Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Miejscy surferzy, czyli faceci, którzy pływają po asfalcie

Maciej Miłosz 29-07-2010, ostatnia aktualizacja 12-08-2010 20:00

Wiatr we włosach, adrenalina w żyłach i niepowtarzalne uczucie – jak twierdzą wtajemniczeni –„płynięcia po asfalcie”. W sobotę Górnośląska i Myśliwiecka będą zamknięte dla ruchu samochodowego, ale otwarte dla deskorolkowego.

*Popularyzatorzy jazdy na długiej desce, czyli longboardzie: Jan Filip Ferens,  Michał Nowacki i Marcin Wielgo
autor: Radek Pasterski
źródło: Fotorzepa
*Popularyzatorzy jazdy na długiej desce, czyli longboardzie: Jan Filip Ferens, Michał Nowacki i Marcin Wielgo
*Podczas zjazdu na longboardzie pędzi się nawet 90 km/godz.
źródło: materiały prasowe
*Podczas zjazdu na longboardzie pędzi się nawet 90 km/godz.

Jak się to wszystko zaczęło? – Nasz znajomy Lary zajarał się filmem „Na fali“, w którym surfuje m.in. Keanu Reeves. Najpierw próbował sam, a później namówił też nas i pojechaliśmy razem do Hiszpanii – opowiada Michał Nowacki, organizator weekendowej imprezy i właściciel jedynego w Polsce sklepu z longboardami. – Rok później kupiłem volkswagena campera i jeździłem nim przez sześć miesięcy w poszukiwaniu fal po Francji i Hiszpanii. A po powrocie brakowało mi ich, więc stworzyłem w garażu pierwsze longboardy. Zrobiłem też jedną deskę dla Larego, ale ona się złamała – śmieje się Michał.

Longboard to rodzaj deskorolki. Tyle że znacznie dłuższej niż te, które zazwyczaj widzimy na ulicach. Jazda na niej przywołuje uczucie surfowania po oceanie.

Umawiam się z miejskimi surferami w Longboardshopie w al. Armii Ludowej. Próbuję własnych sił: stawiam nogę na deskę, drugą się odpycham i... jadę. Zaburzenia równowagi się zdarzają, ale jadę do przodu. – To nie jest takie trudne. Po dwóch dniach na desce czujesz się już pewnie – tłumaczy Nowacki. Sklep prowadzi dla przyjemności. Utrzymuje się z pracy w mediach.

Jazdy bez trzymanki

Historia deskorolki nie mogła zacząć się nigdzie indziej niż w Los Angeles w Kalifornii.

W podupadłej w latach 70. dzielnicy Dogtown surfowały okoliczne dzieciaki. Ale fala raz jest, raz jej nie ma, a surfować chce się zawsze. Jak nie można po oceanie, to dlaczego nie na ulicy. Dlatego wokół lokalnego sklepu z deskami powstał Zephyr Team i jedna z najlepszych w historii ekip skate’owych – Z-Boys. Wiele osób z tej grupy przez wiele lat zajmowało czołowe miejsca w najróżniejszych konkursach.

Co ciekawe, to właśnie z ich inspiracji zaczęto jeździć na rampach – w czasie wielkiej suszy w latach 70. w L.A. nie wolno było napełniać prywatnych basenów wodą. I tak młodzi surferzy szukali pustych pływalni i do momentu wycia syren obwieszczających przybycie policji szaleli po pustych nieckach. Doszło nawet do tego, że wozili ze sobą motorowe pompy, by ze znalezionego miejsca wypompować resztki wody.

Warszawa to nie Kalifornia. Longboard Doping będą pierwszymi tego typu zawodami w naszym mieście. Trasa będzie zabezpieczona bandami ze słomy. By nieco spowolnić pęd zawodników będą także szykany. Jak mówią organizatorzy, bezpieczeństwo przede wszystkim. Czas zawodników będzie mierzony, ale podczas rywalizacji z czterech równocześnie startujących zawodników do kolejnej rundy będzie przechodzić dwóch.

– Jazda z takiej góry to naprawdę przyjemność – mówi Marcin Wielgo, drugi z organizatorów. – W Warszawie jest kilka dobrych miejsc: m.in. Książęca, Tamka, no i Skarpa na Żoliborzu. Idealna byłaby Agrykola, ale tam asfalt jest pełen dziur – mówi o lokalizacjach niemal idealnych do miejskiego surfowania Marcin. Ma 30 lat, na co dzień pracuje przy organizacji rajdów samochodowych.

Wielgo przygodę z deską zaczął cztery lata temu. – Umawialiśmy się o pierwszej w nocy i katowaliśmy do świtu. Wszyscy szli na imprezy, a my na deski. Były takie trzy miesiące, że jeździliśmy niemal non stop – wspomina.

Głównie nocami, bo wtedy na ulicach jest mniej samochodów. Mniej adrenaliny, ale bezpieczniej. W ciągu dnia zdarzają się sytuacje, że czyhający z tyłu kierowca samochodu potrafi trąbić przez cały zjazd z wymarzonej górki.

Longboardowcy nieraz zjeżdżali na dół, a potem podczepiali się pod autobus, by wjechać na szczyt. Do czasu, gdy jeden z kierowców autobusów bardzo przyspieszył, gwałtownie zahamował, a śmiałek trzymający zderzak wystrzelił jak z procy i skończył z obrażeniami. Inne zagrożenie dla miejskiego surfera to straż miejska. Longboard nie ma przecież hamulca, klaksonu i światła. Mandat za jazdę po ulicy to zazwyczaj 50 zł.

Kostka brukowa to koszmar

Ile osób surfuje w Warszawie? – To się okaże w sobotę – odpowiada Nowacki. – Ale myślę, że u nas jest ze 100 longboardowców. Rozwój blokuje słaba jakość dróg i chodników. Dla deskarzy kostka brukowa to koszmar.

Środowisko jest silne na południu Polski, tam jest więcej górek. Organizowane są nawet zawody, gdzie ubrani w kaski, nakolanniki, nałokietniki, kurtki z ochraniaczami ryzykanci zjeżdżają górskimi drogami, osiągając prędkość nawet do 90 km/godz.

Ale miejskie surfowanie to nie tylko zjeżdżanie z górek. – Jest to super środek do poruszania się po mieście. W zeszły weekend zrobiliśmy sobie dłuższy przejazd: wzdłuż Łazienek do palmy, przez Halę Mirowską i skończyliśmy nad Wisłą – mówi Wielgo.

Bez hot dogów się nie da

Wszystko wzięło się od surfowania po fali (w ekipie Longbordshopu jest jedyny w Polsce instruktor surfingu z certyfikatem), ale w Polsce mało kto faktycznie wcześniej pływał po falach.

Dużo longboardowców za to kiedyś jeździło na klasycznych deskorolkach. Przestali, kilka lat popracowali, trochę wydorośleli i teraz chcieliby wrócić do przyjemności z młodości. Jazda na klasycznej desce to ciągłe ćwiczenie tricków. Ta dłuższa daje swego rodzaju kompromis. Oczywiście jest też spora grupa tych, którzy zimą jeżdżą na snowboardzie i szukają czegoś podobnego na lato.

Z zastrzeżeniem, że to nie moda na jeden sezon. Jak twierdzą miejscy surferzy, ich kultura to coś prawdziwego. – To nie jest tak, że pan Kaziu wymyślił sobie coś, wyprodukował w Chinach i chce na tym zarobić – mówi Nowacki.

Większość firm związanych z deskami założyli sami surferzy. Najfajniejsze wspomnienia? – Pierwszy wyjazd w 2006 r. Warszawa objeżdżona, to czas na góry. Miałem dwie bardzo nieprzyjemne wywrotki, ale emocje były – wspomina Marcin Wielgo.

– Ja pamiętam pierwszą imprezę, którą zorganizowaliśmy. To był wielopoziomowy parking przy Targowej. Osiem pięter, ten zjazd się kręci i kręci, puściliśmy muzykę, jedliśmy hot dogi – po prostu rewelacja. Były zawody, zjazd z góry do samego dołu. To była późna jesień – superklimat – rozmarza się Michał Nowacki. Od tej pory na wszystkich zawodach są hot dogi. – Prawie jak w Kalifornii – śmieją się.

Jednak zazwyczaj miejski surfing jest sielankowy. W słowach Marcina Wielgo to „wiatr we włosach, pełen relaks i najlepiej, żeby zawsze było lekko z górki”.

Program 31.08

godz. 12 – zapoznanie z trasą

godz. 12–14.30 – rejestracja zawodników

godz. 15 – start: – zjazd na czas – zjazd w grupach

Startować może każdy. Warunkiem jest posiadanie kasku. W programie także: koncert zespołu HomeLess Rockers oraz występy didżejów. Wszystko odbywa się na ul. Górnośląskiej i Myśliwieckiej.

Impreza towarzyszy festiwalowi Street Art Doping 2010.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane