Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Nieosądzone zbrodnie wojenne

Bogusław T. Czerwiński 28-07-2018, ostatnia aktualizacja 28-07-2018 00:00

Żaden zbrodniarz z okresu ostatniej wojny nie został w Niemczech skazany 
za popełnienie zbrodni przeciwko ludzkości ani za ludobójstwo.

Każda rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego to wciąż powracające pytanie o to, czy sprawcy tych zbrodni, częstokroć niewyobrażalnych i niemających precedensu w dziejach ludzkości, ponieśli adekwatną do czynów karę. Takie postawienie pytania o odpowiedzialność karną sprawców nie jest przypadkowe przynajmniej z dwóch skrajnie różnych powodów. Z jednej strony dla wielu obywateli naszego kraju II wojna światowa jest mentalnie tak odległa, jak chociażby powstanie styczniowe czy bitwa pod Grunwaldem. Wydarzenia z sierpnia 1944 r. należą do tych, które należy upamiętniać, ale nie są z nimi związane żadne realne, życiowe kwestie.

Z drugiej – szczególnie w ostatnim okresie – wiele osób zrozumiało, że na gruncie prawa międzynarodowego, a także cywilnego, ostatnia wojna ma ciągłe przełożenie na sprawy współczesne, m.in. z powodu podnoszonego w Polsce braku zapłaty przez Niemcy reparacji wojennych czy też informacji o pozwach cywilnych kierowanych przeciwko państwu niemieckiemu przez potomków ofiar zbrodni popełnionych na terenie Grecji lub Włoch.

Niestety, wcale nie są, lub są tylko czasami, podnoszone nieliczne i słabo słyszalne głosy, że także z punktu widzenia prawa karnego zbrodniarze niemieccy i ich sojusznicy praktycznie pozostali bezkarni.

PRL-owska gra ofiarami

Zgodnie z podstawowymi zasadami demokratycznego państwa prawa każdy sprawca ma prawo oczekiwać uczciwego procesu. Niestety, zbyt często zapomina się o prawach ofiar, a w szczególności o tym podstawowym, jakim jest prawo do sprawiedliwości, rozumiane jako obowiązek państwa do ścigania i osądzenia sprawcy przestępstwa popełnionego na szkodę obywatela danego kraju. Ofiara powinna mieć możliwość otrzymania zadośćuczynienia, i to zarówno z punktu widzenia prawa karnego, jak i cywilnego.

Odnosząc to do obowiązku ścigania i osądzenia zbrodniarzy wojennych za zbrodnie na szkodę obywateli polskich, taka powinność spoczywała na ówczesnych władzach państwa komunistycznego. Podlegały im przecież wszystkie organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości w kraju. Oczywiste jest, że PRL nie była żadnym demokratycznym państwem prawa. Niemniej wydawałoby się, że zarówno z przyczyn fundamentalnych założeń ideologicznych, w których faszyzm/nazizm był postrzegany jako ustrój zbrodniczy, a także wobec ustaleń, że w czasie wojny poniosło śmierć około 6 milionów obywateli polskich, tak oczywista rzecz jak ściganie zbrodniarzy wojennych nie będzie podlegała żadnym ograniczeniom ani politycznej grze. Niestety, śmiało można powiedzieć, że PRL nie tylko zawodziła przy tak banalnych rzeczach jak produkcja sznurka do snopowiązałek czy organizacja skupu butelek, ale także absolutnie nie poradziła sobie w sprawach bardzo istotnych, takich jak ściganie zbrodniarzy wojennych. Jest to o tyle zatrważające, że możliwości komuniści mieli naprawdę duże. W owym czasie znaczna ilość sprawców pozostawała jeszcze w Polsce lub w obozach jenieckich na terenie Związku Sowieckiego. Żyli też świadkowie tych zbrodni. Zatem z punktu widzenia metodyki pracy prokuratora czy organów ścigania posiadano wszelkie możliwości, by sprawców skutecznie osądzić.

Należy w tym miejscu przytoczyć kilka faktów. Początkowo wydawało się, że komuniści w Polsce na poważnie do tej sprawy podeszli. Jednym z pierwszych aktów prawnych, które wydali, pozostających w „pakiecie" całej grupy przepisów mających dać w ogóle podstawy do sprawowania przez nich władzy w Polsce, był dekret z 31 sierpnia 1944 r. o zdumiewającej z punktu widzenia legislacji barokowo ideologicznej nazwie: „O wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego". Został on wydany przez całkowicie zależny od Sowietów, marionetkowy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Zresztą nie tylko nazwa owego aktu prawnego była dziwaczna, ale też i brzmienie niektórych przepisów. Chociażby art. 1, który zawierał kuriozalne określenie: „kto idąc na rękę władzom państwa niemieckiego lub z nim sprzymierzonego". Oprócz tego nie sposób nie wspomnieć, że na ironię zakrawają fakty, że dekret ten mówił o „wymiarze kary dla zdrajców Narodu Polskiego", podczas gdy uchwalili go nie kto inny, jak właśnie tacy zdrajcy, którzy bez pomocy sowieckich czołgów nigdy w demokratycznych wyborach nie zdobyliby w Polsce władzy.

Był on też wielokrotnie podstawą do skazywania na kary śmierci nie tylko zbrodniarzy niemieckich z SS czy Wehrmachtu, ale też polskich bohaterów z podziemia antykomunistycznego. Ironią jest także to, iż w podstawowej części przywoływany dekret obowiązuje do dnia dzisiejszego i stanowi jedną z podstaw prawnych przyjmowanych przez prokuratorów pionu śledczego IPN w śledztwach dotyczących zbrodni niemieckich popełnionych w okresie okupacji Polski.

Naziści, czyli sukces propagandy

Również wydanie 10 listopada 1945 r. dekretu o Głównej Komisji i Okręgowych Komisjach Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, która miała na celu badanie i gromadzenie materiałów dotyczących zbrodni niemieckich popełnionych w czasie wojny, mogło dawać nadzieję na skuteczne osądzenie sprawców zbrodni wojennych. Narażając się być może na zarzut nadinterpretacji w przypadku wyżej wymienionej instytucji, stwierdzę, że o słabnącym zapale władz komunistycznych do ścigania sprawców tychże zbrodni mogą świadczyć chociażby kolejne emanacje jej nazwy. Początkowo była to Komisja Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce. Z biegiem lat przestały już być one „zbrodniami niemieckimi", a stały się „zbrodniami hitlerowskimi", by finalnie zostać „zbrodniami nazistowskimi".

Zdumiewające, że władze komunistycznej Polski tak łatwo uległy, jak to się dzisiaj mówi, narracji niemieckiej. Zatem obecnie całemu światu doskonale już wiadomo, że zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie ludobójstwa w okresie ostatniej wojny wcale nie zostały popełnione przez Niemców, tylko przez niemalże mitycznych nazistów. Nie trzeba przy tym tłumaczyć, że słowo „nazizm" nie ma żadnych asocjacji narodowych. A sam termin brzmi na tyle abstrakcyjnie, że nazistą może być praktycznie każdy. Jak życie dowodzi, nawet ofiary lub potomkowie ofiar.

Z tego też powodu upowszechnienie terminów „nazizm" i „naziści" jest według mnie jednym z największych sukcesów propagandowych, jaki kiedykolwiek zaistniał we współczesnym świecie. Zaskakujące jest i to, że w wolnej Polsce termin „zbrodnie nazistowskie" w dalszym ciągu pozostał w obiegu, a nawet poprzez zamieszczenie go w ustawie o IPN zyskał miano zwrotu ustawowego. Dlatego prokuratorzy pionu śledczego IPN w swych decyzjach procesowych są prawnie zobligowani do posługiwania się tym terminem. Wielokrotnie budzi to sprzeciw adresatów tychże decyzji. W swych pismach, na które często sam musiałem odpowiadać, gorzkimi słowy odsądzają prokuratorów IPN od czci i wiary, zarzucając im wszystko co najgorsze. Podczas gdy prawda jest banalna. Po prostu w decyzjach procesowych używa się języka ustawy. A tak właśnie zostały nazwane przez ustawodawcę zbrodnie popełnione przez Niemców i obywateli państw z nim sprzymierzonych na szkodę obywateli Polski w okresie ostatniej wojny.

Badanie zamiast ścigania

Zgodnie z biblijną zasadą, że po owocach ich poznacie, dokonując oceny, trzeba brać pod uwagę efekty podejmowanych działań. Zatem jakie osiągnięto rezultaty procesowe czynności podejmowanych przez prokuratorów i sędziów zatrudnionych w byłych komisjach badania zbrodni? Niestety, były one zgoła mizerne, ale powiedzmy to wyraźnie, z przyczyn strukturalnych i organizacyjnych nie mogły być inne. Wyjaśniając tę kwestię, aby nie zanudzać cytowaniem kolejnych przepisów, znowu powrócę do nazwy tej instytucji. Otóż była to Komisja Badania Zbrodni, a nie jak obecnie Komisja Ścigania Zbrodni. Różnica jest zasadnicza. Otóż ta pierwsza nie posiadała wszystkich uprawnień prokuratora, a przede wszystkim nie miała prawa do kierowania aktów oskarżenia do sądów. Jej rola ograniczała się do prowadzenia czynności procesowych i gromadzenia w ten sposób dowodów w śledztwie. Następnie, gdy uznano, że materiał jest wystarczający do skierowania aktu oskarżenia do sądu, sprawa była przekazywana do prokuratury powszechnej. Tam prokurator, który na co dzień zajmował się zupełnie innymi śledztwami, oceniał przesłany mu materiał zebrany przez zupełnie innego prokuratora pod kątem możliwości skierowania aktu oskarżenia. Te dwie okoliczności źle wróżyły takiemu postępowaniu.

Rozwiązanie to z przyczyn prozaicznych nie było więc skuteczne. Sprawy dotyczące zbrodni wojennych, zbrodni ludobójstwa i zbrodni przeciwko ludzkości do łatwych nie należą. Prawie zawsze są interdyscyplinarne i wynikają z osadzenia poszczególnych stanów faktycznych w określonych realiach historycznych. Bez ich znajomości prokurator czy sędzia nie jest w stanie prawidłowo ocenić danego przestępstwa będącego przedmiotem sprawy. Ponadto zarówno z powodu stosowanych przepisów prawa materialnego, gdzie w grę wchodzą także akty prawa karnego międzynarodowego, jak i z przyczyn odnoszących się do kwestii dowodowych, które często są zupełnie innego rodzaju niż w śledztwach prowadzonych na co dzień w prokuraturze, bardzo łatwo o pomyłkę. Ważne jest i to, że prowadzenia tego typu śledztw nie uczy się na aplikacji prokuratorskiej czy sądowej. Także na samych studiach prawniczych ze wspomnianymi wyżej przepisami można w zasadzie w ogóle się nie zetknąć. Warto też zauważyć, że z biegiem lat wraz ze śmiercią i starzeniem się świadków tych oczywistych i klarownych dowodów było coraz mniej. Z tych powodów rola śledcza Komisji Badania Zbrodni była w okresie PRL marginalna.

Jeszcze pod koniec lat 40. oraz do końca lat 50. organy ścigania i prokuratury, a także sądownictwo powszechne, w dość znacznym stopniu zajmowało się sprawami związanymi ze zbrodniami niemieckimi w Polsce okresu okupacji. Wśród najgłośniejszych procesów była sprawa jednego z katów Powstania Warszawskiego – Paula Otto Geibla – dowódcy SS i Policji na dystrykt Warszawy. Był on m.in. odpowiedzialny za masakrę ludności ze śródmieścia Warszawy. W 1954 r. został skazany przez Sąd Wojewódzki w Warszawie na karę dożywotniego więzienia.

W tym miejscu warto zauważyć, że poza wspomnianym Geiblem praktycznie żaden ze zbrodniarzy niemieckich odpowiedzialnych za ludobójstwo i zbrodnie wojenne z okresu Powstania Warszawskiego nie został osądzony. Wręcz przeciwnie, jeden z nich, Heinz Reinefarth, który dowodził pacyfikacją Woli, po wojnie był cenionym obywatelem RFN. Wybrano go na burmistrza Westrelandu na wyspie Sylt. Nikt nie wiedział lub nie chciał wiedzieć o jego zbrodniczej przeszłości. Dopiero w 2014 r. na budynku ratusza umieszczono tablicę poświęconą Powstaniu Warszawskiemu i zbrodniom popełnionym przez byłego burmistrza tego miasta.

Niestety, w okresie powojennym znacznie większą aktywność organy komunistycznej Polski wykazywały w skazywaniu przeciwników z podziemia niepodległościowego w procesach, które najczęściej niewiele miały wspólnego ze sprawiedliwością. W dodatku polscy patrioci siedzieli w tych samych więzieniach, czy nawet celach, co niemieccy zbrodniarze.

Tymczasem tak naprawdę jako doniosłe należy ocenić jedynie powołanie dekretem z 22 stycznia 1946 r. Najwyższego Trybunału Narodowego i jednocześnie Prokuratury Najwyższego Trybunału Narodowego. Był to wyspecjalizowany organ, w którym zatrudniono osoby o dużej wiedzy prawniczej i doświadczeniu zawodowym. Warto w tym miejscu odnotować, że jednym z jego sędziów był wybitny przedwojenny sędzia i profesor prawa Emil Rappaport. Dowodem bardzo dobrych ocen Trybunału jest bez wątpienia jego spuścizna w postaci wydanych wyroków. Postrzeganie działań NTN jest na pewno pozytywne i to pomimo tego, że przynajmniej teoretycznie miał się zajmować także sprawami osób odpowiedzialnych „za klęskę wrześniową i faszyzację życia państwowego".

Niestety, działał on tylko przez dwa lata i osądził jedynie najpoważniejsze zbrodnie. Odbyło się przed nim zaledwie siedem procesów, w tym tak ważne jak Artura Greisera – tzw. namiestnika Rzeszy w Kraju Warty, Amona Götha – komendanta obozu KL Płaszów i likwidatora getta w Krakowie i Tarnowie, Ludwika Fischera – gubernatora dystryktu warszawskiego Generalnego Gubernatorstwa i trzech innych członków okupacyjnych władz Warszawy, Rudolfa Hößa – komendanta KL Auschwitz, 40 członków załogi KL Auschwitz, Alberta Forstera – namiestnika Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie, i Josefa Büchlera – sekretarza stanu w rządzie Generalnego Gubernatorstwa, zastępcy Hansa Franka. Był to jedynie wierzchołek góry lodowej.

Decydowały niemieckie sądy

Opisując niewielką aktywność władz komunistycznych w ściganiu zbrodniarzy wojennych, nie bez kozery używam słowa „abdykacja". Jak wiadomo, słowo to oznacza przedwczesne zrzeczenie się tronu przez panującego monarchę i przekazanie swych praw w zakresie sprawowania rządów. Bardzo podobnie było w przypadku komunistów jako sprawujących władzę (w tym nad wymiarem sprawiedliwości) i ich działań w zakresie ścigania zbrodniarzy wojennych.

Otóż począwszy od lat 60. aż niemal do samego końca istnienia PRL, miała miejsce zdumiewająca praktyka przekazywania do ówczesnych Niemiec Zachodnich akt spraw karnych prowadzonych przeciwko zbrodniarzom wojennym. Prokuratorzy i sędziowie zatrudnieni we wspomnianych wyżej komisjach badania zbrodni, po zebraniu materiału dowodowego pozwalającego na wydanie postanowienia o przedstawieniu zarzutów sprawcy, nie wiadomo, na jakiej podstawie stwierdzali, że osoba ta z całą pewnością przebywa w RFN. W związku z tym akta, często w oryginałach, przekazywali do organów ścigania w Niemczech. Zasadniczo ich odbiorcą była wyspecjalizowana jednostka prokuratorska zwana potocznie, z racji miejsca swej siedziby, centralą w Ludwigsburgu.

W tym miejscu wyraźnie trzeba powiedzieć, że opisane działanie było całkowicie bezprawne, to znaczy nie istniały żadne przepisy, pozwalające na taką formę kończenia postępowania karnego. Żeby nadać całej sprawie pozory legalności, powołując się na odpowiedni przepis kodeksu postępowania karnego, który wszakże nigdy nie przewidywał możliwości zawieszenia śledztwa z powodu wysłania akt za granicę, śledztwo zawieszano. Co naprawdę może szokować, to fakt, iż z reguły nie interesowano się, jaki był dalszy los danej sprawy. Sporadycznie tylko kierowano stosowne zapytania. W pojedynczych zaś przypadkach, z własnej inicjatywy, Niemcy informowali o jej biegu.

Akta wysyłano nieustająco nawet wtedy, gdy na skutek tych nielicznych informacji dowiadywano się o całkowitej bezskuteczności działań organów niemieckich. Fakt, że Niemcy po wielekroć wydawali decyzje wręcz kuriozalne, na niekorzyść polskich ofiar, nie budził jakiejkolwiek refleksji, która mogłaby skutkować zahamowaniem tej działalności.

Wymiar sprawiedliwości RFN nie udźwignął spraw o zbrodnie popełnione na Polakach w okresie minionej wojny. „Welony zapomnienia", „sądy boże", „biologiczne przedawnienie", „postępowanie karne marnujące schyłek życia", „porządni ludzie", „niekalanie własnego gniazda", to tylko niektóre szokujące teorie funkcjonujące w RFN po zakończeniu wojny, które wbrew podstawowym zasadom państwa prawa znalazły swoje odzwierciedlenie w wyrokach sądów zachodnioniemieckich czy w decyzjach prokuratorskich umarzających postępowanie przeciwko poszczególnym zbrodniarzom. Konstatacja ta bez wątpienia burzy też starannie kreowany i pielęgnowany przez RFN wizerunek państwa, które całkowicie uporało się ze zbrodniczą spuścizną II wojny światowej.

Wielokrotnie miałem okazję nie tylko zapoznać się z pojedynczymi decyzjami, ale też na potrzeby pracy zawodowej oraz wynikające z udziału w konferencjach naukowych dokonać ich dogłębnej analizy.

Obraz, jaki rysuje się po zapoznaniu z tymi materiałami, jest więcej niż ponury. Zacznę od tego, że praktycznie w żadnej ze zbadanych spraw, poza najwyżej jednym wyjątkiem, nie stwierdziłem, aby na skutek przekazania materiału dowodowego z Polski doszło do skazania jakiegokolwiek sprawcy za zbrodnie popełnione na obywatelach naszego kraju. Oczywiście spraw z Niemiec zawierających wyroki skazujące może pojawić się więcej, ale już sam fakt, że stosowne sprawdzenia są prowadzone przez prokuratorów IPN bardzo aktywnie od co najmniej 2009 r., czyli prawie od 10 lat, dowodzi, że ostateczna liczba wyroków skazujących będzie raczej znikoma.

Pierwsze 89 spraw, które zbadałem, stanowiły śledztwa dotyczące masowych zbrodni popełnianych przez Niemców na Polakach od 1 września 1939 r. do mniej więcej listopada 1939 r., głównie na terenie polskiego Pomorza, zachodniej Wielkopolski i Górnego Śląska.

Zbrodnie te są niestety stosunkowo mało znane wśród mieszkańców pozostałych regionów Polski, mimo że całkowitą liczbę ofiar zgładzonych na samym Pomorzu szacuje się na 30–50 tys. Przypomnę tylko, że większości z tych zbrodni dokonali wcale nie funkcjonariusze SS, gestapo czy Policji, ale zwykli Niemcy, najczęściej zrzeszeni w paramilitarnej organizacji o nazwie Selbstschutz. Zresztą od strony formalnej byli to obywatele II Rzeczypospolitej narodowości niemieckiej, którzy wówczas wspólnie z Polakami zamieszkiwali tereny pogranicza obydwu państw.

Mimo że materiał dowodowy gromadzony przez byłą Komisję Badania Zbrodni był z reguły bardzo rzetelny, decyzje zapadające w tych sprawach na terenie Niemiec były nie tylko wadliwe, ale wręcz kuriozalne. Przykładem niech będzie sprawa dotycząca egzekucji 17 Polaków zabitych jako zakładnicy 16 września 1939 r. w lesie koło Karpna, powiat Kościerzyna. Otóż po przekazaniu materiałów z Polski zostało przeprowadzone śledztwo przez Prokuraturę we Fryburgu Bryzgowijskim sygn. akt 13 Js 37/77. W efekcie 5 września 1980 r. wydano postanowienie o umorzeniu. Prokurator uznał, że nie można ustalić bezprawności tej egzekucji, a to z tego powodu, że stanowiła ona „reakcję na zamach na urządzenia kolejowe, przy czym chodziło o czyn, który spowodował znaczne szkody". Co jeszcze bardziej zdumiewa, prokurator RFN miał świadomość, że stawiana przez niego teza o zamachu na urządzenia kolejowe nie ma oparcia w zgromadzonym materiale dowodowym, gdyż wspomniał o tym tylko jeden, i to mało wiarygodny świadek.

W dalszej części swojej decyzji nadal bronił sprawców, twierdząc, że uczestnicy egzekucji „wierzyli, że taki zamach miał miejsce, i dlatego ostrzegali przed dalszymi akcjami sabotażowymi tych, którzy pozostali przy życiu". Otóż, jak widać, zdaniem prokuratora niemieckiego możliwe było branie zakładników pod całkowicie zmyślonym pretekstem. A nawet jeżeli był on zupełnie wzięty „z powietrza", to odpowiedzialność zbiorowa jest jego zdaniem jak najbardziej dopuszczalna i usprawiedliwiona. Myślę, że dokładnie taką samą decyzję procesową wydałby prokurator w okresie III Rzeszy.

W innych sprawach sprawcy byli uniewinniani z powodu doszukiwania się rzekomych sprzeczności w zeznaniach polskich świadków dotyczących najczęściej różnic w zakresie nieistotnych szczegółów. Wynikało to z tego, że z reguły zeznawali oni po upływie około 20 lat od popełnienia zbrodni. Wskazywano też na ich małą wiarygodność z uwagi na to, że są pokrzywdzonymi. Przy czym najczęściej za bardzo wiarygodne były uznawane zeznania rodziny podejrzanego czy też wyjaśnienia współpodejrzanych.

Jedyna sprawą, w której doszło do skazania sprawców zabójstwa, odnosiła się do pozbawienia życia obywateli polskich narodowości żydowskiej. W tym procesie sąd nie miał żadnych wątpliwości, że sprawcy działali z niskich pobudek, wynikających z nienawiści rasowej.

Zabrakło regulacji

Przeglądając poszczególne sprawy, można pokusić się także o stwierdzenie, że w ustawodawstwie RFN specjalnie przyjęto pewne rozwiązania prawne, które uniemożliwiały skuteczne osądzenie sprawców zbrodni z okresu wojny. Wniosek ten został wysnuty między innymi w oparciu o analizę kolejnej grupy orzeczeń niemieckich, które zgodnie z przyjętymi definicjami prawa karnego międzynarodowego, określającymi pojęcie ludobójstwa i zbrodni przeciwko ludzkości, zdaniem prokuratorów pionu śledczego IPN, powinny być zakwalifikowane właśnie jako tego rodzaju nieprzedawnialne zbrodnie. Podczas gdy organy wymiaru sprawiedliwości RFN zakończyły poszczególne sprawy właśnie z powodu przedawnienia.

Czyżby zatem w systemie prawa RFN nieznane było pojęcie zbrodni ludobójstwa czy zbrodni przeciwko ludzkości? Nic bardziej mylnego. Definicje te jak najbardziej funkcjonują. Uznano jednak, że przepisy w tym zakresie nie obowiązywały w czasie II wojny światowej, dlatego nie mogą być stosowane do przestępstw popełnionych w tym okresie. W przeciwnym razie, zdaniem sądów niemieckich, zostałaby złamane fundamentalne zasady państwa prawa, jakimi są lex retro non agit oraz nullum crimen, nulla poena sine lege (prawo nie działa wstecz, nie ma zbrodni, nie ma kary bez ustawy). Wobec tego definicje te obowiązują, ale dopiero od momentu ich implementacji do prawa niemieckiego. W ten sposób żaden zbrodniarz z okresu ostatniej wojny nie został w Niemczech skazany za popełnienie zbrodni przeciwko ludzkości czy za ludobójstwo.

Wobec tego rodzi się pytanie, jakie mogły być przyczyny pozwolenia na bezkarność. Jedną z nich jest na pewno powszechnie podnoszony przez badaczy problemu fakt bardzo szerokiego uwikłania społeczeństwa niemieckiego w bezpośrednie popełnianie zbrodni w okresie wojny czy co najmniej entuzjastyczne popieranie działań NSDAP, w tym także tych o charakterze zbrodniczym.

Znamiennym przykładem takiego uwikłania są sędziowie i prokuratorzy, którzy w RFN często pracowali na tych samych stanowiskach, co w okresie III Rzeszy.

Kolejnym elementem tłumaczącym bezkarność zbrodniarzy niemieckich jest czynnik międzynarodowy. Po prostu nastąpiła zmiana polityczna i to ZSRR stał się głównym wrogiem zachodniego świata. RFN jawił się jako ważny sojusznik, którego nie można destabilizować. Rozliczanie zbrodniarzy wojennych mogłoby wzbudzić niezadowolenie społeczeństwa RFN, gdyż okazałoby się, że odnosi się ono do znacznego odsetka ówczesnej populacji.

Wbrew pozorom II wojna światowa wcale nie stanowi zamkniętego rozdziału w sensie prawnym. Czy stanie się to dopiero wtedy, gdy odejdą zarówno ostatni świadkowie, jak i ostatnie ofiary, które przeżyły ten czas? Czy też gdy umrą lub zostaną osądzeni ich ostatni kaci? ©℗

Bogusław T. Czerwiński jest prokuratorem Głównej Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu. Podczas pisania artykułu korzystał z: „Niemieckie ludobójstwo na narodzie polskim (1939–1945)" Krystyny Daszkiewicz, „Crimen lease iustitiae. Odpowiedzialność karna sędziów i prokuratorów za zbrodnie sądowe według prawa norymberskiego, niemieckiego, austriackiego i polskiego" Witolda Kuleszy, „Zapomniani kaci Hitlera Volksdeutcher Selbstschutz w okupowanej Polsce 1939–1940" 
pod redakcją Izabelli Mazanowskiej i Tomasza Sylwiusza Cerana

 

Kaci

Heinz Reinefarth dowódca oddziałów, które masakrowały ludność cywilną Warszawy

Z zawodu prawnik, przed powstaniem m.in. uczestniczył w kampanii polskiej 1939 r. i francuskiej 1940 r. oraz wojnie ze Związkiem Sowieckim, miał za sobą karierę w niemieckim aparacie policyjnym w Protektoracie Czech i Moraw oraz Głównym Urzędzie Policji Porządkowej w Berlinie. Od 1944 r. sprawował funkcję dowódcy SS i Policji w Kraju Warty. W czasie powstania, oprócz przeprowadzenia rzezi Woli, Reinefarth dowodził oddziałami niemieckim w walkach o Stare Miasto, Powiśle i Czerniaków. Odpowiadał za masowe zbrodnie na cywilach, likwidację jeńców wojennych oraz chorych przebywających w szpitalach i pracującego w nich personelu medycznego. Po wojnie Reinefarth trafił do niewoli brytyjskiej, nie został jednak wydany Polakom. Jako lokalny polityk prawicowy w 1951 r. został burmistrzem Westerland na wyspie Sylt, potem – posłem do Landtagu. Zmarł jako szanowany obywatel w 1979 r. 

Erich von dem Bach głównodowodzący wojsk niemieckich tłumiących powstanie

Był weteranem I wojny światowej. Jako członek Freikorpsu brał udział w tłumieniu powstań śląskich. Po zajęciu Polski przez Niemcy w 1939 r., będąc wyższym dowódcą policji i SS na Śląsku, von dem Bach odpowiadał m.in. za akcje pacyfikacyjne oraz deportacje tysięcy Polaków do Generalnego Gubernatorstwa. Był również zastępcą komisarza Rzeszy do spraw umacniania niemczyzny. W związku z atakiem Niemiec na Związek Sowiecki 22 czerwca 1941 r. von dem Bach został przydzielony do Armii „Środek". Pełnił m.in. funkcję pełnomocnika Reichsfuehrera SS ds. walki z bandami – odpowiadał za zwalczanie partyzantki na zajętych terenach ZSRR oraz zbrodnie na ludności żydowskiej. —oprac. koz

Oni poprowadzili powstańców przeciw Niemcom

Leopold Okulicki od 6 września p.o. szefa Sztabu Komendy Głównej AK

W młodości należał do Związku Strzeleckiego, w czasie I wojny światowej służył w Legionach Polskich. Po kryzysie przysięgowym w lipcu 1917 r. został wcielony do armii austriackiej, z której uciekł w 1918 r. Wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej. Brał udział w rozbrajaniu żołnierzy austriackich stacjonujących w Krakowie. W listopadzie 1918 r. wstąpił do Wojska Polskiego. Uczestniczył w walkach o Lwów przeciwko Ukraińcom. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Po studiach w Wyższej Szkole Wojennej rozpoczął karierę sztabową. W 1935 r. przeniósł się do Sztabu Głównego Wojska Polskiego, gdzie m.in. opracowywał plany wojny z ZSRR i Niemcami. W czasie kampanii wrześniowej walczył w obronie Warszawy. Po kapitulacji miasta wstąpił do konspiracyjnej Służby Zwycięstwu Polski. Był komendantem łódzkiego okręgu Związku Walki Zbrojnej, następnie organizował konspirację na terenach okupowanych przez ZSRR. W styczniu 1941 r. Okulicki został aresztowany przez NKWD we Lwowie. Torturowany w trakcie śledztwa na Łubiance, zwolniony po podpisaniu układu Sikorski – Majski. Wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych organizowanych przez Władysława Andersa. W lipcu 1943 r. wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie pracował w londyńskim Sztabie Naczelnego Wodza. Okulicki został zrzucony do Polski w nocy z 21 na 22 maja 1944 r. Po przedostaniu się do okupowanej Warszawy rozpoczął działalność w strukturach Komendy Głównej AK. Był zwolennikiem objęcia Warszawy planem „Burza" i autorem planu opanowania stolicy przez powstańców przed nadejściem wojsk sowieckich. Podczas powstania pełnił funkcję szefem sztabu KG AK. 1 października 1944 r., dzień przed kapitulacją powstania, nowy naczelny wódz gen. Tadeusz Komorowski mianował Okulickiego komendantem głównym AK. Po klęsce powstania Okulicki znalazł się w obozie w Pruszkowie, skąd udało mu się przedostać w okolice Częstochowy i rozpocząć pracę nad rekonstrukcją struktur akowskich. 19 stycznia 1945 r. Okulicki wydał rozkaz o demobilizacji AK. 27 marca 1945 r. został podstępnie aresztowany wraz z innymi przedstawicielami polskiego państwa podziemnego przez NKWD i wysłany do Moskwy, gdzie stanęli przed sowieckim sądem. Okulicki został skazany na 10 lat więzienia. Zmarł 24 grudnia 1946 r. w Moskwie. Okoliczności jego śmierci do dzisiaj nie zostały wyjaśnione.

Antoni Chruściel „Monter", dowódca AK w walczącej Warszawie

Pochodził z chłopskiej rodziny z okolic Przeworska na Podkarpaciu. W czasie I wojny światowej wraz z drużyną skautową wstąpił do Legionu Wschodniego, ale we wrześniu 1914 r. został wcielony do armii austriackiej. Ukończył w niej szkołę podoficerską i szkołę oficerów rezerwy. Od grudnia 1918 r. służył w Wojsku Polskim. Brał udział w walkach z Ukraińcami, a także bolszewikami. Po wojnie służył w wojsku na różnych stanowiskach, uzyskał też absolutorium na Wydziale Prawno-Historycznym Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. W 1931 r. ukończył Wyższą Szkołę Wojenną, następnie był wykładowcą w Centrum Wyszkolenia Piechoty w Rembertowie. W marcu 1938 r. został dowódcą 82. Syberyjskiego Pułku Strzelców im. T. Kościuszki. W czasie kampanii wrześniowej brał udział w obronie Twierdzy Modlin. Trafił do niewoli, ale został zwolniony z obozu jenieckiego. Od kwietnia 1940 r. działał w Związku Walki Zbrojnej. W maju 1941 r. mianowano go komendantem Okręgu ZWZ Warszawa-Miasto. Podczas narad kierownictwa Armii Krajowej pod koniec lipca 1944 r. należał do zwolenników decyzji o powstaniu. Zaproponował, by rozpocząć je o godz. 17. 31 lipca przekazał komendantowi głównemu AK wiadomość, jakoby sowieckie czołgi były na przedmieściach Pragi. Ta niesprawdzona informacja była jednym z powodów, dla których Tadeusz Komorowski podjął ostatecznie decyzję, że powstanie wybuchnie 1 sierpnia. W powstaniu Chruściel był dowódcą całości walczących sił. 14 września 1944 r. został awansowany do stopnia generała brygady rozkazem naczelnego wodza „za wybitne dowodzenie i przykład osobistego męstwa w walkach o Warszawę". Od 20 września 1944 r. dowodził nowo utworzonym Warszawskim Korpusem AK. Po kapitulacji przebywał w niemieckich obozach. Po zakończeniu wojny objął w Londynie stanowisko zastępcy szefa Sztabu Głównego Polskich Sił Zbrojnych. Od 1956 r. mieszkał w Waszyngtonie, gdzie pracował w biurze adwokackim, potem jako tłumacz. Zmarł 30 listopada 1960 r. w Waszyngtonie.

Kazimierz Iranek-Osmecki szef Oddziału II (informacyjno-wywiadowczego) Komendy Głównej AK

Za młodu należał do Związku Strzeleckiego i Legionów Polskich, następnie wcielony został do armii austriackiej. Po ucieczce z wojska działał w Polskiej Organizacji Wojskowej, a od listopada 1918 r. w Wojsku Polskim. Służył m.in. w Departamencie Broni Głównych Ministerstwa Spraw Wojskowych, a także Dowództwie Żandarmerii Polowej, ukończył też Wyższą Szkołę Wojenną w Warszawie. W czasie kampanii wrześniowej pełnił służbę w Sztabie Naczelnego Wodza. 17 września 1939 r. przekroczył granicę z Rumunią, zastał zastępcą ekspozytury wywiadowczej Oddziału II Sztabu Naczelnego Wodza w Bukareszcie. Był też członkiem ZWZ. W czerwcu 1940 r. powierzono mu funkcję szefa Oddziału II Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej. Po ewakuacji z Francji i przeniesieniu Komendy Głównej ZWZ do kraju pod koniec czerwca 1940 r. został kierownikiem referatu informacyjno-wywiadowczego w Oddziale VI (Specjalnym) Sztabu Naczelnego Wodza, który zajmował się sprawami kraju. Na polecenie naczelnego wodza gen. Władysława Sikorskiego powrócił do Polski. Pełnił rolę emisariusza. W nocy z 13 na 14 marca 1943 r. zrzucony do kraju na prośbę gen. Stefana Roweckiego. Od kwietnia 1943 r. był szefem Oddziału IV (kwatermistrzowskiego) Komendy Głównej Armii Krajowej, następnie w styczniu 1944 r. został szefem jej Oddziału II (informacyjno-wywiadowczego). 1 października 1944 r. gen. Tadeusz Komorowski wyznaczył go do prowadzenia rokowań kapitulacyjnych; podpisał układ o zaprzestaniu działań wojennych w Warszawie. Znalazł się w niewoli niemieckiej. W maju 1945 r. wyjechał do Londynu. Został wyznaczony na stanowisko oficera sztabowego do zleceń w Gabinecie Naczelnego Wodza. Od 1954 r. był członkiem emigracyjnej Tymczasowej Rady Jedności Narodowej. W lutym 1965 r. został mianowany generałem brygady, ale nie przyjął nominacji, uznając, że ważniejszy był awans na stopień pułkownika z okresu wojny. Zmarł 22 maja 1984 r. w Londynie.

Tadeusz Komorowski „Bór", komendant główny Armii Krajowej w czasie Powstania Warszawskiego

Pochodził z ziemiańskiej rodziny. Podczas I wojny światowej służył jako oficer austriackiej kawalerii. Do Wojska Polskiego wstąpił w listopadzie 1918 r. Ranny w trakcie bitwy z bolszewikami pod Komarowem w 1920 r. Odznaczony Orderem Virtuti Militari i trzykrotnie Krzyżem Walecznych. W okresie międzywojennym był m.in. dowódcą pułku ułanów, instruktorem jazdy konnej, należał do polskiej ekipy jeździeckiej na igrzyskach olimpijskich. W czasie kampanii wrześniowej zastępca dowódcy brygady kawalerii w składzie Armii „Lublin". W lutym 1940 r. został mianowany komendantem Obszaru Krakowsko-Śląskiego ZWZ. Otrzymał awans na stopień generała brygady. Od lipca 1943 r. był komendantem głównym AK. 21 lipca 1944 r. na spotkaniu generałów Tadeusza Komorowskiego, Leopolda Okulickiego i Tadeusza Pełczyńskiego zadecydowano o podjęciu działań zbrojnych w stolicy. 25 lipca 1944 r. wysłał do Londynu depeszę skierowaną do naczelnego wodza, w której stwierdzał: „Jesteśmy gotowi w każdej chwili do walki o Warszawę". 31 lipca 1944 r., wobec coraz szybszego zbliżania się frontu do Warszawy, wydał rozkaz rozpoczęcia powstania w stolicy. 30 września 1944 r., po dymisji gen. Kazimierza Sosnkowskiego, prezydent RP Władysław Raczkiewicz mianował gen. Komorowskiego naczelnym wodzem. Po 63 dniach boju prowadzonego przez powstańców Komorowski podjął decyzję o zakończeniu walk w Warszawie (był w niej przez cały ten okres). Od października 1944 r. do maja 1945 r. przebywał w niemieckich oflagach. Pod koniec maja 1945 r. przyjechał do Londynu, gdzie przejął od gen. Władysława Andersa funkcję naczelnego wodza. Pełnił ją do listopada 1946 r. W latach 1947–1949 „Bór" był premierem rządu RP na uchodźstwie. Zmarł 24 sierpnia 1966 r.

Tadeusz Pełczyński zastępca dowódcy Armii Krajowej, szef wywiadu

Od 1927 roku pełnił służbę w II Oddziale Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, który zajmował się wywiadem i kontrwywiadem. Z funkcji odwołany na początku 1939 roku. Uczestniczył w kampanii wrześniowej. W latach 1940–1941 był komendantem okręgu lubelskiego Związku Walki Zbrojnej, ale po rozpracowaniu przez Niemców powrócił do Warszawy i tam objął funkcję zastępcy dowódcy i szefa sztabu Armii Krajowej. Brał udział w podejmowaniu decyzji o wybuchu Powstania Warszawskiego. Ciężko ranny w wyniku niemieckiego bombardowania. Po upadku powstania dostał się do niemieckiej niewoli. Po wyzwoleniu z oflagu pozostał na emigracji. Pełnił funkcję szefa gabinetu naczelnego wodza i przewodniczącego Komisji Historycznej AK przy sztabie głównym w Londynie. Zmarł 3 stycznia 1985. —oprac. koz

Plus Minus

Najczęściej czytane