Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Zaklęte rewiry teatru

Agnieszka Rataj 27-12-2010, ostatnia aktualizacja 30-12-2010 21:07

„Kompleks Portnoya” Teatru Konsekwentnego był przełomem. Po raz pierwszy w historii najważniejsze nagrody teatralne stolicy – Feliksy Warszawskie – trafiły w ręce teatru niezależnego. Sprawcami zamieszania są m.in. Adam Sajnuk i Anna Smołowik.

*Adam  Sajnuk – aktor, reżyser, scenarzysta i szef Teatru Konsekwentnego, i jego odkrycie:  Anna Smołowik  – aktorka zgodnie  obwołana najlepszym debiutem  teatralnym  roku  w „Kompleksie Portnoya” wg Philipa Rotha. Spektakl można oglądać  w Starej Prochoffni
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
*Adam Sajnuk – aktor, reżyser, scenarzysta i szef Teatru Konsekwentnego, i jego odkrycie: Anna Smołowik – aktorka zgodnie obwołana najlepszym debiutem teatralnym roku w „Kompleksie Portnoya” wg Philipa Rotha. Spektakl można oglądać w Starej Prochoffni

Pewnie większość z państwa nie widziała naszego spektaklu, dlatego serdecznie zapraszam do Teatru Konsekwentnego, w Starej Prochoffni, na ulicę Boleść 2... – powiedziałaś, odbierając Feliksa za najlepszy debiut sezonu 2009/2010...

Anna Smołowik: Byłam w totalnym szoku. Ola Popławska, współreżyserująca „Kompleks Portnoya”, uprzedzała mnie, że nominowani wchodzą na scenę i na oczach wszystkich gości wysłuchują werdyktu. Trzeba więc się uśmiechać i bić brawo zwycięzcy. Nie byłam jednak w ogóle przygotowana na to, że dostanę nagrodę, a już samo wejście na scenę potwornie mnie zestresowało. Potem jeszcze poszły trailery z przedstawień. W moim był fragment, w którym strasznie przeklinałam. Widzę przed sobą Jana Englerta, dyrektora Teatru Narodowego, moich profesorów, a z ekranu rzucam mięsem. Właściwie byłam zupełnie nieprzytomna. Dopiero kiedy zeszłam ze sceny, Adam powiedział: „Jestem z ciebie dumny” i uświadomił mi, co właśnie wygłosiłam.

Pierwszy raz teatr niezależny nagrodzono Feliksami Warszawskimi. I to dwoma, bo także za reżyserię (dla Adama Sajnuka i Aleksandry Popławskiej). Dużo zmienia taka nagroda?

Anna Smołowik: Dla mnie jest przede wszystkim dopingiem do dalszej pracy. Bezpośrednio nie ma dużego przełożenia, nie dostałam propozycji zagrania w filmie, który będzie startował w wyścigu do Oscara. Niedługo po Feliksie przygotowywałam monodram „Stephanie Moles dziś rano zabiła swojego męża i odcięła mu prawą dłoń” w reżyserii Kuby Kowalskiego w Laboratorium Dramatu, więc w promocji podano informację, że jestem laureatką Feliksa. I tyle.

Adam Sajnuk: Po Feliksach odebrałem mnóstwo telefonów ze środowiska niezależnego z gratulacjami i podziękowaniami za zadedykowanie im tej nagrody. Zazwyczaj nie zdarzają się takie reakcje po dobrej recenzji czy udanej premierze, więc może w pewien sposób udało nam się trochę skonsolidować środowisko offowe. Jednak dziwi mnie fakt, że dyrektorzy teatrów miejskich, którzy nawet gratulowali nam, nie przyszli na „Kompleks Portnoya”. Osobiście byłbym ciekaw przedstawienia, które wygrało ze spektaklami Jerzego Jarockiego czy Iwana Wyrypajewa z Teatru Narodowego. Przy okazji każdej premiery wysyłamy zaproszenia do wszystkich dyrektorów teatrów w Warszawie.

Na „Kompleks Portnoya” przyszedł do tej pory tylko Grzegorz Bral ze Studia, co zaowocowało zresztą propozycją koprodukcji z Teatrem Konsekwentnym.

A co się dzieje z Porozumieniem Nowych Teatrów Repertuarowych Enter, które miało konsolidować sceny nieinstytucjonalne?

Adam Sajnuk: Działalność Entera jest bardziej siłą polityczną, próbą stworzenia współpracy z władzami i walką o prawo do rywalizowania z teatrami miejskimi. Chcemy rozszerzyć jego formułę, dopisują się do niego kolejne organizacje. W każdym z teatrów Entera znajdziesz repertuary pozostałych. Brakuje rzeczywiście może bliższej współpracy, woli koprodukcji między grupami niezależnymi. Sam staram się oglądać sporo i wiele z tych przedstawień to świetna robota. Ostatnio na stronie Konsekwentnych zaczęliśmy polecać niektóre z nich, np. „Sprzedawców gumek” z Teatru IMKA.

Jak Anna Smołowik znalazła się w obsadzie „Kompleksu Portnoya”?

Anna Smołowik: Grałam w dwóch dyplomach w Akademii Teatralnej: „Wiśniowym sadzie” Czechowa i „Lokatorach” Pintera. Adam jest rzeczywiście reżyserem, który sporo ogląda, i zapamiętał mnie z tych przedstawień. Zadzwonił i zapytał: „Zrobiłem adaptację takiej powieści »Kompleks Portnoya«, znasz?”. Zastanawiałam się, czy skłamać, czy się przyznać, że nigdy nie czytałam. W końcu powiedziałam, że nie znam. On na to: „No tak, jesteś za młoda i dziewczyna, a to książka dla facetów”. Przyniósł mi potwornie grubą adaptację, nie miałam pojęcia, jak chce to przenieść na scenę. Zapytałam, którą rolę mam zagrać, a on zaczął wymieniać: Małpka, Panna Ameryka, Hannah, siostra Portnoya, w sumie sześć postaci. A ponieważ byłam i nadal jestem żądna pracy, zgodziłam się. Adam Sajnuk: Ja się o tę twoją żądzę pracy trochę martwię, bo robisz pięć projektów naraz.

Anna Smołowik: Nieprawda, właśnie odmówiłam współpracy przy jednym, bo uznałam, że niemożliwe jest przygotowanie przedstawienia w niecały miesiąc. Co nie oznacza, że wybrzydzam i odbiła mi szajba. Ja naprawdę poważnie traktuję moją pracę i projekty, w których biorę udział.

Nad czym będziecie pracować w przyszłym roku?

Anna Smołowik: Na pewno nad „W małym dworku”, m.in. obok Marii Seweryn i Macieja Wierzbickiego, który w Och-Teatrze wyreżyseruje Anna Augustynowicz. Cieszę się – na razie grałam małą rolę w „Wassie Żeleznowej”, a praca w Och-Teatrze daje mnóstwo pozytywnej energii. Z grupą znajomych chciałabym też przygotować niezależny spektakl z tekstem Michała Walczaka. Poza tym gram w przedstawieniach, które zrobiłam do tej pory.

Adam Sajnuk: Przygotowuję „Zaklęte rewiry”, opierając się na książce Henryka Worcella. Jak większość, najpierw obejrzałem film Janusza Majewskiego, ale dopiero lektura uświadomiła, jaki to jest materiał. Rzeka możliwości wykorzystania teatralnych środków i przestrzeni. Fascynuje mnie wciągnięcie widza w świat knajpy i zaklętych rewirów. To duża produkcja, na 11 aktorów, głównie mężczyzn, kelnerów, ze specjalnie ułożoną choreografią i zespołem muzycznym na żywo. Tekst jest rewelacyjny, jednocześnie zabawny, jak lubię, ale i metaforyczny. Odbicie dzisiejszego świata, wyścigu szczurów w dużych korporacjach. Dla mnie taka metafora działa lepiej niż mówienie wprost. Jest tam oczywiście dużo więcej, relacje pan – sługa, dojrzewanie, świństewka, które powiększają bagaż ludzkiego doświadczenia. Bohater wchodzi w świat czysty, naiwny i musi zweryfikować swoje podejście. Coś trzeba zrobić wbrew sobie, wbrew przyjaźni, aby osiągnąć cel. Potem dopiero płaci się za to i żałuje. To nie jest tekst o wielkich, ostatecznych sprawach, ale z fantastyczną psychologią postaci i drobiazgami życia. Idealnie pasuje do mojego świata teatru. Premiera planowana jest na maj.

Wystawisz ją w Studio, a nie w Starej Prochoffni. Dlaczego?

Adam Sajnuk: Zaproponował to Grzegorz Bral. Poza tym przestrzeń Prochoffni już mnie nieco zmęczyła. Pracuję tam ósmy rok. Jako aktor i reżyser przygotowałem siedem spektakli. W momencie kiedy wszedłem na małą salę Studia, otworzył mi się umysł. Druga sprawa to fakt, że jako teatr pozainstytucjonalny wchodzimy w koprodukcję ze sceną miejską. To się często nie zdarza i mam nadzieję, że otworzy możliwości dla innych. Jest mnóstwo scen, które stoją puste. Dlaczego nie otworzyć teatru Ateneum, który ma trzy sceny, a gra przez połowę miesiąca? Rozumiem, że są próby, ale dlaczego nie udostępnić teatrom niezależnym jednej ze scen choć raz w miesiącu? Nie musi to być Konsekwentny, niech będą inne. Dlatego bardzo cieszy mnie, że Studio Teatralne Koło ma pracować w Ochocie. Jestem zdecydowanie za takimi rozwiązaniami.

Czego sobie życzycie w nowym roku?

Adam Sajnuk: Na pewno tego rodzaju współpracy z teatrami miejskimi, jaki zaproponowało mi Studio. Liczę na to, że środowisko offowe też zawalczy o takie możliwości. Nie chodzi o to, żeby teatry niezależne przejmowały instytucje. Ale to brak miejsca jest naszym największym problemem. Teatr Konsekwentny działa w Starej Prochoffni, mamy dużo szczęścia, ale są tam też kłopoty, o które się rozbijamy. Prowadzimy teatr w domu kultury dla młodzieży. Mamy jedną klitkę, dwa na trzy metry, gdzie przechowujemy scenografię. Myśląc o nowym przedstawieniu, jestem od razu ograniczany rozmiarem magazynu. Ostatnio wprowadzono przepis, że muszę kończyć przedstawienia najpóźniej o godz. 21, personel techniczny to jeden pan, a w drugiej co do wielkości sali nie mogę prowadzić prób, ponieważ zrobiono z niej galerię. Miasto powinno też uwzględnić, że w wydatkach niezależnych formacji potrzebne są pieniądze na reflektory, sprzęt grający, kable, filtry itp. Jeśli sam tego nie kupię, to po prostu gram w ciemnościach i bez dźwięku. Jeśli władze miasta chcą mieć tam teatr, powinny pośredniczyć w rozmowach o takich absurdach biurokracji. Stara Prochoffnia ma tradycje teatralne, a wychodzi na to, że jesteśmy dodatkiem do domu kultury. Moje dwa życzenia na nowy rok to pomoc władz miasta w rozwiązaniu problemów lokalowych i szersza współpraca teatrów miejskich i niezależnych.

Anna Smołowik: Zależy mi na tym, żeby środowisko teatralne dostrzegło wagę teatru niezależnego. Chciałabym, żeby nie powtórzyła się już rozmowa, którą przeprowadziłam w sprawie pracy z jednym z reżyserów. Na hasło „Teatr Konsekwentny” zareagował słowami: „Aha, to taki amatorski teatrzyk?”. To jest inna bajka i Feliksy, od których zaczęliśmy tę rozmowę, wreszcie to udowodniły.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane