Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

To jest gra dla głów ścisłych

Piotr Szymaniak 14-10-2011, ostatnia aktualizacja 17-10-2011 01:29

Heftling, łżykwiat, ngunizm, enzootia, kudurru. Co znaczą te słowa? To mało ważne. Grunt, że przydają się do scrabbli. Światowa czołówka układaczy wyrazów walczy w Warszawie o tytuł mistrza świata. A członkowie klubu Paranoja opowiadają nam o tej grze.

Zdjęcia: Rafał Guz
źródło: Fotorzepa
Zdjęcia: Rafał Guz
Paulina Mech
źródło: Fotorzepa
Paulina Mech
Szymon Dąbrowski
źródło: Fotorzepa
Szymon Dąbrowski

W hotelu Hilton w szranki staje 116 zawodników z 40 krajów z pięciu kontynentów. Na planszach układać będą słowa po angielsku, a najlepszy gracz zgarnie 20 tys. dolarów.

Polskie turnieje scrabblistów nie odbywają się w luksusowych hotelach. Nagrodę, oprócz satysfakcji, stanowią puchar i czasem drobna kwota pieniędzy. No i układa się wyrazy w ojczystym języku, a nie po angielsku. Ale dzięki temu można tworzyć tak piękne słowa jak „ość", „kiść" czy „żółć".

Czy to jakaś Paranoja?

Na świecie sprzedało się 100 mln egzemplarzy (w 30 wersjach językowych) tej kultowej gry planszowej. Według oficjalnych danych, w Polsce w ciągu ostatnich pięciu lat – 700 tys.

– Ilu ludzi gra w miarę regularnie, trudno ocenić. W federacji zrzeszonych jest ponad 150 członków, ale oficjalna lista rankingowa podaje liczbę 340. To zestawienie uwzględnia osoby, które w ciągu ostatnich dwóch lat rozegrały minimum 30 gier, czyli musiały być na trzech turniejach – wylicza Kamil Kister z Polskiej Federacji Scrabbli i jednocześnie gracz stołecznego klubu KBKS Paranoja.

Jego członkowie spotykają się raz w tygodniu w kąciku na pierwszym piętrze Domu Kultury Świt na Bródnie. Zjeżdżają się praktycznie z całej Warszawy. Scrabbliści nie są uciążliwi, nie krzyczą, nie kłócą się. Ewentualnie grzechoczą literkami w woreczkach i przyciskają takie same zegary, jakich używają szachiści.

– Bo o co tu się kłócić? Jeśli ktoś ułoży słowo, co do którego są wątpliwości, to po prostu sprawdza się je w komputerowym słowniku, który uwzględnia wszystkie słowa wraz z odmianą. A na zawodach jest sędzia – tłumaczy Stanisław Rydzik (drugi w rankingu rodzimych scrabblistów, wcześniej mistrz i wicemistrz Polski).

A jakie słowa mogą wprawić w osłupienie?

– Choćby „gymkhana" (rodzaj wyścigów motorowych) czy „zajbatsu" (z japońskiego rodzinny kartel finansowy) – dodaje scrabblista z 30-letnim stażem.

Zaczynał pod koniec podstawówki. Wtedy scrabbli oczywiście w Polsce nie można było kupić. – Było takie czasopismo „Razem", z którego wycinało się literki i naklejało na tekturki. Podobnie robiło się planszę. Sporo ludzi tak sobie radziło – wspomina.

Teraz typowa ewolucja scrabblisty zaczyna się od Internetu. Najpierw są literaki na portalu Kurnik.pl, później oryginalna odmiana scrabbli na Zagraj.pl i wreszcie turnieje.

– Gra na żywo weryfikuje wszystko. Trzeba cały czas kontrolować czas, dochodzi kontakt face to face z przeciwnikiem, stres... – mówi Paulina Mech, pseudonim Mechata.

Dlatego trzeba ćwiczyć. Jak?

– Oprócz grania wyszukuję dużo wyrazów, wertując słowniki, ucząc się słów, anagramując – zdradza Mariusz Skrobosz, także były dwukrotny mistrz Polski. – Nie da się dojść do wysokiego poziomu bez czytania list słów: czasowników, przymiotników kończących się na „-owy"... Choć nie da się nauczyć wszystkich słów, bo tylko form podstawowych jest 200 tys., ale przydaje się znajomość zestawów, z których łatwo coś ułożyć, np. „norkami", „minorka", „morokin", „kronami", „akronim". Największa radość to ułożyć wyraz dziwny, by zaskoczyć przeciwnika, np. „łżykwiat" (dawna nazwa kwietnia) czy „haruspik" (etruski kapłan zajmujący się wróżeniem z wnętrzności zwierzęcych).

A co znaczy „naspo"? Michał Alabrudziński, który ułożył ten wyraz na planszy, nie wie. – Coś ze śniegiem się kojarzy, ale wolę nie zgadywać – mówi. – Parę razy już się zdarzyło, że ktoś mnie pytał, co dane słowo znaczy. Mówiłem np., że to moneta, a się okazywało, że gatunek owcy. Ważne, że słowo istnieje.

Jak nie podejdą literki...

Co ciekawe, scrabbliści twierdzą, że najlepszych wyników nie osiągają wcale poloniści czy w ogóle humaniści, lecz umysły ścisłe – analitycy, matematycy, informatycy.

– Trzeba myśleć szybko, dużo zapamiętywać i przewidywać możliwe kombinacje ułożeń na planszy oraz na stojaku. Samo liczenie to mały problem – twierdzi Mariusz Skrobosz, który ułożył sześć scrabbli (wyraz ze wszystkich siedmiu liter, jakie gracz ma na stojaku) podczas jednej gry. Rekord Polski to siedem.

Ale jak przyznają gracze, są zawodnicy, którzy wcale nie wkuwają słów, a potrafią wygrywać dzięki taktyce utrudniania zadania przeciwnikom. Poza tym o powodzeniu decyduje coś jeszcze.

– Można teoretycznie być świetnym graczem, megamózgiem, mieć niewiarygodny zasób słów i świetną taktykę, ale zawsze jest ten element, który decyduje, że nie zawsze wszystko pójdzie dobrze – losowanie liter. To chyba jest coś, co najbardziej pociąga w tej grze – przyznaje Paulina Mech.

Członkowie klubu KBKS Paranoja to prawdziwi scrabblowi maniacy. W końcu trzeba nim być, żeby każdy wolny weekend poświęcać na podróż gdzieś w Polskę, by zagrać z takimi samymi maniakami. Bo z amatorami się raczej nie gra.

– Gdy siadam do planszy ze znajomymi, to oni dostają zawału na widok słów, które układam. Trochę im przykro, jak dostają łomot. Na przykład moja siostra, z którą zaczynałem grać, kiedy już nie wygrywała, dostała tzw. efektu scrabbleee – śmieje się Mariusz Skrobosz.

– Ja też staram się nie zatruwać znajomym za bardzo życia tymi scrabblami, bo mógłbym o tym non stop gadać – mówi Michał Alabrudziński. – Choć z drugiej strony trochę żal, że ta gra jest w gruncie rzeczy raczej niszowa. Przynajmniej tak to widać z perspektywy turniejów. W latach 2004  – 2005 był wielki boom. W zawodach uczestniczyło po 100 i więcej osób, teraz – o połowę mniej.

Mechate rodzynki

Scrabble to też doskonała okazja do zwiedzania.

– Najfajniejsze jest poznawanie nowych ludzi i miejsc rozsianych po całej Polsce. Turnieje odbywają się przecież w Krakowie, Białymstoku czy w nieformalnej stolicy polskich scrabbli, czyli Wałczu – wylicza Maciej Sancewicz. – Jest też Sulęcin w Lubuskiem ze scrabblowym Le Mans, czyli 24-godzinnym turniejem rozgrywanym w hotelu.

W Warszawie zawody odbywały się w szkołach, domach kultury, bibliotekach, centrach konferencyjnych, a raz nawet w urzędzie wojewódzkim. Zmieniają się miejsca, zwycięzcy, frekwencja, ale jedna rzecz pozostaje stała: scrabblistek jest jak na lekarstwo. Pań prawie nie ma wśród zwycięzców, a na turniejach nie stanowią więcej niż 15 – 20 proc. Dlaczego?

– Nie wiem. Może dlatego, że w gruncie rzeczy to jest logiczna gra? – rzuca Paulina Mech. – A tak poważnie, to w scrabblach jest ten element strategii, kombinowania. I widać mężczyzn to bardziej pociąga.

  • Mistrzostwa Świata w Scrabble 2011 – hotel Hilton, ul. Grzybowska 63, tel. 22 356 55 55, 12 – 16.10 wstęp wolny

 

 

 

Życie Warszawy

Najczęściej czytane