Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ryszard Lwie Serce

Piotr Żelazny 06-12-2018, ostatnia aktualizacja 06-12-2018 10:39

Ricardo sÁ Pinto portugalski trener Legii Warszawa o swojej wizji futbolu 
i o tym, na co nie może już sobie pozwolić.

autor: Tomasz Jastrzebowski
źródło: Foto Olimpik/REPORTER

Rz: Podobno jest pan opętany wygrywaniem...

Ricardo Sá Pinto: Chcę wygrywać zawsze i wszystko.

Brzmi niebezpiecznie...

To mnie zabija od środka...

Czuje pan, że to szkodzi?

Tak. Gdy nie wygrywamy, muszę wykazać się dojrzałością, reagować, robić zmiany, być liderem dla moich piłkarzy. Ale w środku... w środku czuję się martwy.

Jak wraca pan do żywych?

Mam zestaw ćwiczeń oddechowych. Potrzebuję czegoś, co pomoże ukoić emocje. Są inne sposoby, ale wyregulowanie oddechu najszybciej pozwala zapanować nad sobą.

Łatwiej było panu jako piłkarzowi?

Wówczas byłem odpowiedzialny wyłącznie za siebie. To, jak trenuję, jak wypoczywam, jak śpię i jak się odżywiam, miało wpływ na to, jak będę grał. Teraz muszę powierzyć los w ręce piłkarzy. A powinno być na odwrót. Piłkarze powinni mieć dojrzałość 40-latków i ich poczucie odpowiedzialności. 40-latkowie lepiej radzą sobie ze stresem, podejmują mądrzejsze decyzje, mają większą świadomość, że na murawie stanowią zespół. Trener natomiast powinien mieć siłę i energię 20-latka, by wszystko ogarnąć: treningi, taktykę, rozpracowanie rywala, układanie relacji wewnątrz zespołu, komunikację z mediami, zarządem. Do tego dochodzi presja. Dziś kończę dzień wykończony. Gdy byłem zawodnikiem, po treningu byłem zmęczony wyłącznie fizycznie. Dziś jestem wycieńczony psychicznie. Szczerze mówiąc, nie wiem, jak długo wytrzymam w roli trenera. Zbytnio się....

...spalam?

Tak. Na razie jeszcze to kontroluję, potrafię znaleźć równowagę, jeszcze nie odbija się to na moim zdrowiu... To znaczy odbija się, ale w akceptowalnych granicach.

Czego by pan nie wybaczył piłkarzowi?

Poddania się. U mnie nie ma takiego słowa, nie ma takiej możliwości. Moi piłkarze muszą walczyć zawsze i za wszelką cenę. U mnie po jednym zwycięstwie ma przyjść pragnienie kolejnego, a po kolejnym następnego.

Nie był pan typowym portugalskim piłkarzem.

Nie do końca. Miałem umiejętności, ale wyróżniała mnie chęć walki i serce. W Sportingu Lizbona wciąż nazywają mnie Ryszard Lwie Serce.

I dziś wymaga pan tego od swoich zawodników?

Dzięki pracy trenera zrozumiałem, że nie wszyscy są tacy sami. Jako piłkarz tego nie pojmowałem. Cały czas kłóciłem się z kolegami, zarzucałem im, że nie biegają, nie walczą. Poza boiskiem uwielbialiśmy się, ale na murawie byłem dla nich okropny. Nie akceptowałem, że obok mnie są zawodnicy z wielkim talentem, ale nie walczą. Mówiłem im: „talentu nie można kupić w sklepie, ty go masz, to coś, o czym inni marzą. Jedyne, czego od ciebie wymagam, to żebyś biegał. Walcz". Z wiekiem zrozumiałem, że nie da się wszystkich zmienić. Można na czyjąś postawę wpłynąć, przekonać, ale nie można go zmienić.

Spotkał pan kiedyś piłkarza podobnego do siebie?

Podobnego, owszem. 
Takiego jak ja nigdy.

Był pan zawodnikiem trudnym do prowadzenia?

Nie. Zawsze dawałem więcej, niż ode mnie oczekiwano. Moja kariera mogła potoczyć się lepiej, mogłem zagrać w lepszych klubach, ale zawsze w pierwszej kolejności myślałem o zespole. Jeśli widziałem, że lewy obrońca poszedł do przodu i niecelnie dośrodkował, natychmiast biegłem i łatałem dziurę. 70 m sprintem, by pomóc – jemu i zespołowi. Po każdym meczu umierałem z wyczerpania. Wykonywałem za dużo niepotrzebnych sprintów.

W zrobieniu kariery nie pomogło też to, że w 1997 r. ostro starł się pan z selekcjonerem Arturem Jorge'a i został na rok zdyskwalifikowany...

Bardzo mi to zaszkodziło. Czuję smutek z powodu tej sytuacji.

Pan ma żal?

Nie byłem wówczas powołany do kadry, nie wykonywałem obowiązków klubowych, byłem po prostu Ricardo Sá Pinto, osoba prywatna. Jeśli teraz byśmy się pokłócili, w najgorszym wypadku sprawa znalazłaby rozwiązanie w sądzie cywilnym. Tymczasem zostałem ukarany roczną dyskwalifikacją sportową. Nie zasłużyłem 
na to.

Nie zasłużył pan? 
Ponoć doszło do bójki.

Powtórzę: nie zasłużyłem. 13 miesięcy zawieszenia, muszę z tym żyć. Nic na to nie poradzę. Ale sumienie mam w stu procentach czyste. Nigdy żaden trener nie miał ze mną problemów. Nigdy żadnemu nie odmówiłem gry na pozycji, którą dla mnie wymyślił, nigdy żadnego nie obraziłem.

Pańskim wzorem trenerskim jest José Mourinho?

Można tak powiedzieć. Byłem u niego na stażach – najpierw w Interze Mediolan, a później w Realu Madryt. Nikt nie jest doskonały, ale to wzór godny naśladowania.

Mimo defensywnego stylu?

Mourinho nie ma defensywnego stylu, on jest strategiem. Wiele osób mówi, że mając do dyspozycji takich piłkarzy, jego zespoły powinny grać inaczej – dłużej utrzymując się przy piłce itd. Ale Mourinho jest taktykiem, dobiera strategię tak, 
by wygrywać. Przynosi 
mu to ogromne korzyści. Częścią jego strategii jest komunikacja z zespołem i z mediami czy też poprzez media. Trzeba przyznać, że jest w tym niesamowicie skuteczny.

Lubi pan taki styl, te wojenki psychologiczne z innymi szkoleniowcami? Pan też, pracując w Standardzie Liège, miał przejścia z ówczesnym trenerem Anderlechtu.

Tak, ale to on zaczął. Nigdy nie prowokuję. Ale jeśli ktoś ruszy mnie albo moich piłkarzy, mogę być bezlitosny.

Podoba się panu ekstraklasa?

Jest bardzo konkurencyjna, każdy może wygrać z każdym.

Pytam, czy się panu podoba.

Nie ma tu dużo piłkarskiej jakości. Nie jest to najlepsza liga do oglądania dla neutralnych kibiców: mnóstwo pojedynków, dużo starć w powietrzu. Niektóre kluby próbują budować akcje od tyłu, ale większość bazuje na stałych fragmentach gry bądź na długich podaniach do napastnika i walce o strąconą piłkę. Większości drużyn brakuje regularności. I nad tym pracuję z piłkarzami. Powtarzalność jest w dużej mierze osiągalna poprzez koncentrację. Jeśli jesteś stuprocentowo skoncentrowany 90 minut, unikasz głupich błędów i dajesz sobie większe szanse na zwycięstwo. Nawet jeśli nie rozgrywasz znakomitego spotkania.

Piłkarze pana słuchają?

Wciąż najlepsze przed nami, ale mieliśmy już serię dziesięciu spotkań bez porażki.

Bardziej to pana zajmuje niż styl i piękno?

Krok po kroku. Chcę byśmy grali ładnie, to w końcu Legia. Musimy kontrolować rywali, odbierać piłkę wysokim pressingiem. Już teraz jesteśmy dobrze zorganizowanym, kompaktowym zespołem, który nie dopuszcza rywali do zbyt wielu okazji. Wciąż pozwalamy im jednak na zbyt dużo. Dałoby się tego uniknąć właśnie dzięki koncentracji. Ale żeby było jasne: jesteśmy na drugim miejscu w tabeli, walczymy o pierwsze, wciąż jesteśmy w grze o Puchar Polski, jestem naprawdę zadowolony. W ciągu trzech miesięcy zmieniłem bardzo dużo. Zespół wciąż nie jest jednak gotowy na intensywność gry, na której mi zależy. Dlatego bardzo przyda nam się przerwa zimowa. Będziemy mogli popracować.

Zamęczy ich pan...

Tak, zamęczę. Ale żeby zespół mógł grać mój futbol, potrzebuję bazy jaką jest perfekcyjne przygotowanie fizyczne.

Widział pan już przebłyski swojej Legii?

Kilka razy, szczególnie w meczach u siebie. W Warszawie pozwalamy sobie na więcej fantazji. Fantastycznie zagraliśmy pierwszą połowę z Wisłą, bardzo dobrze poszło nam z Górnikiem. Intensywność, kontrola przeciwnika, pressing. Takiego futbolu oczekuję.

Powiedział pan niedawno, że ma już dość bycia strażakiem. Że chce pan stabilizacji.

Chciałbym zostać w Warszawie na dłużej. Legia to dla mnie idealny klub. Ludzie mają tu mentalność zwycięzców, są tu wspaniali kibice, organizacyjnie klub jest na najwyższym poziomie. Chciałbym, abyśmy mieli jeszcze przynajmniej jedno boisko treningowe, bo teraz za często jesteśmy rzucani to tu, to tam. Jestem ambitny, chcę prowadzić zespoły walczące o mistrzostwo, puchary, później rywalizować w Europie. Awansowałem już kilka razy do fazy grupowej Ligi Europy, ze Standardem Liège do eliminacji Champions League, ale nie mogłem zostać w klubie i się tym cieszyć.

Dlaczego wytrzymywał pan 
w kolejnych klubach najwyżej sezon?

Za każdym razem wykonywałem dobrą robotę.

Być może. Niemniej trwała góra sezon.

Nie ma jednej odpowiedzi, za każdym razem decydowało coś innego. W zeszłym sezonie byłem przekonany, że dalej będę trenerem Standardu. Stworzyliśmy świetny zespół, miałem pomysły na przyszłość. Jestem przekonany, że powalczylibyśmy o awans do Ligi Mistrzów, o mistrzostwo Belgii. Stało się inaczej.

Już wcześniej dogadali się z Michelem Preud'hommem?

Tak mi powiedziano, że nie mogli się wycofać, bo Belg to legenda klubu, dziesięć lat temu poprowadził Standard do mistrzostwa. Ale czy tak było faktycznie? Nie wiem. Teraz jestem tutaj i chciałbym w końcu zostać gdzieś na dłużej. Ale nie jest to moją obsesją, nie jest tak, że boję się łatki gościa, który wszędzie pracuje tylko rok.

A może winna wszystkiemu jest pańska emocjonalność?

Moja emocjonalność jest dobra! To m.in. dzięki temu kluby, w których pracuję, radzą sobie lepiej niż przed moim przyjściem.

Podobno ostatnio się pan uspokoił?

W stosunku do czasów, gdy byłem zawodnikiem?

W ogóle.

Wiek i doświadczenie robią swoje. Czuję odpowiedzialność, wiem, że na pewne rzeczy nie mogę sobie pozwolić. Jestem osobą bardzo emocjonalną i pozostanę taki do śmierci. 
Ale wiem też, na ile mogę sobie pozwolić, osiągnąłem równowagę. Jestem w dobrym momencie życia. Dobrze się czuję ze sobą.

Bardziej utalentowany 
był Ricardo Quaresma 
czy Cristiano Ronaldo? 
Pod koniec kariery grał pan 
z nimi w Sportingu.

W tamtym czasie to Quaresma był dojrzalszym zawodnikiem. Nikt nie był w stanie przewidzieć, jak daleko zajdzie Ronaldo. Wszyscy widzieliśmy, że to diament, który trzeba szlifować. Widzieliśmy jego technikę, szybkość, siłę, fantastyczny strzał. Ale nie miało to jeszcze przełożenia na zespół. Ronaldo grał dla publiczności, popisywał się. Oszlifował go dopiero sir Alex Ferguson w Manchesterze. Zrobił z niego zawodnika pracującego dla zespołu, prawdziwego profesjonalistę.

Ale jego etyka pracy 
musiała być zauważalna 
już w Sportingu.

To, jak on pracuje, powinno być wzorcem dla każdego. 
Ile on osiągnął, ile już wygrał trofeów, ile goli strzelił, i wciąż chce więcej. Uwielbiam rywalizację i uwielbiam zwyciężać. Po porażkach nie mogę spać, nie mogę jeść, nawet po zremisowanych spotkaniach mam kłopoty. Ale gdy widzę tę chęć wygrywania, jaką ma Ronaldo... W swojej książce Cristiano napisał, że nigdy nie spotkał piłkarza tak opętanego żądzą wygrywania jak ja. Być może część tego przejął ode mnie. Cieszę się, 
że mogło tak być. ©℗

—rozmawiał Piotr Żelazny

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane