Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Wstrzymali ogień

Piotr Żelazny 04-02-2017, ostatnia aktualizacja 04-02-2017 08:13

Miał być pojedynek rewolwerowców i licytacja na oferty, a wygląda na to, że pat właścicielski może jeszcze potrwać.

autor: Nowak Piotr
źródło: Fotorzepa

Wciąż nie podpisano umowy regulującej kwestie licytacji między skonfliktowanymi właścicielami Legii – Dariuszem Mioduskim (60 procent udziałów) a duetem Bogusław Leśnodorski – Maciej Wandzel (po 20 procent).

Mioduski twierdzi, że jego wciąż jeszcze formalni wspólnicy nie chcą się zgodzić, by żadna ze stron nie mogła użyć pieniędzy klubu do wykupienia rywala i na to, by dotychczasowy zarząd ponosił pełną odpowiedzialność za okres, w którym sprawował władzę.

– Maciej Wandzel odszedł od stołu negocjacyjnego, bo nie zgodził się na zapisy w umowie, mające uniemożliwić wykup udziałów za pieniądze Legii. Dla mnie to sprawa priorytetowa i niepodlegająca negocjacjom. Nasza umowa ma zakończyć spór dla dobra Legii, a nie finansowo ją wydrenować – mówi Mioduski. – Druga rzecz, na którą się nie zgadzam, to forsowanie przez moich wspólników, abym zwolnił zarząd ze wszelkiej odpowiedzialności za podejmowane w ostatnich latach decyzje. Nie rozumiem, dlaczego kładą na to taki nacisk. Odpowiedzialność zarządu to standard prawny. Jeśli od strony zarządzania wszystko jest tak dobrze, jak się mówi, to nie powinno to stanowić problemu.

Od Leśnodorskiego i Wandzla można jednak usłyszeć, że sprawa nie jest jednoznaczna. Że owszem negocjacje w sprawie ostatecznego kształtu umowy trwają, że ich tematem jest m.in. kwestia użycia pieniędzy klubowych, ale w innym kontekście. Leśnodorski zapewnia, że finanse mistrza Polski nie zostaną użyte do licytacji z Mioduskim. Ponoć tym, na co duet nie chce się zgodzić, jest zapis mówiący, że już po wpłaceniu pieniędzy na konto przegranego, żadna ze stron nie miałaby prawa refinansować się z kasy klubu. Wandzel z Leśnodorskim uważają, że jeśli to oni by licytację wygrali i spłacili wspólnika, nie ma on prawa im już dyktować, na co są przeznaczane pieniądze klubu.

Diabeł tkwi w szczegółach. Leśnodorski z Wandzlem mają z jednej strony dużo racji, mówiąc, że już po spłacie Mioduskiego nie powinno obchodzić, co się dzieje z finansami Legii, gdyż przestanie być udziałowcem, ale jest i drugie dno. Mioduski stara się uniemożliwić wspólnikom wspomniane refinansowanie.

Chodzi o to, by niemożliwy stał się scenariusz, że Leśnodorski z Wandzlem spłacają Mioduskiego pieniędzmi z innego źródła (na przykład kredytu), a później sukcesywnie odbierają pieniądze z kasy klubowej na spłatę tych zobowiązań lub wręcz przerzucają dług na klub. Oznaczałoby to, że faktycznie kupili Legię za pieniądze Legii. Dlatego Mioduski się domaga, by przez jakiś czas po spłacie, przegrana strona miała wgląd w finanse i jeśli okazałoby się, że zobowiązania są przerzucone na klub, w życie weszłyby gigantyczne kary umowne (20 mln zł).

Jeśli chodzi o „odpowiedzialność zarządu", to Leśnodorski uważa, że tę kwestię reguluje prawo. Dorzuca, że jeśli ktokolwiek chciałby go oskarżyć o działanie na szkodę Legii, to taki proces przyjmuje w każdej chwili.

A zatem pat trwa dalej, w przyszły wtorek miało się odbyć spotkanie i podpisanie umowy regulującej warunki licytacji. Teraz nie wiadomo, czy w ogóle do niego dojdzie.  —Piotr Żelazny

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane