Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Zalew: oblężenie ślimaków i kurs na Euzebię

Anna Brzezińska 20-06-2008, ostatnia aktualizacja 26-06-2008 19:48

Z 33 plaż zostało osiem, a mimo to turystów przybywa. O historii Zalewu Zegrzyńskiego i sportach wodnych rozmawiamy z Andrzejem Rafałowskim, kierownikiem ośrodka Akademickiego Związku Sportowego – Środowisko Warszawa w Zegrzu.

Zalew Zegrzyński za rok będzie obchodził 45. rocznicę powstania. Tymczasem pan już dziś obchodzi swój jubileusz pracy w Zegrzu.

Andrzej Rafałowski: Z Zalewem jestem zawodowo związany od 40 lat. Dziś mogę powiedzieć, że to mój drugi dom. Jeszcze zanim zacząłem prowadzić w ośrodku wypoczynkowym Przemysłu Stolarki Budowlanej w Ryni bardzo popularny klub żeglarski, przyjeżdżałem tu rekreacyjne z kolegami. Może nie powinienem o tym mówić, ale najlepiej pamiętam te nasze niedozwolone pobyty nad wodą. Urywaliśmy się ze szkoły i szliśmy całą grupą na plażę pełną ludzi.

Podobno przed laty niełatwo było znaleźć na niej miejsce.

W pierwszych latach działalności Zalew przeżywał prawdziwe oblężenie. Co krok działały ośrodki wczasowe. W latach 60. i 70. ubiegłego wieku sezon zaczynał się już na początku maja i trwał do połowy października. Ci, którzy nie spędzali tu całych turnusów, a tylko dojeżdżali na jeden dzień z Warszawy, korzystali z kolejki elektrycznej – wiecznie zatłoczonej. A na plażę trzeba było wychodzić z samego rana, żeby w ogóle znaleźć na niej jakiś plac dla siebie.

Dziś o miejsce nietrudno, kłopotem jest raczej... znalezienie samej plaży.

Plaż jest już niewiele. Kiedyś każdy ośrodek prowadził swoją. Przy takim zainteresowaniu gości to się opłacało. W sumie wczasowicze mieli do dyspozycji 33 piękne plaże. Aby poprawić bezpieczeństwo korzystających z nich osób, w latach 60. założyłem tu Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Obecnie ludzi jest niewiele, a wokół Zalewu działa osiem plaż. Niestety, tylko połowa z nich ma swoje kąpieliska.

Ze względu na zły stan wody chyba niewielu śmiałków się tu kąpie.

Z wodą bywa różnie. Nawet, gdy jest bezpieczna do kąpieli, jej kolor nie zachęca do niej. Problemy z jej jakością zaczęły się już w połowie lat 80. Trzeba pamiętać, że Zalew to sztuczny twór. Powstał na pegeerowskich polach i łąkach wskutek zamknięcia koryta Narwi zaporą ziemną w Dębem i spiętrzenia wód Narwi i uchodzącego do niej Bugu. Nikt nie przewidział, że jego dno może zacząć gnić. Tak się niestety stało. W efekcie na powierzchnię zaczęły wypływać naturalne nieczystości, takie jak glony czy ślimaki. A tych ostatnich były tysiące, co kilka godzin opiekunowie ośrodków jak liście zgrabiali je z plaż. Zanim zdążyli uprzątnąć stare, pojawiały się nowe. W pewnym momencie wszystko zaczęło gnić, śmierdzieć.

Do obniżenia jakości wody przyczynili się też sami wczasowicze.

Kiedyś nie obowiązywały normy dotyczące m.in. odprowadzania ścieków z nadwodnych ośrodków czy jednostek pływających. Większość wypuszczała je więc do wody. Teraz oczywiście jest to już nie do pomyślenia, ale skutki dawnych działań były nie do uniknięcia. Jestem pewien, że turystyka nadal kwitłaby nad naszym jeziorem, gdyby woda była wciąż takiej jakości jak na początku. Moim zdaniem, to właśnie ona przyczyniła się do kryzysu.

Na plażach ludzi jest niewielu. Ale na wodzie wciąż panuje ruch?

Zalew to doskonałe miejsce dla żeglarzy. Tych pływających na tradycyjnych łodziach jest jednak coraz mniej. Odkąd przyszła moda na sporty motorowodne, wielu pływa z silnikiem. Najwięcej hałasu robią osoby pływające na skuterach.

U pana skuterów wypożyczyć nie można?

Jestem ich przeciwnikiem, jak większość prawdziwych miłośników sportów wodnych. W moim ośrodku wynająć za to można kajaki, rowery wodne, łodzie wiosłowe, deski surfingowe, omegi czy katamarany. Organizujemy też rodzinne rejsy tramwajem wodnym, pikniki, mecze siatkówki plażowej.

Nieopodal pana ośrodka jest wyspa. To zwykle pierwszy punkt wycieczek osób wypożyczających tu sprzęt. Z daleka wygląda malowniczo, z bliska traci urok.

Urok to ona straciła już przed laty. Proszę sobie wyobrazić, że po otwarciu zalewu była 20 razy większa. Ludzie tam normalnie mieszkali. Obecnie rośnie na niej kilka drzew, a pozostałości bunkra paliwowego dla pływających kiedyś po wodzie holowników służą za publiczną toaletę. Jeden z takich holowników pchał na przykład statek bez napędu, na którym kręcono film „Rejs”.

W lepszym stanie jest wyspa nieopodal Ryni, gdzie kiedyś pływało się na jajecznicę.

Nazywamy ją Euzebią. Generalnie na Zalewie były trzy wyspy. Po tej ostatniej nie został ślad. Rozmyła się.

Nie tylko w miejscu rozmytej wyspy woda nie jest głęboka?

Średnia głębokość Zalewu to jakieś trzy metry. Zdarzają się jednak nieliczne miejsca, o głębokości ponad 30 m. O takie doły nie trudno zwłaszcza przy ujściu Bugo-Narwii. Trzeba na nie bardzo uważać.

Zna pan jezioro jak własną kieszeń. Pływał pan tu zawodowo?

Zawodniczo trenowałem tylko jazdę na nartach. To właśnie w ramach uzupełnienia treningów już jako dziecko nauczyłem się świetnie pływać. Zaraziłem się żeglarską pasją na tyle, że gdy już na emeryturze dostałem propozycję prowadzenia Akademickiego Związku Sportowego, nie potrafiłem odmówić. Nieporęt to mój drugi dom, a woda, no cóż – całe moje życie. Nad zalewem spędzam cały sezon letni. Czasem też zimą tu przyjadę. Zrobię obchód, sprawdzę, czy niczego nie brakuje, czy nic nie wymaga napraw i mogę już iść spać spokojnie. Marzy mi się stworzenie tu rodzinnej, ciepłej atmosfery. Myślę, że nawet mi się to udaje.

Zalew nie przeżyje jednak drugiej młodości tylko dzięki dobrej atmosferze.

Ludzi przyciąga poprawiający się wciąż stan wody. W tym sezonie Sanepid bada wodę na kąpieliskach co drugi dzień. Daje jej II klasę, co w porównaniu z ostatnimi latami jest prawdziwą rewolucją. Jakość wody to jednak nie wszystko. Żeby znów zaczęła tu naprawdę rozwijać się turystyka, trzeba jeszcze zainwestować w infrastrukturę. Prawdą jest, że nad Zalewem Zegrzyńskim jest coraz więcej hoteli, pensjonatów czy lokali gastronomicznych, ale wciąż brakuje terenów rekreacyjnych. Jeśli przybędzie tu plaż, placów zabaw dla dzieci, boisk czy basenów, to przybędzie również ludzi. Nawet w obliczu wyjazdów zagranicznych, warto przekonać ludzi do spędzania wolnego czasu pod miastem.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane