Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Największa strzelanina w dziejach miasta

Rafał Jabłoński 15-07-2010, ostatnia aktualizacja 15-07-2010 20:32

Właśnie mija 85 lat od największej ulicznej kanonady w historii Warszawy. W centrum miasta odbył się pościg, podczas którego zawzięcie palono do siebie, oddając kilkaset strzałów z broni krótkiej.

Tu padły pierwsze strzały – brama budynku nr 1 przy ulicy Zgoda. Dziwnym trafem dom ocalał z wojennych zniszczeń
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Tu padły pierwsze strzały – brama budynku nr 1 przy ulicy Zgoda. Dziwnym trafem dom ocalał z wojennych zniszczeń
Skład węgla Borkowskich. Za tym wozem i hałdą Hibner wraz z Rutkowskim gęsto ostrzeliwali się policji
źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Skład węgla Borkowskich. Za tym wozem i hałdą Hibner wraz z Rutkowskim gęsto ostrzeliwali się policji
Przed tą bramą przy Widok 10 (ten dom też ocalał z Powstania) Kniewski leżąc na jezdni, ostatni raz strzelał do funkcjonariuszy
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Przed tą bramą przy Widok 10 (ten dom też ocalał z Powstania) Kniewski leżąc na jezdni, ostatni raz strzelał do funkcjonariuszy

Jak się z czasem okazało, całe wydarzenie miało polityczny podtekst.

Z wyroku sądu jego sprawcy dali głowę, zaś po wojnie otrzymali od komunistycznych władz ulice swego imienia. Co o tych wydarzeniach mogli dowiedzieć się ówcześni mieszkańcy stolicy?

Wpadka

Jest ranek 17 lipca 1925 roku. Trzech mężczyzn uzbraja się jak na wojnę. Mają pięć pistoletów, 12 zapasowych magazynków i paczki amunicji poupychane po kieszeniach.

Godzina ósma rano. Spotykają się na placu Teatralnym i omawiają plany działania na ten dzień. Następnie idą na ulicę Zgoda, gdzie przed budynkiem nr 1 wpadają w oczy wywiadowcom ekspozytury śledczej 10. komisariatu. Ci wpychają ich do bramy, żądając dokumentów. Jeden z papierów wydaje się fałszywy, a poza tym na pozostałych nie ma wiz meldunkowych.

Policjanci postanawiają zaprowadzić ich na komisariat celem sprawdzenia danych. Z bramy pierwszy wychodzi wywiadowca Klimasiński, za nim trzech podejrzanych, a na końcu drugi wywiadowca – Lesiński. Naraz jeden z nieznajomych odwraca się i czterokrotnie strzela do Lesińskiego, raniąc go w klatkę piersiową. Ten pada, mężczyźni uciekają, strzelając wokoło. Klimasiński odpowiada ogniem. Jest godzina 10.30.

Huk na ulicach powoduje lokalną panikę. Ludzie chowają się w bramach, myśląc, że to bandyci napadli na Bank Zjednoczonych Kooperatyw przy ul. Zgoda. Pojawiają się posterunkowi oraz policjant konny, którzy też strzelają, ale z umiarem, obawiając się zranienia przechodniów. Jeden bandyta, trzymający w obu rękach pistolety, ucieka w kierunku Alei Jerozolimskich, a pozostałych dwóch Chmielną do Marszałkowskiej.

Pościg

Dwóch konnych policjantów i paru posterunkowych gna już za pierwszym sprawcą. Ten popełnia błąd, gdyż skręca w Widok, którą to ulicą chodzi mniej ludzi i na której funkcjonariusze mogą swobodnie strzelać. Obie strony nie żałują amunicji, ale policjanci walą celniej – uciekinier pada na wysokości bramy numer 10. W tym czasie jedna z jego kul trafia konia, który zdycha, przygniatając prawie policjanta. Inny funkcjonariusz kolejny raz rani bandytę, ale ten wali bez opamiętania. W końcu słabnie trafiony czterokrotnie w nogi i raz w brzuch.

Policjanci obezwładniają sprawcę, przy którym znajdują cały arsenał. Mimo ran natychmiast przewieziony zostaje dorożką na komisariat, gdzie zaprzecza, że jest bandytą; dowodzi, iż jest ideowym komunistą. Ma przy sobie dokumenty na nazwisko Władysław Kniewski.

W tym czasie dwóch pozostałych mężczyzn biegnie w stronę Żelaznej, zawzięcie ostrzeliwując się goniącym ich ludziom. Jeden z bandytów wyciąga parabellum z długą lufą i – jak powiedzą potem świadkowie – opierając je na lewej ręce, rani paru policjantów. Kule uderzają w mury, rykoszetują, tłuką szyby.

Przy Chmielnej 31 dwukrotnie zostaje ranny urzędnik Kochaniak, a dwa pociski w nogi dostaje też przypadkowo wychodzący z bramy policjant Skrzynecki, który akurat jest na spacerze; jego żona mdleje ze strachu. Bandyci kluczą uliczkami, rykoszety znów ranią przypadkowe osoby. Jeden z przechodniów – handlowiec Gurewicz – obezwładnia bandytę, ale drugi strzela doń od tyłu. Gurewicz puszcza więc opryszka i chowając się do bramy, dostaje postrzał w okolice serca. Pocisk grzęźnie w grubym portfelu; tego dnia to najszczęśliwszy człowiek w mieście!

Drugim jest posterunkowy Zieliński, który otrzymuje pocisk w brzuch, lecz kula ześlizguje się po wypchanej kieszeni. Kilku gorliwców znów usiłuje zatrzymać strzelających. Chwyta ich handlowiec Krakowski, ale dostaje w brzuch.

Z kolei student Kempner, który zbliżył się zbyt blisko, otrzymuje kulę w głowę i wkrótce umiera w szpitalu.

Na wysokości dzisiejszego Pałacu Kultury uciekinierzy zrzucają z kozła dorożkarza i ruszają kłusem. Taksówkarz zastawia im drogę, ale wymijają go. Jeden bandyta strzela przed siebie, a drugi do tyłu. Powożący podaje koledze broń do naładowania i ponownie daje ognia.

W pościgu bierze udział już siedmiu policjantów jadących dwoma samochodami.

Dorożka skręca w Żelazną i wtedy z bramy budynku nr 83 wychodzi posterunkowy Witman, który sądzi, że w środku siedzą policjanci goniący przestępców, gdyż krzyczą: „trzymajcie bandytów!”. Wskakuje więc do środka i za ten błąd płaci życiem; dwa pociski w pierś. Dorożka chwieje się, zahacza o inny wóz konny, po czym urywa koło.

Bandyci zeskakują i na wysokości Srebrnej wpadają do składu węgla Borkowskich, gdzie chowają się za hałdą. Policja wbiega tam i zaczyna się piekielna strzelanina. „Gazeta Poranna” poda później, że „wystrzelono z obydwu stron przeszło 200 kul”. Posterunkowy Janiszewski klęka, dokładnie celuje i rani obu uciekinierów. Kierownik 8. komisariatu – podkomisarz Górecki – wzywa przestępców do poddania się. Jeden z nich podnosi ręce do góry, policjant wstaje, a wtedy drugi bandzior daje ognia; ten pierwszy znów się chowa i strzela.

Przybywają kolejni policjanci, zasypując zbirów kulami. Pod ich osłoną podchodzą coraz bliżej i rzucają się na nich, tłukąc zawzięcie. Starszy z uciekinierów ma przestrzeloną rękę, drugą złamaną w kilku miejscach oraz rozbitą głowę. Młodszy – przebite kulą kolano i tłuczone rany głowy. Lekko rannych jest paru ścigających; jedno auto postrzelane jak sito, drugie ma przestrzelony silnik. Zbierają się gapie. „Policji z trudem udaje się uchronić bandytów od samosądu tłumu” – napisze reporter „Kuriera Polskiego”.

Polityka i kule

Zatrzymani mają papiery na nazwiska: Henryk Rutkowski oraz Olimpjusz Turowicz. Twierdzą, że są komunistami i od partii otrzymali polecenie zastrzelenia prowokatora o nazwisku Brudelko; według niektórych gazet padło nazwisko Rybałko lub Rydełko. Kniewski oraz Rutkowski byli już karani za przynależność do partii komunistycznej. Po paru dniach okaże się, iż Turowicz naprawdę nazywa się Hübner i jest znanym komunistą, sowieckim agentem przerzuconym do Polski.

Finał strzelaniny to dwóch zabitych i co najmniej kilkunastu rannych, w tym paru ciężko. Kilka osób uderzonych niegroźnie rykoszetami bądź lekko poranionych szkłem poszło do domów.

A Brudelko to agent o nazwisku Cechnowski, rozpracowujący ruch komunistyczny. Wkrótce potem zostaje zamordowany we Lwowie przez czeladnika Botfina, który za swój czyn daje głowę.

Po wyleczeniu trójka warszawskich terrorystów staje przed sądem doraźnym, który skazuje ich na karę śmierci przez rozstrzelanie. Wyrok miano wykonać natychmiast. Osądzonych przewożą na Cytadelę, gdzie zostają ulokowani w oddzielnych celach wojskowego aresztu dyscyplinarnego. Ten fakt będzie po latach niezwykle istotny. Spotkają się tam z rodzinami, sądząc, że i tak zostaną ułaskawieni. Przychodzi do nich kapłan z pociechą. Wedle cytowanej już gazety: „Zobaczywszy ks. Wojtczaka

– siostra Rutkowskiego wybucha: – Po cholerę męczyć Heńka spowiedzią, skoro i tak go wymęczyli”. Strzelanina spotkała się z dużym potępieniem w Warszawie, stąd i spore zainteresowanie sprawą oraz dokładny opis egzekucji, zamieszczony w pismach.

Przedświt 21 sierpnia 1925 roku. Cała trójka zawieziona zostaje do „doliny skazańców”, jak zwano to miejsce. To północny fragment fosy Cytadeli, gdzie rozstrzeliwano skazanych wyrokiem sądów doraźnych. Właśnie tam kilka lat wcześniej zakończył żywot zabójca prezydenta Gabriela Narutowicza. Skazańcy „proszą, by nie przywiązywano ich do słupków i nie zawiązywano oczów. Życzenia te spełniono (...) Prokurator czyta wyrok. Wszyscy obecni obnażają głowy, policja i wojsko salutują. Skazańcy zdejmują czapki cyklistówki i kładą je na słupkach”. Wyrok wykonał pluton 30. pułku piechoty. Strzelano niezbyt celnie, bo oficer musiał dobić skazanych. Po latach okazało się, że pochowano ich w dołach o numerach od 64 do 66. Rodzinom zezwolono potem na wykonanie prowizorycznych mogił; istnieje zdjęcie grobów Kniewskiego oraz Rutkowskiego pod fortecznym murem.

Na piedestał

Po wojnie komuna postanowiła urządzić w tym miejscu panteon nowych świętych. Ponieważ nie było wiadomo, gdzie kto leży, nie ruszano zwłok. Jak powiedział mi kiedyś kierownik Muzeum X Pawilonu, nie ma żadnych dokumentów, z których wynikałoby, że po wojnie dokonano tam jakiś ekshumacji. Spacerujemy więc po mogiłach dezerterów, szpiegów, terrorystów i zwykłych bandytów.

W roku 1950 wybudowano na miejscu egzekucji mauzoleum, co wszakże poprzedzono rozbiórką budynku (tzw. kaponiery północnej) zasłaniającego to miejsce pod strony dzisiejszej Wisłostrady. Urządzono tam park, sadzawkę z fontanną i ścieżki spacerowe, z zamiarem założenia w przyszłości nekropolii. Przy wejściu do niej miały stanąć na postumentach dwa lwy pochodzące sprzed przedwojennego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Ale na Wisłostradę nie dojechały, bo je... zabrało wojsko; stanęły przed pałacem Lubomirskich, gdzie za PRL był klub garnizonowy.

Pod koniec lat 50. postanowiono urządzić w X Pawilonie muzeum. Porządkowano cele i pewnego ranka ujrzano napis – „Hibner, Kniewski, Rutkowski”. Komunistyczni urzędnicy wpadli w ekstazę, przeprowadzono ekspertyzy, ale grafolodzy nie byli niczego pewni. Wszystkim umknął fakt, że skazani nie siedzieli razem w celi, o czym już wspominaliśmy, więc napis był nieco na wyrost. Komuś udał się niezły kawał...

W tym czasie władze przemianowały ulicę Zgoda na Hibnera (to była nowa, obowiązująca pisownia tego nazwiska), fragment Złotej na Kniewskiego, a Chmielnej między Nowym Światem i Marszałkowską na Rutkowskiego. Ten zaś uzyskał pośmiertnie wielką sławę, bo jego ulica stała się kultowym miejscem prywatnego handlu. Z całej Polski zjeżdżali tam ludzie nabywać modne buty w rzemieślniczych sklepach.

Po 1989 roku wszystko wróciło do normy, ulice do poprzednich nazw, a z mauzoleum w fosie skuto napisy. Tylko Botfin miał dalej swoją ulicę w Rembertowie. Gdy zatelefonowałem do lokalnego urzędu, ze zdumieniem odpowiedziano mi:

– Przecież to bohater powstania w getcie. No, ale w końcu zabójca z Lwowa także stracił swą ulicę, a największa strzelanina w dziejach miasta poszła w zapomnienie...

Do szpitali, według stołecznej prasy, trafili:

Zmarli po operacjach:

∑ student Kempner

∑ posterunkowy Witman

Ciężko ranni:

∑ wywiadowca Lesiński

∑ handlowiec Krakowski (w brzuch)

Lżej ranni:

∑ posterunkowy Kaczmarski (dłoń)

∑ posterunkowy Zimnowłodzki (dwukrotnie w udo)

∑ urzędnik Kochaniak (dwukrotnie w nogi)

∑ przodownik Skrzynecki (w obie nogi)

∑ kuśnierz Eichenbaum (udo)

∑ posterunkowy Zieliński (lekka rana brzucha)

∑ posterunkowy Galewski (dwukrotnie w kolano)

∑ krawiec Trębacz (ramię)

„Wiele osób lżej rannych zostało opatrzonych przez prywatnych lekarzy”.

Dodaj swoją opinię lub napisz na czytelnik@zw.com.pl

Życie Warszawy

Najczęściej czytane