Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Odzyskać głowę

Piotr Żelazny 20-05-2015, ostatnia aktualizacja 20-05-2015 11:45

W środę Lech – Śląsk w Poznaniu i Legia – Jagiellonia w Warszawie.

Lider Lech w poprzednim meczu wyłożył się jak długi. Dotkliwa porażka z Jagiellonią – poznaniacy wyszli na prowadzenie, a następnie stracili aż trzy bramki – przyszła, gdy Lech po raz pierwszy w tym sezonie wdrapał się na pierwsze miejsce w tabeli, a Poznań uwierzył w tytuł.

Jutro na stadion przy ulicy Bułgarskiej przyjeżdża Śląsk Wrocław. Zawodnicy Macieja Skorży powinni przywitać rywali szpalerem honorowym i brawami. Tylko bowiem dzięki temu, że Śląsk zatrzymał w poprzedniej kolejce Legię (remis we Wrocławiu 1:1) Lech wciąż zajmuje pierwsze miejsce w tabeli. Z przewagą punktu nad Legią i Jagiellonią.

Trener Skorża może zaklinać rzeczywistość, tak jak to robił na konferencji prasowej poprzedzającej mecz ze Śląskiem, obwieszczać, że woli tytuł „wyszarpać, podnosząc się z desek, niż zdobyć go z 16-punktową przewagą", ale nikt rozsądny mu nie uwierzy. Skorża nie wygląda na człowieka, który źle wspomina sezon sprzed siedmiu lat, gdy jego Wisła Kraków zakończyła rozgrywki z 14 punktami przewagi nad drugą Legią.

Zawodnicy Henninga Berga zaczynali mecz ze Śląskiem ze świadomością, że Lech przegrał z Jagiellonią. Wiedzieli, że wygrana we Wrocławiu pozwoli im wrócić na pierwsze miejsce. Tuż po meczu w Poznaniu prezes Legii Bogusław Leśnodorski napisał na Twitterze: „Znowu wszystko w naszych głowach". Głowy piłkarzy jednak nie wytrzymały. Już po sześciu minutach obrońca tytułu przegrywał i udało mu się tylko zremisować.

Dziś wypadki potoczą się według tego samego scenariusza. Lech zagra ze Śląskiem o godzinie 18, a Legia z Jagiellonią o 20:30. Pytanie jednak, czy po środowych meczach nie trzeba będzie wreszcie porzucić narracji o Legii i Lechu walczących o mistrzostwo. Nie będzie bowiem wielką sensacją, jeśli w czwartek rano jako liderzy obudzą się zawodnicy Michała Probierza.

Oczywiście to Legia jest faworytem spotkania z Jagiellonią. Należy jednak pamiętać, że klub z Podlasia stał się w tym sezonie specjalistą od gry na wyjazdach – żaden zespół nie ma lepszego bilansu poza domem – a także od wygrywania meczów, w których piłkarze Probierza mogą się skupić na niszczeniu tego, co próbują stworzyć rywale. I na wyprowadzaniu kontrataków. Robią to  najlepiej w Polsce.

Jagiellonia wygrywała w tym sezonie nie tylko w Poznaniu, ale także w Krakowie z Wisłą (2:0). Przede wszystkim jednak należy pamiętać, że Probierz i jego zawodnicy mają już w tym sezonie na koncie zwycięstwo w Warszawie – 15 lutego pokonali Legię przy Łazienkowskiej 3:1, a mogli wygrać  wyżej, ale Maciej Gajos nie wykorzystał rzutu karnego.

Berg wówczas nie wystawił najsilniejszego składu – cztery dni później Legia grała pierwszy mecz 1/16 finału Ligi Europejskiej z Ajaksem w Amsterdamie i Norweg zgodnie ze swoim pomysłem dał szansę rezerwowym. Dla takich piłkarzy, jak: Adam Ryczkowski, Mateusz Szwoch czy Helio Pinto były to ostatnie chwile poważnego futbolu w tym sezonie. Gdy Legia 11 dni później odpadła z europejskich pucharów już tylko incydentalnie zakładali koszulkę pierwszego zespołu.

W Poznaniu Jagiellonia wcale nie miała wyrafinowanego pomysłu na mecz. Obrona, szybkie ataki i zatrzymywanie akcji Lecha za wszelką cenę – to zmusiło Kolejorza do gry w ataku pozycyjnym, a tego nie lubią piłkarze wyszkoleni w Polsce. Tak samo będzie w Warszawie.

Legii, dopóki miała najlepszego zawodnika naszej ligi Miroslava Radovicia, atak pozycyjny nie był straszny. Oczywiście na poziomie ekstraklasy, bo w Europie warszawianie przyjmowali taktykę Jagiellonii – niszczyć, przeszkadzać, zabijać akcje przeciwnika nawet faulami na jak najwcześniejszym etapie. W lidze jednak wystarczyło podać piłkę do Radovicia, a ten wespół z Ondrejem Dudą i skrzydłowymi znajdowali sposób na omijanie podwójnych zasieków rywali.

Radović jednak zarabia miliony na emeryturze w Chinach, walcząc ze swoim klubem Habei China Fortune FC o awans do tamtejszej ekstraklasy (4 punkty straty, ale jeszcze 21 kolejek przed Serbem), a Legia ma problemy z płynną konstrukcją akcji.

Jeśli Jagiellonii udałoby się wywieźć dobry wynik z Warszawy, to jej największym problemem pozostanie to, że kolejne trzy spotkania rozegra u siebie. I będzie zmuszona do ataku pozycyjnego. Ot, taka specyfika ligi, w której nikt nie lubi grać w piłkę.

33. KOLEJKA – Grupa mistrzowska

Lech – Śląsk (18.00, Canal+ Sport); Górnik – Lechia (18.00, Canal+ Sport 2); Legia – Jagiellonia (20.30, Canal+ Sport); Wisła – Pogoń (20.30, nSport+)

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane