Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

....i umrzeć

mkd 17-09-2008, ostatnia aktualizacja 17-09-2008 14:46

Mawiało się kiedyś "zobaczyć Neapol i umrzeć". W Wielkiej Brytanii ukazała się ostatnio książka "103 rzeczy, na które szkoda krótkiego ludzkiego życia". Książka zapowiada się ciekawie. Czekamy na polski przekład.

Czego absolutnie nie należy? Sam Jordison napisał książkę zbierającą rzeczy, na które szkoda czasu, bo życie nie trwa wiecznie. Książka ta jest jednocześnie świetną odpowiedzią na wszystkie "listy rzeczy, które musisz". Bo z tą listą czytelnik nic nie musi, a autor daje mu jedynie wskazówki, że są rzeczy, nad zrobieniem których warto się zastanowić zawczasu. No i - jak każda lista - jest zdecydowanie subiektywna. Co trzeba poważnie przemyśleć? (Oczywiście, nie wszystkie rzeczy przystają do polskiej rzeczywistości, ale każdy, kto oglądał choć jeden anglo-saski film, wie o co chodzi.)

Dołączenie do literackiego klubu dyskusyjnego

Literackie kluby dyskusyjne są niewątpliwie jednym z największych fenomenów millenium. Wspierane przez zachodnie gwiazdy (m.in. Oprah Winfrey) wyrosły dookoła globu jak grzyby po deszczu. Przeprowadzona w 2006 roku w Wielkiej Brytanii ankieta pokazała, że do klubu literackiego chciałoby wstąpić (albo już wstąpiło) 91 proc. Brytyjczyków.

Ale po co zadawać sobie tyle trudu, dojeżdżać, piec ciasteczka tylko i wyłącznie po to, aby dowiedzieć się, że Twoi przyjaciele albo znajomi nie mają racji w sprawie interpretacji przeczytanej książki tak samo, jak nie mają racji odnośnie wszystkiego innego?

Przejażdżka gondolą w Wenecji

Uważny turysta zwiedzający piękne miasto Wenecję zwróci uwagę na dwie rzeczy odnośnie gondoli. Po pierwsze, żaden z rodowitych mieszkańców Wenecji nie zbliża się nawet do tego środka transportu. Po drugie, gondolierzy - w najlepszym wypadku - obdarzą turystę z wyniosłą pogardą i pogardliwym milczeniem.

Oczywiście, nie należy tak traktować nikogo, ale gondolierom należy się wybaczenie... Dlaczego? Patrzą na swojego pasażera z góry i wiedzą, że był on na tyle głupi, żeby skorzystać z ich usług. Wiedzą, że mógł zobaczyć panoramę miasta dokładniej, pełniej i taniej, gdyby tylko wsiadł do tramwaju wodnego, których Wenecja jest pełna. Wiedzą, że turysta chciałby, żeby śpiewali, ale tego nie zrobią, niezależnie od wysokości napiwku. Wiedzą, że próbuje on w sztampowy i szablonowy sposób rzucić trochę światła na swoje życie. Wiedzą, że właśnie zapłaciłeś 100 euro za popływanie w kółko przez pół godziny w poważnie zanieczyszczonej ściekami wodzie. Oni wiedzą.

Wbicie na oślep ołówka w mapę i pojechanie tam, gdzie wylądował

W teorii takie działanie gwarantuje mnóstwo emocji. W teorii są to emocje pozytywne - podekscytowanie, przygoda, tajemnica! Jakąż przygodę można przeżyć podróżując donikąd!

W rzeczywistości zaś ono "nikąd" generuje mnóstwo problemów. Co będzie, jeśli ołówek wbije się w środek Atlantyku? Albo w ulicę obok? Ponowienie próby byłoby przyznaniem, że ta podróż nie jest tak zupełnie przypadkowa. Za to podróżowanie do - delikatnie mówiąc - niezbyt ciekawego miejsca tylko dlatego, że ołówek takl zdecydował jest już wzniesieniem się na wyżyny idiotyzmu.

Jeśli zaś celuje się ołówkiem w określone miejsce, to jest to oszukiwanie. Jeśli nie celuje się zupełnie, równie dobrze można w ogóle w mapę nie trafić. Albo zamiast w mapę trafić w nogę, dłoń, inną część ciała, co nie zakończy się na pewno dobrze. Może więc po prostu najlepiej by było wybrać miejsce, które zapowiada dobrą zabawę? A ołówek wykorzystać do bardziej pożytecznych celów...

Lektura "Ulissesa"

Jeśli ktoś podejmie się wyzwanie i rozpocznie lekturę przedługiego dzieła Jamesa Joyce'a, ma zagwarantowane zablokowanie swojego krótkiego życia na długi czas.

Zakazany, krytykowany i utajniany na gruncie moralnym przy pierwszym wydaniu stał się zdecydowanie bardziej znany i dłużej czytany niż gdyby był ogólnie dostępny. Gdyby pierwsze wydanie zostało opublikowane jawnie, książkę zapewne by zignorowano, a w najgorszym przypadku zostałaby uznana za pretensjonalny nonsens. I w ten sposób tysiące, a nawet miliony istnień uczniów i studentów kierunków humanistycznych uległoby zdecydowanemu uproszczeniu.

Wielu czytelników doświadcza dziwnego poczucia winy, gdy nie potrafią docenić wartości tej jakże ważnej części mitycznego kanonu światowej literatury. Jednocześnie przeczytanie "Ulissesa" staje się swoistą próbą przejścia. Musisz to przeczytać, aby wykazać swoją wartość przed niewidocznymi sędziami kultury. Musisz wiedzieć, co przydarzyło się Leopoldowi Bloomowi i Stephenowi Dedalusowi 16 kwietnia 1904 r. w Dublinie. Nawet jeśli - po prostu - nie przydarzyło im się nic.

Inną rzeczą godną zapamiętania jest to, że nikt posiadający dogłębną wiedzę na temat literatury nie uwierzy, że jego rozmówca przeczytał uważnie każde słowo. Taki ktoś - sam podjąwszy próbę przegryzienia się przez tę książkę - rozumie, jak niewdzięczne jest to zadanie.

Trzeba jednak oddać Joyce'owi sprawiedliwość i powiedzieć, że "Ulisses" ma też jasne strony. W książce można znaleźć piękną grę słów, fragmenty genialnego kunsztu literackiego i grubiaństwo najwyższej próby. Jednak kilka mądrych przestawień frazy i parę frywolnych akapitów nie zmienią faktu, że jeśli chce się zrozumieć chociaż połowę z nich, trzeba zakopać się na długie godziny w słownikach, appendiksach i zbiorach przypisów do Joyce'a. Nie jest to zbyt poręczne. Zwłaszcza, że sam "Ulisses" waży tyle, co roczne dziecko.

Jedyne akapity, które są naprawdę warte przeczytania, to te wulgarne. Może więc warto ominąć całą resztę? Zwłaszcza, że większość z całej reszty da się streścić w słowie "nonsens".

O "Ulissesie" da się jednak powiedzieć jedną bezwzględnie dobrą rzecz. Ma bowiem tę wielką zaletę, że nie jest "Finnegans Wake". To jest dopiero książka, na którą zdecydowanie szkoda krótkiego życia...

Sam Jordison "Sod That! 103 Things Not to do Before You Die"

guardian.co.uk

Najczęściej czytane