DRUKUJ

Po nas nie będzie nic

Michał Kołodziejczyk 08-01-2010, ostatnia aktualizacja 08-01-2010 22:06

Karol Bielecki, lider reprezentacji Polski w piłce ręcznej mówi o sile charakteru, odporności na ból i trudnej drodze do sukcesu.

Karol Bielecki zapewnia, że nasi piłkarze ręczni będą walczyć o mistrzostwo świata
autor: Robert Gardziński
źródło: Fotorzepa
Karol Bielecki zapewnia, że nasi piłkarze ręczni będą walczyć o mistrzostwo świata
autor: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa
autor: Seweryn Sołtys
źródło: Fotorzepa

Rz: Kilka miesięcy temu napisaliście list, który był jak dzwon na trwogę. Czy protest przeciwko temu, co się dzieje z piłką ręczną w Polsce, coś dał?

Karol Bielecki: Nic, tak jak się spodziewaliśmy. Spotkaliśmy się z prasą i powiedzieliśmy, co nas boli, teraz już nie czas i nie miejsce, żeby rozdrapywać rany. Reprezentacja przemija, ludzie odchodzą i nie ma ich kto zastąpić. Wyniki też przeminą. Trenujemy, zdobywamy medale, a piłka ręczna ciągle nie ma żadnej promocji.

Nie chce mi się nawet myśleć o straconej szansie. Żeby było jasne: na warunki nie możemy narzekać, jesteśmy w dobrym hotelu, trenujemy w dobrej hali, jest siłownia, sprzęt, świetni trenerzy i wsparcie

medyczne. Do przygotowania się do mistrzostw Europy to wystarczy, ale chodziło o docenienie naszego wysiłku. Mieliśmy pomysł, proponowaliśmy nawet agencję menedżerską, która wiedziała, jak pokierować rozwojem dyscypliny, ale Związek Piłki Ręcznej w Polsce działa jak PZPN, nie dopuszcza do siebie świeżego powietrza, tkwi w swoich układach. Kiedy przychodzi zima, czas naszych mistrzostw świata lub Europy, ludzie oglądają nie tylko Małysza. Piłkę ręczną też, nasze mecze z mistrzostw świata w ubiegłym roku zajęły dwa pierwsze miejsce w rankingach oglądalności TVP i nikt nie wyciąga z tego wniosków.

Nie przesadza pan?

Nikt mi nie wmówi, że w Polsce jest szkolenie młodzieży, które spowodowało, że powstała nasza drużyna. My jesteśmy dziełem przypadku. Już widać, że nasza kilkuletnia praca nie przynosi żadnych efektów, nie ma nowych zawodników, nie ma młodych ludzi, którzy mogliby wejść do tego zespołu i go wzmocnić. Trzy, cztery lata i ten zespół przeminie, odejdziemy i będzie po staremu. Czyli nie będzie nic. A może nie wszyscy chcą grać w piłkę nożną albo siatkówkę? Może niektórzy woleliby piłkę ręczną, woleliby zostać nowym Szmalem czy Jureckim? W Polsce, żeby do czegoś dojść w sporcie, potrzeba dużo szczęścia. Większość ludzi, którzy coś osiągają, robi to siłą charakteru, dzięki zaciśniętym zębom, walce każdego dnia, żeby dojechać na trening, żeby jakimś cudem trafić na dobrego trenera i wybić się w życiu. Ilu zawodników zostało zmarnowanych, bo trafili na człowieka, który nie potrafił nimi pokierować? Gramy w Niemczech, widzimy, jak to tam wygląda, oni mają dziesięć lig, a u nas ta pierwsza wygląda coraz bardziej żenująco.

Nie boi się pan, że ludzie pomyślą: piłkarze ręczni narzekają, bo za mało zarabiają, i piszą listy, bo chcą zarabiać więcej?

U nas nie jest tak jak w futbolu, nie ma się o co kłócić, bo nie dostajemy nic poza stypendium z Ministerstwa Sportu. Nie dostajemy pieniędzy za grę w kadrze, robimy to dla Polski i dla siebie. Każdy przyjeżdża na zgrupowanie, żeby spotkać się z przyjaciółmi i potrenować z Bogdanem Wentą. To supersprawa. Siłą tej kadry jest atmosfera, gdyby nie ona, mielibyśmy o 30 procent gorsze wyniki. Dzięki sukcesom w reprezentacji większość z nas podpisała kontrakty w Niemczech, gdzie płaci się bardzo dobrze. Ja tam żyję już siódmy rok, wszystko się kręci, umowę mam ważną jeszcze przez dwa i pół roku. W Polsce dobrze budowany jest tylko klub Vive Kielce, potrafili tam znaleźć sponsora, wzięli Wentę na trenera, szkolą młodzież, mają promocję w mieście. Pytam tylko, czym się różnią Kielce od Gdańska czy Warszawy? Gdzie indziej nie lubi się piłki ręcznej czy tylko brakuje pomysłu na jej sprzedaż?

Z tego, co pan mówi, wynika, że piłka ręczna w Polsce to wasza drużyna plus trener Wenta...

Każdy wie, jak wyglądała kadra, zanim przyszedł Bogdan. To jeden z najlepszych trenerów na świecie i tę reprezentację prowadzi świetnie. Teraz jest właśnie czas, żeby ludzie, którzy mają aspiracje, uczyli się od niego. Nikogo lepszego nie znajdą.

Kibice kochają waszego trenera, ale też zastanawiają się, jak wy z nim wytrzymujecie. Przecież on ciągle krzyczy, czasami nawet szarpie was za koszulki...

Bo ma ambicję. To nie jest człowiek, który potrafi przegrać mecz i powiedzieć: „No, trudno, zdarzyło się”. Chce wygrywać i iść do przodu. Tacy ludzie mają gorącą krew, są ostrzy. Ale jak wieczorem siądziemy sobie z Bogdanem przy stole, to jest normalnym, spokojnym facetem. Mieszkałem z nim w jednym domu przez rok i nie mieliśmy żadnych problemów. Rozumiem go, on do czegoś dąży i ma swoje marzenia.

Czy to prawda, że zgrupowanie reprezentacji przed mistrzostwami Europy Wenta zaczął od gaszenia waszego entuzjazmu, zakazał składania deklaracji?

Bogdan zaprosił nas na rozmowę, która miała nas naprowadzić na dobre tory, zwrócić uwagę przede wszystkim na ciężkie treningi. Chodziło o to, żeby już zacząć się skupiać na pierwszym meczu turnieju z Niemcami. Każdy z nas mierzy wysoko i trenerowi na pewno nie zależy na tym, żeby osłabiać naszą ambicję, każdy też jednak zdaje sobie sprawę, że nie można rzucać słów na wiatr. Nadal jesteśmy pewni siebie i czujemy się mocni, ale myślę, że teraz o medalu nikt nie powie ani słowa. Zacznie się od finału z Niemcami, następnego dnia będzie finał ze Szwecją, później finał ze Słowenią... Zdajemy sobie sprawę, że kibice na nas liczą, ale na takiej imprezie każdy mecz będzie najważniejszy i o wszystko. Mistrzostwa Europy są chyba trudniejsze od mistrzostw świata, na mundialu jest czas, żeby nadrobić straty z pierwszej rundy, teraz czasu nie dostaniemy. Poza tym to w Europie są najsilniejsze drużyny, na turnieju w Austrii nie ma przypadkowych gości.

Poprzedni sezon w Niemczech był dla pana bardzo trudny, zastanawiał się pan nad powrotem do Polski?

Tak, zawsze powtarzałem, że najbliżej mi do Kielc. Jeżeli w Niemczech nie grasz na 100 procent możliwości, to jesteś niepotrzebny, a ja na grę na maksa nie miałem siły. Nic mi nie wychodziło. Nie odpowiadał mi trener, już przed olimpiadą nie miałem ochoty na grę, a co dopiero w sezonie po igrzyskach. Zła była też atmosfera, bo jak się nie układa, to zaczynają się konflikty. Teraz wykorzystałem wakacje, odpocząłem i jest już dużo lepiej.

Uchodzicie za wielkich twardzieli. Bartłomiej Jaszka kończył mecz o brąz mistrzostw świata ze złamaną ręką, Damian Wleklak na pytanie o kontuzję odpowiedział kiedyś: „Nic się nie stało, mam tylko złamany palec, takimi kontuzjami to mogą się przejmować futboliści”. Pewnie dlatego w internetowym rankingu: „Kogo nie chciałbyś spotkać w ciemnej ulicy” piłkarze ręczni ustępują tylko bokserom?

Nie jesteśmy tacy twardzi, tylko mamy lekarza, który wmawia nam, że nic się nie stało. A na poważnie – ból towarzyszy tej dyscyplinie, nikt się nie użala, bo każdego coś boli codziennie, więc po co o tym mówić.

Jak wygląda szatnia przed ważnym meczem, jak się koncentrujecie?

Jak mówi Bogdan, to jest cisza. Kiedy sami siebie motywujemy, to padają twarde męskie słowa, bo za chwilę trzeba wyjść na boisko i zderzyć się z facetem, który ma 100 kilo wagi i dwa metry wzrostu. To boli i na ten ból trzeba być gotowym. Szykujemy się na walkę, bitwę. Każdy także na swój sposób, w głowie, w środku.

Po pana rzucie piłka leci z szybkością 120 kilometrów na godzinę. Da się to wypracować?

Nie, z tym się urodziłem. Pracowałem nad resztą.

Długi czas trenował pan piłkę nożną. Nie żałuje pan czasem zmiany dyscypliny?

Ostatnio spotkałem mojego trenera z Siarki Tarnobrzeg. Stwierdził, że szkoda, że się na tę ręczną zdecydowałem, bo widziałby mnie w dobrym trzecioligowym zespole. No cóż, kariera przeszła mi koło nosa... Mój nauczyciel wuefu cztery lata walczył, żebym wrócił do ręcznej, ale ja uparłem się na futbol. Dyscypliny zmieniłem w pół roku. Miałem 15 lat, nagle urosłem, koordynacja nie była ta sama. Można powiedzieć, że namówili mnie siłą, żebym zdecydował się na ręczną.

W waszej reprezentacji nie zdarzają się takie przypadki jak afera alkoholowa drużyny Leo Beenhakkera we Lwowie czy tylko nie są nagłaśniane?

Jesteśmy normalnymi facetami, mamy swoje dni, kiedy idziemy na piwo. Ekipę mamy jednak hermetyczną, brudy z niej żadne nie wyjdą, pierzemy je we własnym gronie. Staramy się też pilnować, nie jest tak, że w naszym gronie jest ktoś, kto nie ma hamulców i robi co chce. Wszystko jest pod kontrolą.

Karol Bielecki (1982) - reprezentant Polski w piłce ręcznej.

Urodził się w Sandomierzu. W latach 1999 – 2004 występował w Vive Kielce, z którym wywalczył mistrzostwo Polski i Puchar Polski, a z młodzieżową reprezentacją kraju w 2002 mistrzostwo Europy. W 2004 roku za 200 tysięcy euro przeszedł do SC Magdeburg, trzy lata później do Rhein-Neckar Loewen, jednej z najlepszych drużyn Bundesligi – najsilniejszej ligi świata. Popularność dały mu jednak przede wszystkim sukcesy z kadrą seniorów: wicemistrzostwo świata w 2007 roku i brązowy medal w 2009 roku. Na igrzyskach olimpijskich w Pekinie reprezentacja zajęła piąte miejsce. Sukcesy zaczęły się, kiedy kadrę zaczął prowadzić Bogdan Wenta, były piłkarz ręczny m.in. Barcelony, trener z ogromną charyzmą. Wcześniej brązowe medale mistrzostw świata Polacy potrafili wywalczyć tylko raz – w 1982 roku.

Trzecie miejsce zajęli także na igrzyskach w Montrealu (1976). 19 stycznia w Innsbrucku piłkarze Wenty rozpoczynają mistrzostwa Europy. W grupie zmierzą się z Niemcami, ze Szwecją i Słowenią. W poprzednich ME zawiedli, zajęli dopiero siódme miejsce.

Rzeczpospolita