Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Zero cukru, czysta adrenalina

Dominika Węcławek 29-04-2010, ostatnia aktualizacja 06-05-2010 23:24

Zamiast gonić za karierą, szuka przygód. Tomek Michniewicz, młody warszawski fotograf i podróżnik, właśnie przygotował tom wspomnień z azjatyckich wypraw.

źródło: materiały prasowe

Jest coś, czym się nie interesujesz? – pytam Tomka Michniewicza, 28-letniego dziennikarza, redaktora portalu dla podróżników Koniecswiata.net, a także debiutującego pisarza.

– Nie obchodzi mnie popkultura – oświadcza. To o tyle zaskakujące, że Tomek pracował w dziale kultury w „Polityce“, w radiu Bis prowadził audycje muzyczne. – Po prostu nie muszę dziś wiedzieć, co jest na szczycie listy przebojów, ani znać nazwisk panienek, które błyszczą przez jeden sezon. Szkoda mi na to czasu – stwierdza.

Dziko i tanio z emocjami

Smak przygody poznał wcześnie. Pierwszą podróżą, jaka utkwiła mu w pamięci, była wyprawa… w Polskę. – Miałem wtedy 16 lat, pojechałem na miesiąc z namiotem i było super. Nauczyłem się dbać o siebie, nie pakować w tarapaty – wspomina. Podróż po kraju stanowiła dobrą wprawkę do wyjazdów równie ekonomicznych, ale dalszych. Choćby do Etiopii.

– Zbierałem materiały do radiowej serii „Dziko i Tanio“ – wspomina Michniewicz, który wcześniej, owszem, jeździł autostopem po Cyprze, schodził z utartych szlaków w Azji, tym razem jednak zafundował sobie terapię szokową: – Wybrałem Etiopię, bo od lat jest w czołówce najmniej przyjaznych podróżnym krajów świata. Jak dotarłem na miejsce, omijałem ośrodki turystyczne, wybierałem miejsca, z których można nie wrócić. Tomkowi trudno żyć bez adrenaliny. – Jeśli jadę do Stanów, to wchodzę do więzienia San Quentin, najstarszego zakładu penitencjarnego o zaostrzonym rygorze w USA. Jeśli jestem w Maroku, posiedzę dwa dni w mieście, a potem ruszam z Berberami na dwa tygodnie tułaczki po pustyni – mówi.

Lubi przekraczać granice, mieć poczucie, że jest zdany na siebie.

Cuda świata po godzinach

Dziś trudno już o przysłowiowe dzikie plaże, nie ma nieodkrytych terenów. Świat został zjeżdżony wzdłuż i wszerz, a biura podróży, nawet te polskie, zabiorą grupy turystów na każdy kontynent, włącznie z Antarktydą.

– To tylko wrażenie. Turyści są tam, gdzie dojadą autobusy. W miejscach, o których nie pisze żaden przewodnik, masz spokój i autentyczność – ocenia.

Nie jest jednak globtroterskim radykałem, który omija najważniejsze zabytki. To byłaby głupota, bo jak trafnie zauważa, same budowle czy cuda natury nie są winne temu, że stają się atrakcjami. Tu też ma jednak radę:

– Polecam wszystkim piramidy w Egipcie, ale po zmroku. I Taj Mahal z tym, że poza godzinami otwarcia.

W swej debiutanckiej książce „Samsara: na drogach, których nie ma“ opisuje podróż do zakątków przez obieżyświatów dawno już uważanych za zadeptane, m.in. Indii, Wietnamu, Kambodży i Tajlandii. Postanowił jednak pokazać inne oblicze tego regionu. Przykład? Choćby poszukiwania miejscowych czarowników i cudotwórców dziadugarów w Nepalu.

Podążając tytułowymi drogami, których nie ma, Tomkowi udało się dotrzeć nie tylko do nepalskich maoistów, ale też zobaczyć prawdziwe oblicze Świątyni Tygrysów, przenocować w klasztorze czy uczestniczyć w Festiwalu Wegetariańskim, którego nazwa może i brzmi niegroźnie, ale odnosi się do spotkania mistyków przebijających różne części ciała, by ozdabiać je następnie najdziwniejszymi sprzętami – od telefonu komórkowego, po parasol.

– To był „hardcore“, coś, czego nie zapomni się nigdy – przyznaje podróżnik. Ale równie mocno działa na emocje opis katowania słoni przeznaczonych do wożenia turystów.

Michniewicz jest przeciwnikiem infantylnego przedstawiania świata jako uroczego miejsca: – Obiecywanie ludziom, że jadąc do Indii, zobaczą piękne rzeczy, jest oszustwem – zdradza.

Dlatego po przeżyciach związanych z poszukiwaniem lokalnych szamanów on musiał szukać wytchnienia w ramionach narzeczonej, która dołączyła do Tomka na samym końcu drogi.

Słodka mała stabilizacja

To dzięki niej, ale i innym bliskim, może czasem twardo stanąć na ziemi. Nie wpaść w pułapkę „obrotowych drzwi“, w którą złapało się już wielu młodych. – Podróżujący znajomi z czasem tracą kontakt z rzeczywistością. Przestają uczestniczyć w normalnym życiu w Polsce, ale też nigdzie na świecie nie czują się jak u siebie w domu. Wciąż są w podróży, ale de facto nie rozwijają się. Tracą pracę, przyjaciół, rodzinę – opowiada. Sam sprawia wrażenie człowieka mało „zakotwiczonego“ – nie ma stałej pracy, własnego mieszkania, ma za to 100 pomysłów na to, co będzie robił za pół roku. Posmakował już etatowej pracy i względnego bezpieczeństwa, za którymi czasami nawet tęskni: – Mam poczucie, że mimo iż robię mnóstwo fascynujących rzeczy, one nie przygotują mnie do życia za 20 lat. Boję się, że działam teraz na kredyt – przyznaje.

Wydając książkę, chcąc nie chcąc, trafia do grona podróżników. Co o nim myśli?

– Jeden znany pan pojechał ztuningowanym jeepem przez Syberię. Zabrał ze sobą fotografów, kamerzystów, była z tego wielka akcja. A przejechał trasę, którą podróżnik Romuald Koperski bez wielkiej hecy robi co roku nissanem micrą… – mówi.

Z podróżników ceni szczególnie Jacka Pałkiewicza i Wojciecha Cejrowskiego.

– Zarzuca im się megalomanię i mitologizowanie osiągnięć. Ja jeśli Pałkiewicz mówi, że pojechał do Dajaków, legendarnego plemienia „łowców głów“ na Borneo, a Cejrowski opowiada, że przeszedł pieszo przesmyk Darien, to mam pewność, że nie kłamią. O takich ludziach mogę powiedzieć, że to jest „zero procent cukru“ – przyznaje Michniewicz, dodając, że to, czego dokonali Cejrowski i Pałkiewicz, jest niedostępne dla 99 proc. ludzi jeżdżących po świecie.

Sam ma inne podejście. „Samsarę...“ napisał tak, by każdy, kto ma ochotę podjąć wyzwanie tropienia dziadugarów, spróbował to zrobić.

O obliczach Azji Południowej widzianej oczyma Michniewicza będzie można nie tylko przeczytać w książce, ale też sprawdzić na filmach i fotorelacjach zamieszczonych na stronach wydawnictwa Otwarte.

A niebawem czeka go nowa podróż – znów w Polskę. Tym razem, by zachęcić innych do wyruszenia w świat. Nie z przewodnikiem czy biurem podróży, ale samemu.

W Warszawie będzie o tym mówił już środę, 5 maja, o godz. 18 w Traffic Clubie.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane