Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Cholera morbus

Rafał Jabłoński 25-11-2011, ostatnia aktualizacja 26-11-2011 13:13

Sojusznikiem Polski w powstaniu listopadowym była zaraza. Znad Donu przywlókł ją jeden z kozackich pułków. Tylko w kwietniu 1831 r. zmarło 2800 żołnierzy rosyjskich.

Odnowiony  pomnik  cmentarza cholerycznego na Golędzinowie.
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Rzeczpospolita
Odnowiony pomnik cmentarza cholerycznego na Golędzinowie.
Tyle zostało  z kwatery cholerycznej  na Cmentarzu Bródnowskim
autor: Dominik Pisarek
źródło: Rzeczpospolita
Tyle zostało z kwatery cholerycznej na Cmentarzu Bródnowskim
Cmentarz choleryczny na Golędzinowie  – tyle zostało
źródło: muzeum historyczne m.st. Warszawy
Cmentarz choleryczny na Golędzinowie – tyle zostało

To właśnie wtedy pierwszy raz pojawiła się u nas cholera azjatycka. Europa też jej wcześniej nie znała i zapłaciła za to wysoką cenę. A w Warszawie zmarło przez cały wiek XIX ponad 15 tys. ludzi.

O 13,5 tys. wiemy na pewno, gdyż prowadzone były już wtedy statystyki, natomiast dwie pierwsze epidemie – z lat 1831 i 1836 – nie zostały zewidencjonowane.

Zapowiedź tragedii

Mieszkańcy miasta dowiedzieli się oficjalnie o chorobie 15 kwietnia 1831 r. „Gazeta Polska" poinformowała wówczas o posiedzeniu „Kommisji rządowej spraw wewnętrznych i policji", która z kolei podała, że: „Wieści o chorobie zwanej cholera morbus, które od niejakiego czasu w publiczności rozchodzić się zaczynają, spowodowały kommisję (...) do przedłożenia pytań radzie ogólnej lekarskiej...". I tu wyliczono różne wątpliwości, między innymi takie czy przeciąć należy wszelką „kommunikację" między miastami. Skutkiem tego zebrania było ogłoszenie wystosowane przez jenerała gubernatora miasta stołecznego Warszawy: „Cholera morbus bez żadnej wątpliwości daje się spostrzegać w wojsku nieprzyjacielskiem". I dodano, że jeńcy odbywać będą ścisłą kwarantannę w obozowiskach urządzonych przed Pragą.

A w stolicy ludzie umierali na tę zarazę, ale na szczęście nie w takiej liczbie jak u przeciwnika. Pod koniec października nadeszły lepsze dni: „w szpitalu utrzymywanym przez miasto Warszawę, założonym w Bagateli dla osób uboższych choruiących na cholerę, onegdaj iuż żaden nie znaydował się chory. Wiadomość ta przekonywa, iż okropna choroba iuż prawie ustała w tey stolicy".

Rozłożone ręce

Kiedy cholera pojawiła się w naszym mieście, lekarze nie mieli pojęcia, skąd ona się bierze. Podejrzewano, iż udział w tym ma „zła woda i złe pożywienie". Stąd i nieco naiwne rady: „z ciągłych spostrzeżeń lekarskich powzięto stałe przekonanie, że wypadki zapadania na cholerę i śmierci z tej choroby nawet w klassie możniejszej pochodziły z używania na pokarm sałat, mizerji ogórków surowych i kwaszonych i innych surowizn, szczególnie zaś jeśli potem pili wodę, piwo, mleko i w ogóle napoje burzące się...".

Skutkiem tej niewiedzy była szarlataneria apteczna. „Gazeta Codzienna" opisała w 1848 r. następujący przypadek: „Jakoby skutecznym miały być sekretne proszki byłego właściciela apteki p. Samuela Elsnera (...) wynalazca nie będąc lekarzem i nie trudniąc się nigdy leczeniem, nie może przedstawić żadnej rękojmi, że do wynalezienia swych proszków doszedł przez spostrzeżenia nad chorymi lub przez naukowe zastanowienie się nad samą chorobą (...) twierdzi jakoby po zadaniu 3-ch jego proszków po upływie godziny chory mógł wstać".

I przed wynalazkiem Elsnera ostrzegała warszawska Rada Lekarska.

Przez pierwsze pół wieku panoszenia się u nas cholery azjatyckiej nie bardzo wiedziano, jak jej zapobiegać, więc stosowano odizolowywanie chorych na specjalnych oddziałach szpitalnych i zasypywanie zwłok gaszonym wapnem. Ciała bowiem mniej zamożnych chowano w dołach cholerycznych, często poza obrębem cmentarza. Dziś nie wiadomo nawet gdzie.

Śmierć u drzwi

Kiedy przejrzeć gazety z epoki, wyraźnie rysuje się obraz niemal ciągłego zapadania na cholerę morbus. Prawie każdego roku ktoś chorował, chociaż epidemii mieliśmy tylko dziewięć. Ładnie powiedziane – tylko dziewięć.

Najgorszym rokiem był 1852, gdy w Warszawie nieszczęście to dotknęło 11 tys. osób, z czego  4,7 tys. zmarło. Zważywszy na ówczesną ludność, a było jej około 200 tys., cholera dotknęła jednego mieszkańca na 17.

Lektura ówczesnych gazet nie daje wiele do myślenia, a to z powodu, iż nie drukowano wtedy jeszcze nekrologów.

A jak już ukazywały się zbiorcze informacje o pogrzebach, to nie było w nich danych o przyczynie śmierci. Ciała zamożniejszych osób chowano na cmentarzach Powązkowskim i Bródnowskim, ale próba odnalezienia grobów jest trudna, bowiem na nagrobkach, jak i we wspomnianych pseudonekrologach nie ma przyczyn zejścia.

Z czasem, dzięki stosowaniu higieny, marło coraz mniej warszawiaków, ale i tak uważano, że wszystko w rękach Boga. Choroba bowiem polegała na silnym odwodnieniu i spowodowanych nim powikłaniach. Kto miał mocny organizm, ten przeżywał. Ale nie poddawano się fatalizmowi i wynajdowano coraz bardziej skuteczne sposoby izolowania chorych. Na przykład w roku 1873 władze miasta zadekretowały bezpłatne dowożenie do szpitali osób z podejrzeniem cholery. Zajmowała się tym policja, która zapewniała (nie mam pojęcia, czym – wymuszaniem obowiązku czy też opłacaniem z urzędu?) dyżurowanie przy cyrkułach dorożkarzy między godziną 23 a 7 rano.

W dalszym ciągu jednak nie znano szczepionki na cholerę i poważnie obawiano się jej. Wyliczano epidemie z roku 1852 rozwlekłą aż do 1855 r., dwuletnią w latach 1866 i 1867 oraz już stosunkowo słabą z 1873 r. Cholera morbus przeszła też do kultury jako element powszechnych przekleństw – niech cię cholera, cholera z nim, etc.

Wybawienie

No i nadszedł rok 1892, kiedy znaliśmy już w Warszawie sposoby zmniejszenia zapadalności na tę chorobę. Cholera pojawiła się nagle na Szmulkach i na Powiślu. Miasto błyskawicznie wystawiło tzw. baraki choleryczne w rejonie Fortu Śliwickiego na Golędzinowie. „Kurier Warszawski" relacjonował wtedy, że są one „odcięte od domów mieszkalnych siecią schodzących się w tem miejscu kolei: nadwiślańskiej, obwodowej i petersburskiej". Miejsce to było znane wcześniej jako izolatorium i prowizoryczny cmentarz wystawione podczas zarazy sprzed 20 lat. Pochowano wówczas prawie pół tysiąca ludzi, a po jakimś czasie ustawiono nawet pomniczek. Jego późniejsze, burzliwe dzieje to już temat zupełnie innej historii.

Wróćmy do roku 1892, który zapisał się dobrą wiadomością, jako że wynaleziono wtedy pierwszą skuteczną szczepionkę. Podczas nasilenia się choroby, jak podawała gazeta „Wiek", w naszym mieście zaniemogły tylko 174 osoby, z których zeszło 69.

Przypadki zapadania na cholerę morbus notowano praktycznie cały czas, lecz nie kończyły się one już epidemią. Na przykład 27 września 1905 r. stwierdzono taki, uznając go w tym okresie za zapowiedź kolejnego nieszczęścia. Ale to już nie przyszło.

Podczas I wojny światowej, do połowy 1915 r., marli na cholerę niemal wyłącznie żołnierze rosyjscy. Ostatnie zachorowania w Warszawie miały miejsce na początku lat 20.

Zawołanie, wyrażające zdziwienie – o, cholera! – przestało mieć dramatyczny kontekst.

Dodaj swoją opinię lub napisz do nas na czytelnik@zw.com.pl

Życie Warszawy

Najczęściej czytane