Opowieści młodego warszawiaka z piłką w tle
W wieku 81 lat zmarł w Warszawie Edmund Zientara. Był jedną z najważniejszych postaci polskiego futbolu.
Koledzy zwracali się do niego: Andrzej. My, młodsi, długo nie wiedzieliśmy dlaczego. Mówiło się, że to pamiątka z wojny. Pan Zientara jako chłopak musiał się ukrywać przed Niemcami i zmienił imię i nazwisko na Andrzej Szczepański. Nikt tej wersji nie podważał, bo nie było powodu. Pokolenie naszych rodziców, które przeżyło wojnę, zazwyczaj niechętnie dzieliło się traumatycznymi wspomnieniami.
Ucieczka spod muru
To, co przeżył Edmund Zientara, zostało mu w pamięci na całe jego życie. We wrześniu 1944 roku w walkach powstańczych na Mokotowie zginął jego ojciec, szlifierz kamienia. W grudniu tego samego roku tragicznie zmarła matka. On sam już od wielu miesięcy należał do Szarych Szeregów. Nosił pseudonim Dante, a jego zadaniem było sporządzanie szkiców – tzw. domów przechodnich, co przydało się powstańcom. Uczył się wtedy w tajnym liceum na Miodowej. Po wyzwoleniu dowiedział się, że z 23 kolegów z klasy wojnę przeżyło tylko trzech.
Przed wybuchem Powstania rodzina Zientarów została przeniesiona z Ochoty na Ogrodową, na tyły sądów. W sierpniu własowcy zabrali stamtąd grupę mężczyzn i na Chłodnej rozstrzelali. Młody Zientara też już stał pod murem. Nim padła salwa, podszedł do niego esesman z pytaniem: Ile masz lat?
Znał kilka słów po niemiecku i liczbę 15 też. Esesman wziął go za kołnierz i pchnął do grupy kobiet z dziećmi.
Tajemnica papierów
Po zakończeniu wojny Zientara został sam, nie miał z czego żyć. Zgłosił się do pracy jako strażnik więzienny na Rakowieckiej. Konwojował Niemców pracujących przy ekshumacji poległych podczas Powstania. Miał 16 lat, za duży szynel, starego mauzera bez naboi, żadnych widoków. Usłyszał, że dwuletnia szkoła młodszych oficerów służby zdrowia szuka chętnych, pojechał więc do Łodzi.
Dawali jedzenie, pryczę, ale indoktrynowali ponad wrażliwość warszawiaka wychowanego na najlepszych patriotycznych wzorcach. Za sianie wrogiej propagandy podczas plebiscytu „Trzy razy tak” został przeniesiony do jednostki w Kielcach. Tam było jeszcze gorzej, miał już zresztą łatkę wichrzyciela. W wieku 17 lat trudno dać sobie z tym radę. Kiedy podanie o zwolnienie z wojska odrzucono, Zientara uciekł do Warszawy.
To była dezercja. Ukrywał się u rodziny w Henrykowie, od której dostał nowe papiery na nazwisko rozstrzelanego przez Niemców siostrzeńca Andrzeja Szczepańskiego. Używał ich przez kilka lat. W roku 1949 sąd wymierzył mu karę dwóch lat więzienia, potem ją zawiesił, nigdy nie dał pisemnego uzasadnienia. Ani wyroku, ani ułaskawienia. Pan Edmund opowiedział o tym dopiero pół wieku później. Był twardym mężczyzną, ale został w nim strach, który może zrozumieć tylko ktoś, kto przeżył to, co on. Raz tylko widziałem go płaczącego. Kiedy znalazł swoje nazwisko na liście Wildsteina, na której kaci i donosiciele widnieli obok swoich ofiar, ale nie napisano, kto jest kim. Zientara znalazł się tam, ponieważ grał w milicyjnej Gwardii, brał więc pensję z MSW.
Spełniły się jego marzenia, wyjawione ojcu podczas meczu Polski z Węgrami na Stadionie Wojska Polskiego, cztery dni przed wybuchem wojny. Miał dziesięć lat, tata kupił mu bilet za 2 zł, co stanowiło równowartość dziesięciu lodów Pingwin. Ale już znał reprezentantów Polski, a chciał na własne oczy zobaczyć Ernesta Wilimowskiego.
Zdjęcie na Camp Nou
Dziesięć lat później sam zagrał w reprezentacji. Bronił jej barw 40 razy. Był kapitanem podczas igrzysk olimpijskich w Rzymie, to on kilkakrotnie wymieniał proporce z Ferencem Puskasem, kapitanem węgierskiej złotej jedenastki, aż w roku 2006 pojechał do Budapesztu na jego pogrzeb. Brał udział w meczach otwierających Stadion Dziesięciolecia w Warszawie, Stadion Śląski w Chorzowie i Camp Nou w Barcelonie. W muzeum FC Barcelona jest zdjęcie reprezentacji Polski występującej jako drużyna Warszawy z Syrenką na piersiach. Wyprowadzał ją na boisko Edmund Zientara. Grał w Polonii, Gwardii i Legii. W roku 1956 zdobył z Legią tytuł mistrza Polski, a 14 lat później, już jako trener, powtórzył ten sukces. Nikomu innemu w Legii to się nie udało. Miał wtedy w drużynie Lucjana Brychczego, Kazimierza Deynę, Roberta Gadochę. Po kolejnych sześciu latach pracy zajął pierwsze miejsce w lidze ze Stalą Mielec Henryka Kasperczaka i Grzegorza Laty. W nagrodę grali z Realem Madryt Paula Breitnera i Vicente del Bosque. Przegrali, ale z godnością.
W PZPN był szefem szkolenia, sekretarzem generalnym, członkiem zarządu, dyrektorem biura. Organizował spotkania dawnych reprezentantów Polski. Żył piłką do końca. Wszyscy go szanowali.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.