujemy, budujemy dla was pewien świat, ale to wszystko tylko umowność, w którą raczej nie wierzymy – wydaje się mówić Korczakowska. Przez ten brak wiary pozostaje na scenie tylko literatura. A dla teatru to zbyt mało.

„Solaris”

TR Warszawa, ul. Marszałkowska 8

6 października, godz. 19

bilety 30 – 60 zł

Życie Warszawy

Najczęściej czytane