Wiślana żegluga odpłynęła
Pierwszego maja ruszyła żegluga wiślana. W rejonie Warszawy pływać będą cztery statki pasażerskie. Przed wojną było ich ponad... czterdzieści.
W tym roku mija 180 lat od wypłynięcia na rzekę pierwszej jednostki z napędem mechanicznym. To paropływ – jak wtedy mówiono – „Victory“, sprowadzony z Anglii przez spółkę Wolicki-Berksohn. Bardzo szybko pozbyto się go, bo miał zbyt duże zanurzenie i grzązł w piachu.
Ostatnie wiślane parowce zniknęły z rzeki na początku lat 90. zeszłego wieku – „Bałtyk“ oraz „Świerczewski“. Kupione przez aferzystę Ryszarda Grobelnego stały przycumowane przy brzegu Zalewu Zegrzyńskiego.
– Statku trzeba pilnować jak krowy na łańcuchu – śmieje się emerytowany kapitan żeglugi śródlądowej Adam Reszka. – Kiedy nie ma bosmana, nikt nie widzi, że woda dostaje się do kadłuba, i statek tonie – mówi. Tak właśnie skończyły obie jednostki.
Był jeszcze „Traugutt", którego chciano ratować. – Wyciągnięto go w Płocku na brzeg – dodaje kpt. Reszka. – Okazał się jednak strasznie skorodowany.
Do długich spacerów po rzece zostały dwa statki (nie licząc dwóch tramwajów wodnych). To motorowce „Wars“ oraz „Stalmach“. – Ten ostatni przebudowany został z niemieckiego lodołamacza i jest bardzo luksusowy, ma nawet klimatyzację – chwali się dyrektor Piotr Wituszyński z Żeglugi Stołecznej.
Chlubne początki
„Statek parowy do Gdańska odchodzi w sobotę 17 maja o godzinie 8 rano. Podróż przy sprzyjającej wodzie trwa 48 godzin (...). Osoby chcące skorzystać z rejsu do Gdańska lub innych miast, mają się zgłosić do kantoru przy Trębackiej (...). Przyjmuje się także towary...“ – to treść ogłoszenia z „Kuriera Warszawskiego“ z roku 1845. Wtedy Wisła była znakomitą drogą, bo koleje żelazne prawie nie istniały, a szosy znajdowały się w fatalnym stanie.
W Warszawie działała firma żeglugowa hrabiego Andrzeja Zamoyskiego, przejęta po plajcie przez Maurycego Fajansa. Parowców przybywało. Jeden mały parowiec pływał nawet po... stawie w Łazienkach.
W połowie XIX wieku Wisła była wielkim szlakiem transportowym. Firma hr. Zamoyskiego przewiozła w ciągu roku barkami z Sandomierza do Gdańska 1800 ton pszenicy, a w górę rzeki kilka tysięcy beczek śledzi.
Do powstania styczniowego, które zachwiało gospodarką, interes szedł doskonale. W Warszawie zaczęto budować statki parowe. Warsztaty zajmujące się nie tylko wytwarzaniem kadłubów, ale i maszyn napędowych znajdowały się na Solcu i przy Czerniakowskiej. W ciągu 13 lat powstało tam 15 jednostek.
Konkurencja Kolei Nadwiślańskiej i coraz lepsze drogi spowodowały obniżkę rentowności wiślanej żeglugi. Przestawiała się więc ona na rejsy spacerowe. Na pokładach odbywały się i grzeczne potańcówki, i alkoholowe balangi.
Szaleli hazardziści. W kwietniu 1906 roku, jak doniósł tygodnik „Świat“, rozwścieczeni pasażerowie statku „Wawel“ zastrzelili pięciu szulerów. Z czasem spadła cena biletów, a kapitanowie rozpoczęli szaleńczą rywalizację.
Statki ścigały się ku uciesze, ale czasem również przerażeniu pasażerów. Ówczesna prasa rozpisywała się o zajeżdżaniu (czy raczej zapływaniu) sobie drogi. Co niejednokrotnie kończyło się zderzeniami.
Powolny upadek
Na początku XX wieku wiślane jednostki były w stanie przewieźć 3 – 4 tysiące ludzi na godzinę. W tym czasie po rzece pływał ogromny, prawie 60-metrowy, statek „Pan Tadeusz“.
Kiedy wybuchła wojna, przebudowano go na szpital. Gdy przechodził front, Niemcy zatopili go pod Dęblinem. Pierwsza wojna światowa mocno przetrzebiła rzeczny tabor i już nie podniósł się on z upadku. Druga – jeszcze go dobiła. We wrześniu 1939 roku zatopiono wiele jednostek, w tym kilka koło Portu Czerniakowskiego. Odegrały one smutną rolę podczas Powstania.
Strzelec „Miś” (w „Pamiętnikach żołnierzy batalionu »„Zośka«”): – „Wisła wydała mi się jedyną drogą ucieczki. U brzegu znajdował się na półzatopiony statek „Bajka”. W czerwonych łunach pożarów wyglądał jak rekwizyt jakiegoś piekielnego przedstawienia – na pokładzie, wśród rozkładających się trupów(...), zwojów lin i żelastwa, leżeli ciężko ranni, umierający ludzie, którzy znaleźli tu ostatnie schronienie”. Po wojnie zdołano doprowadzić do porządku 20 bocznokołowców. W roku 1960 pływało ich w rejonie stolicy 13, a w innych miastach – jeszcze trzy. – Wisła zdziczała – podsumowuje kpt. Adam Reszka. – Brakuje pieniędzy na poprawę sytuacji nawigacyjnej. Już prawie nikt nie pływa statkami po rzece.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.