Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Duży Polak w bramce

Stefan Szczepłek 06-09-2018, ostatnia aktualizacja 06-09-2018 11:04

Łukasz Fabiański bramkarz West Ham United o nowej reprezentacji Polski 
i jedenastu latach w angielskim futbolu.

źródło: AFP

Rz: W rozmowie z TVP wspomniał pan, że informacji 
o nowych kolegach z kadry szukał pan w internecie. Aż tak zaskoczył pana selekcjoner?

Łukasz Fabiański: To raczej ja uświadomiłem sobie, że nie mając kontaktu z polską ekstraklasą i telewizją, nie znam wszystkich twarzy. Zaskoczenie polegało na tym, że na liście powołanych zobaczyłem chłopaków z mniejszych, z całym szacunkiem, klubów. Takich jak Wisła Płock czy Jagiellonia Białystok. To jest fajne, bo się przyzwyczailiśmy, że aby zdolny zawodnik mógł otrzymać szansę gry w kadrze, musiał przejść drogę ze swojego małego klubu do Legii, Wisły czy Lecha i dopiero wtedy selekcjoner zwracał na niego uwagę. Jak widać, nie musi tak być.

No, jeszcze muszą potwierdzić, że zasłużyli na powołania.

Każdy musi. Ale te powołania to dowód, że w polskiej lidze jest grupa młodych, na których warto stawiać. Ja mogę nie być na bieżąco z rozgrywkami w Polsce, ale trener Brzęczek jest i wie co robi.

Adam Nawałka też wiedział?

Myślę, że tak. Graliśmy przecież w finałach mistrzostw Europy i świata.

I nie miał pan nigdy poczucia, że to pan powinien wybiec 
w pierwszej jedenastce?

Każdy zawodnik ma jakieś wyobrażenia i ambicje. Dla trenera Nawałki numerem jeden był zawsze Wojtek Szczęsny. Ja to czułem. Tak było niezależnie od mojej sytuacji. W Rosji na dwa czy trzy dni przed meczem z Senegalem trener poprosił mnie na rozmowę i powiedział, że rywalizacja między mną a Wojtkiem była bardzo dobra, ale on wygrał. Miałem zająć miejsce na ławce rezerwowych.

Jak na mundialu w Niemczech. Mija 12 lat, pan ma za sobą ponad 180 meczów w Premier League i pucharach, udane Euro we Francji i to nic nie znaczy? Można się załamać.

To jest prawo trenera. Nie mogę się obrażać ani na niego, ani na Wojtka. Każdy z nas solidnie pracował. To są normalne sytuacje, a co ja sobie myślałem i jak to przeżywałem to moja sprawa. Nie lubię robić demonstracji w żadnej sprawie.

Gdyby reprezentacja na mundialu w Rosji nie grała 
z Japonią o czapkę śliwek, 
to też by pan nie wystąpił?

Chyba nie. Trener nie obiecywał mi przecież, że wyjdę na boisko w którymkolwiek meczu. Mam więc problem, z którym nic nie mogę zrobić. Marzeniem każdego piłkarza jest gra na mundialu i ja to marzenie spełniłem. Ale kiedy już do tego dochodzi, przegrywamy i pozostaje się z niedosytem.

To ja pana pocieszę. W ośmiu finałach MŚ polskiej bramki broniło dziewięciu bramkarzy: Edward Madejski (1938), Jan Tomaszewski (1974 i 1978) Zygmunt Kukla (1978), Józef Młynarczyk (1982 i 1986), Jerzy Dudek i Radosław Majdan (2002), Artur Boruc (2006) oraz Wojciech Szczęsny i pan w Rosji. Pan jest jedynym, który nie wpuścił bramki.

Ooo, nie wiedziałem. Miłe, ale wolałbym wziąć udział w zwycięskim meczu, który nie jest nagrodą pocieszenia. Ale dopóki gram i nie narzekam na zdrowie, mogę walczyć o miejsce w kadrze. Mój bilans jeszcze nie jest zamknięty.

Rozpoczął pan 11. rok gry 
w Anglii, i to na poziomie Premier League. O czymś takim marzy każdy piłkarz. Czego uczy Anglia?

Odpowiadając wprost – języka. Ale jest coś takiego jak kultura życia, kibicowania, szacunek dla przeszłości. Kiedy przed sezonem na Stadionie Olimpijskim, gdzie gra teraz West Ham, odbywała się prezentacja nowych zawodników, największą gwiazdą była klubowa legenda – 69-letni pomocnik Trevor Brooking. On rozegrał ponad pół tysiąca meczów w koszulce West Hamu i jest jego sztandarem. Jako zawodnik „Młotów" nie mogę nie wiedzieć, że noszę ten sam emblemat, który mieli na koszulkach mistrzowie świata z 1966 roku: Bobby Moore, Geoff Hurst i Martin Peters. O takie sprawy tam się dba.

W Arsenalu i Swansea 
było tak samo?

W Arsenalu jeszcze bardziej, bo miał on w swojej historii więcej brytyjskich i światowych gwiazd. Martin Keown, Ray Parlour, David Seaman, Robert Pires czy Friedrik Ljungberg są ambasadorami Arsenalu. Przed Emirates Stadium stoją pomniki Thierry Henry'ego i Tony Adamsa. Dziwię się, że jeszcze nie wystawiono pomnika Arsene'owi Wengerowi. W Anglii kibice szanują historię, pamiętają o piłkarzach, których już dawno nie ma, a to tworzy atmosferę wokół piłki. Kultura futbolowa w Anglii jest nieporównywalna z żadną inną. W Polsce tylko w Legii spotkałem się z kultem Lucjana Brychczego.

Może dlatego, że nie ma u nas zbyt dużo piłkarzy i trenerów, którzy swoją grą i postawą zasłużyli na kult i pomniki.

Nie trzeba od razu zdobyć mistrzostwa świata, by być szanowanym za życia i po śmierci. Swansea nie było nigdy wielkim klubem, ale ma swoich bohaterów, głównie lokalnych, jednak czczonych. Ivor Allchurch, John Toshack, Terry Yorath, Michael Laudrup, Jan Molby, Roberto Martinez pracowali w Swansea. Gra w tym klubie była dla mnie przyjemnym przeżyciem.

Czy dlatego postanowił pan listownie podziękować jego władzom i kibicom?

Zrobiłem to podczas mundialu w Rosji, po podpisaniu kontraktu z West Hamem. Uznałem, że tak wypada, a żeby było elegancko, w starym angielskim stylu, napisałem list ręcznie, na papierze i zeskanowany umieściłem w internecie. Przy jakiejś okazji wręczę go komuś w Swansea, tylko nie bardzo wiem komu, bo adresatów jest wielu.

Pański gest nie mieści się w kodeksie postępowania zawodowych piłkarzy. Pan się po prostu wykazał klasą.

Niczym wyjątkowym się nie wykazałem. To był zwykły odruch, podziękowanie tym, którzy mnie wspierali przez lata. Podczas ostatniego meczu, ze Stoke, który już niestety o niczym nie decydował, bo spadliśmy z Premier League, kibice za moją bramką śpiewali dobrze mi znany motyw, ze słowami, które można z grubsza przetłumaczyć: „Mamy dużego Polaka w naszej bramce". Już w czasie gry miałem łzy w oczach, a po ostatnim gwizdku, kiedy dziękowałem trybunom, wiedząc, że robię to ostatni raz, łzy lały mi się ciurkiem. Tym bardziej, że ludzie dziękowali mi na stojąco, mimo że spadliśmy z ligi. Futbol to jest kawałek życia.

Teraz jest nowy rozdział 
– West Ham.

Mój nowy klub rozpoczął sezon od czterech porażek z rzędu. Mamy bardzo dobrego trenera Manuela Pellegriniego, ale z nowych zawodników – poza Jackiem Wilsherem, z którym grałem w Arsenalu, i mną - nie ma wielu graczy doświadczonych w Premier League. Nawet drobny błąd w środku boiska może zakończyć się stratą gola. Trzeba walczyć przez 90 minut. Ostatnio straciliśmy gola z Wolverhampton w 93. minucie. Mimo to na mecze przychodzi po 57 tysięcy ludzi. Oni wiedzą, że West Ham ma wartościowych zawodników, trener preferuje ofensywną grę i to kiedyś musi odpalić. ©℗

—rozmawiał Stefan Szczepłek

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane