Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Czarnobyl okiem turysty

Anna Brzezińska 26-04-2010, ostatnia aktualizacja 27-04-2010 09:28

Minęły 24 lata od największej w historii katastrofy nuklearnej, a promieniowanie w Prypeci nadal kilkaset razy przekracza normę. - Wejście na własną odpowiedzialność - takie oświadczenie musi podpisać każdy, kto wjeżdża do „strefy zero”. Czego może się tam spodziewać?

fot. Anna Woźniak
źródło: Życie Warszawy
fot. Anna Woźniak
fot. Anna Woźniak
źródło: Życie Warszawy
fot. Anna Woźniak
fot. Anna Woźniak
źródło: Życie Warszawy
fot. Anna Woźniak

To m.in. na to pytanie odpowiedzi poszukiwali uczestnicy projektu „Dialogi z sąsiadami 2.0: Akademia patrzenia ponad granicami”.

- Latem zorganizowaliśmy na Ukrainie seminarium dla 28 studentów z Polski, Niemiec, Ukrainy i Białorusi - mówi Filip Pazderski ze stowarzyszenia Drumla koordynator dziennikarskiego projektu, którego tematem była katastrofa czarnobylska. - Chcieliśmy dowiedzieć się, jaka dziś jest recepcja wydarzeń z 1986 r. - zarówno lokalnie, jak i w świadomości młodych ludzi z rożnych części Europy Środkowo-Wschodniej.

Jednym z głównych etapów „Dialogów...” była wizyta w „strefie zero” - najbardziej skarżonym po katastrofie, wciąż niezamieszkanym terenie. Wzbudziła ona skrajne emocje w studentach. Jedni podekscytowani nie wypuszczali z rąk aparatów, inni na widok opustoszałych domów, szkół czy placów zabaw zamierali w bezruchu, a jeszcze inni - reagowali panicznym śmiechem.

O tym, co zapamiętali z wycieczki po Prypeci, spotkań z ofiarami katastrofy czy mieszkańcami Czarnobyla piszą na powstającej właśnie stronie dialogi.eu. Portal to efekt warsztatów.

- Spodziewaliśmy się, że pomimo upływu tylu lat od awarii nie poznamy podczas wycieczki prawdziwych danych, nie dowiemy się, co dziś się tam dzieje. I tak właśnie było - mówią autorzy jednego z artykułów - Paweł Charkiewicz z piątego roku Studium Europy Wschodniej UW i Anna Woźniak, studentka piątego roku etnologii UW i... porównują wycieczkę do „dobrze wyreżyserowanego spektaklu”.

"The ground", czyli filmowa dokumentacja wycieczki:

Czarnobylski spektakl życia

Paweł Charkiewicz

Dzisiaj Czarnobyl dla jednych jest skansenem, dla innych cmentarzem. Na twarzach odwiedzających elektrownię atomową w Prypeci maluje się strach, ale równolegle szyderczy uśmiech. Utarte w przekonaniu opinii publicznej schematy o wypalonej promieniowaniem ziemi okazują się fikcją. Ciekawi mogą na własnej skórze sprawdzić jak tam jest. Wszystko to za jedyne kilkadziesiąt dolarów.

26 kwietnia 1986 roku na zawsze odcisnął piętno w historii energetyki atomowej. To właśnie wtedy w Prypeci (obecnie Ukraina), eksplodował reaktor nuklearny. Wydarzenie to lepiej znane jest pod nazwą katastrofy Czarnobylskiej.

Sama eksplozja nie pozbawiła życia wielu ludzi, jednak wydobywające się w trakcie pożaru paliwo atomowe skaziło olbrzymi obszar Ukrainy i Białorusi. Promieniotwórcze związki dotarły z opadami atmosferycznymi nawet do tak oddalonych od Ukrainy części Europy jak Francja, Turcja i Skandynawia.

Skażenie pociągnęło za sobą śmiertelne żniwo, które zbiera swoje plony do dziś. Na Ukrainie wśród ludności po dziś dzień panuje czarnobylska fobia.

W jaskini atomowego lwa

Minęły 24 lata. Od tego czasu uszkodzony reaktor został zabetonowany w tak zwanym sarkofagu. Broni on dziś świat przed nieznaną nauce reakcją łańcuchową swoimi grubymi, pokrytymi ołowiowymi, ekranującymi promieniowanie ścianami.

Czarnobyl i Prypeć od czasu eksplozji nuklearnej zmieniły także swoje przeznaczenie. Z miasta, wsi, elektrowni atomowej przeistoczyły się w atrakcje turystyczną. Zjeżdżają się tu poszukiwacze mocnych wrażeń, miłośnicy postindustrialnych przygód, działacze organizacji ekologicznych i zwykli turyści z całego świata.

Zaradni miejscowi potrafili się przystosować i do takiej sytuacji. Obecnie istnieje kilka ukraińskich firm, organizujących wyjazdy do „zony”, czyli zamkniętej strefy, atomowego rezerwatu ok. 50 km wokół elektrowni. Nie ma możliwości wybrać się na teren zony na własną rękę. Taka zorganizowana wycieczka to koszt pomiędzy 50, a 300 dolarów od osoby w zależności od wielkości grupy.

Przed wyjazdem należy się obowiązkowo wyposażyć w zakryte buty i długie spodnie, które trzeba wyrzucić po opuszczeniu zony. Wjeżdżając na skażony teren przechodzi się szereg kontroli przeprowadzanych przez miejscowe służby - z kontrolą paszportową włącznie (dotyczy to także obywateli ukraińskich).

Na miejscu każda grupa otrzymuje ochronę, czyli umundurowanego wojskowego, który pilnuje przestrzegania regulaminu oraz ma prawo w każdej chwili zarządzić ewakuację wycieczki ze strefy.

Siódmy krąg piekła

Z przekroczeniem rogatek rozpoczyna się spektakl. Program zwiedzania jest stały i jakiekolwiek zmiany ze względów bezpieczeństwa są niemożliwe.

Pierwsza część wizyty w Czarnobylu to zapoznanie turystów z oficjalną wykładnią historii elektrowni oraz oglądanie archiwalnych zdjęć i map obrazujących skutki wybuchu. Następnie autobus zawozi wycieczkę w pobliże cerkwi pod wezwaniem św. Eliasza w Czarnobylu. Jest to idealnie utrzymana cerkiew, którą zarządza prawosławny ksiądz Mykoła. Można tam spotkać, niby to przypadkiem przechodzącą starszą panią, która chętnie udziela wywiadów.

Kobieta opowiada o tym, że jest „samasiolka”, czyli że mieszka na terenie skażonym z własnej woli. Chętnie mówi też o tym, jak jest ciężko, jak wielkim nieszczęściem była katastrofa. Po tym spotkaniu przychodzi czas na „nakręcanie spirali strachu”. To domena organizatora. Prowadzący wycieczkę oficer w stanowczym sowieckim stylu przestrzega więc, że za robienie zdjęć bez pozwolenia i chodzenie po trawie natychmiast zakończy objazd.

Kolejnym punktem jest cmentarzysko pojazdów, które brały udział w gaszeniu reaktora. Aby uatrakcyjnić widok kilku starych ciężarówek i transporterów opancerzonych, przewodnik chodzi wokół nich z licznikiem Geigera i daje fotografować wyniki pomiarów, wskazujące na podwyższone promieniowanie.

Czarnobylski spektakl trwa. Nagle, dosłownie znikąd pojawia się kolejny miejscowy. Przedstawia się jako były likwidator elektrowni. Krzyczy z pretensją na przewodnika, że ten naraża życie i zdrowie młodych turystów pokazując im napromieniowany złom. Następnie wita się serdecznie z przewodnikiem i chętnie udziela wywiadów turystom. Przysłuchujący się temu oficer, słysząc relacje starszego człowieka, uśmiecha się znacząco.

To tak się skończy cywilizacja?

Na ulicach opustoszałego Czarnobyla sporadycznie widać samochody oznaczone symbolem promieniotwórczości. Mają one zakaz opuszczania zony. W Czarnobylu uwagę przykuwa także zupełny brak młodzieży i dzieci. Na teren skażony legalnie mogą wejść jedynie osoby pełnoletnie.

Główny punkt wycieczki to oglądanie, przez około 15 minut, okolic bloku nr 4, czyli zniszczonego reaktora. Zaskakująco dobre i przyjazne wrażenie sprawia teren elektrowni. Zamiast spodziewanych zgliszczy i wypalonej przenikliwym promieniowaniem ziemi widać przepięknie utrzymaną zieleń. Równo przystrzyżone trawniki co krok przyozdobione są wielobarwnymi kwiecistymi klombami. Czy tak wygląda przedsionek piekła?

Wielki betonowy sarkofag, w środku którego zachodzi do dziś niezbadana reakcja łańcuchowa straszy zza kolczastego drutu. Niezrażeni jednak podwyższonym promieniowaniem turyści, chętnie pozują z licznikami Geigera na tle sarkofagu, wierząc że czapki, kaptury i chustki ochronią ich głowy od działania radioaktywnego pyłu unoszącego się w powietrzu.

Kolejny punkt wycieczki - Prypeć, miasto widmo. Z dawnej świetności pozostały jedynie pozbawione drzwi i okien budynki. Przed wybuchem w mieście mieszkali wraz z rodzinami pracownicy elektrowni. Wszyscy mieszkańcy zostali ewakuowani pomiędzy 26, a 28 kwietnia 1986. Charakterystycznym miejscem i jednocześnie celem pielgrzymek fototurystów jest teren wesołego miasteczka. Skorodowany diabelski młyn, autodrom i karuzela są łakomymi kąskami dla łowców dobrych ujęć.

Plac wesołego miasteczka służył podczas akcji gaśniczej jako lądowisko dla helikopterów. Wartość, jaką wskazują liczniki Geigera jest tu najwyższa ze wszystkich zanotowanych. To najbardziej skażone miejsce w mieście.

Cały Prypeć robi ponure wrażenie. Zdewastowane, opuszczone budynki zieją pustymi oknami. Na ich frontonach widać pordzewiałe resztki radzieckich symboli. Zardzewiały sierp i młot na frontonie pałacu kultury kontrastuje obecnie z graffiti. Ta miejska sztuka zawitała tu właśnie razem z turystami. Odpadające tynki pokryte są w wielu miejscach rysunkami przedstawiającymi kontury ludzkie, często szczegółowe postaci. W domyśle mają one symbolizować duchy mieszkańców Prypeci. Tragicznie napiętnowany krajobraz w przewrotny sposób stał się płótnem dla współczesnych artystów.

Niezbędne środki bezpieczeństwa

Podczas wycieczki po zonie, aby ustrzec się przed zgubnymi skutkami promieniowania należy przyjąć solidną dawkę kalorii. W tym celu wycieczki wracają do Czarnobyla, gdzie w robotniczej stołówce serwowane są obiady. Obsługa kuchni zarzeka się, że produkty są przebadane na obecność promieniowania i są całkowicie bezpieczne, a poza tym pochodzą z Kijowa, także niema się czego bać. Do picia dostać można najzwyklejsze soki, a nie jakby się można było spodziewać „płyn Lugola”.

Najedzone i zadowolone wycieczki wyjeżdżają poprzez punkt kontrolny poza strefę zamkniętą. Punkt wygląda jak odprawa na lotnisku. Przechodząc przez bramki mierzone jest promieniowanie każdego odwiedzającego. Zdarza się czasem, że bramka ostrzegawczo zaświeci się na czerwono. Następnie na specjalnie przyprowadzoną z szopy taczkę turyści składają swoje czarnobylskie ubrania i buty, które idą do utylizacji. Nie wygląda to ani trochę przekonująco. Bardziej przyprawia już o całkowite powątpiewanie i śmiech.

Elektrownia w Prypeci została ostatecznie zamknięta w 2000 roku. Bardziej pod naciskiem międzynarodowym, niż ze względów bezpieczeństwa. Takie same reaktory, jak ten, który uległ awarii działają do dziś w wielu elektrowniach na terenie byłego ZSRR, ale i np. w Finlandii.

Czarnobyl jest dziś obiektem doświadczeń nad utylizacją paliwa nuklearnego i miejscem, do którego pielgrzymują turyści, znudzeni zwykłym zwiedzaniem miast, zamków i kościołów. Współcześnie przez Internet bez problemu można wykupić wycieczkę po „zonie” i doświadczyć Czarnobyla na własnej skórze.

Ale czy warto ryzykować napromieniowaniem? Czy liczniki Geigera pokazują faktyczny stań promieniowania? Czy to wszystko dzieje się naprawdę? To już zależy od indywidualnego podejścia.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane