Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Kreski znalezione w kuchni

Dominika Węcławek 04-11-2011, ostatnia aktualizacja 04-11-2011 13:14

Zamiast miejsc wychwalanych przez przewodniki odwiedza prywatne mieszkania i stare hotele. Na obiad wybiera mało znaną maleńką knajpkę. Co robi popularna izraelska rysowniczka komiksowa Rutu Modan? Przygotowuje nowy album z Warszawą w tle.

autor: Dominika Więcławek
źródło: Życie Warszawy

Ła­zien­ki? What is Ła­zien­ki? – py­ta Ru­tu. Mó­wię o nich, bo obok jest jej ho­tel. Ale ona nie chce słu­chać o za­byt­kach. Choć przy­je­cha­ła do War­sza­wy już trze­ci raz, nie zna ani naj­po­pu­lar­niej­szych par­ków, ani pa­ła­ców, ani Trak­tu Kró­lew­skie­go. Od­wie­dza miej­sca nie­ty­po­we, zwią­za­ne przede wszyst­kim z hi­sto­rią, któ­rą opo­wie w swo­im na­stęp­nym al­bu­mie ko­mik­so­wym. Zatytułowany będzie „Za­dusz­ki".

Ślady w mieście umarłych

– To hi­sto­ria pew­nej dziew­czy­ny i jej bab­ci – opo­wia­da Ru­tu.– Przy­la­tu­ją z Izra­ela do War­sza­wy wła­śnie w ty­go­dniu po­prze­dza­ją­cym Dzień Za­dusz­ny. Pre­tek­stem jest po­szu­ki­wa­nie do­mu, któ­ry ro­dzi­na mu­sia­ła opu­ścić, by ucie­kać przed wo­jen­ną za­wie­ru­chą.

Ta sy­tu­acja jest li­te­rac­ką fik­cją. Jed­nak opar­tą czę­ścio­wo na do­świad­cze­niach osób bli­skich ry­sow­nicz­ce. Ro­dzi­na Ru­tu – za­rów­no ze stro­ny ta­ty, jak i ma­my – po­cho­dzi z na­sze­go mia­sta. – Ale bab­cie nie­mal nie wspo­mi­na­ły ży­cia tu­taj, nie uży­wa­ły ję­zy­ka pol­skie­go, a sa­ma War­sza­wa by­ła na­zy­wa­na mia­stem umar­łych – opo­wia­da. I do­da­je, że ta­ka sy­tu­acja z jed­nej stro­ny po­tę­go­wa­ła jej cie­ka­wość, z dru­giej zaś utrud­nia­ła pra­cę nad al­bu­mem.

– Czło­wiek za­wsze ma ja­kieś wy­obra­że­nie Pa­ry­ża, Lon­dy­nu, wnętrz, ubrań no­szo­nych przez lu­dzi stam­tąd. A tu? Na po­cząt­ku nie wie­dzia­łam pra­wie nic, dla­te­go muszę te­raz wszyst­ko zo­ba­czyć na wła­sne oczy – mó­wi.

Pod­czas wcze­śniej­szych wi­zyt po­zna­ła do­sko­na­le bu­dy­nek Hi­po­te­ki, od­wie­dzi­ła m.in. ka­wiar­nię na Próż­nej... Tym ra­zem jed­nak za­da­nie by­ło trud­niej­sze i po­trzeb­ny był spe­cjal­ny prze­wod­nik. Sta­łam się nim ja.

Lodówka na gaz dla babci

Za­nim przy­je­cha­ła, mu­sia­łam wy­szu­kać dla niej ta­kie miej­sca jak sklep z odzie­żą dla star­szych pań, ob­skur­ny ho­tel czy biu­ra ze sta­ry­mi me­bla­mi, naj­le­piej ro­dem z PRL.

Naj­trud­niej­sze oka­za­ło się zna­le­zie­nie miesz­ka­nia o przed­wo­jen­nym wy­stro­ju. Ogło­sze­nia o wy­naj­mie nie da­ły re­zul­ta­tu. Py­ta­łam więc zna­jo­mych, czę­sto jed­nak sły­sza­łam od­po­wiedź „znam ta­kie miesz­ka­nia, ale wła­ści­cie­le się nie zgo­dzą". I to mi­mo że Ru­tu oczy­wi­ście za­pew­nia­ła, że jej wi­zy­ta w da­nym miej­scu nie bę­dzie uciąż­li­wa.

– Nie bę­dę się roz­kła­dać i ry­so­wać, nie bę­dę też zdra­dzać ad­re­su i in­nych de­ta­li, po­trzeb­na mi po pro­stu idea – mó­wi­ła.

Po­moc na­de­szła w ostat­niej chwi­li od in­ne­go ry­sow­ni­ka ko­mik­so­we­go Tom­ka Le­śnia­ka. Przy­ja­ciół­ka je­go ro­dzi­ny za­pro­si­ła nas do do­mu ukry­te­go w wą­skich ulicz­kach Żo­li­bo­rza.

Gdy wcho­dzi­my z Ru­tu do środ­ka, ta nie kry­je zdu­mie­nia. Oswo­je­nie się z na­gro­ma­dze­niem de­ta­li wy­ma­ga kil­ku mi­nut. Tu z jed­nej stro­ny czas się za­trzy­mał – są sta­re me­ble i do­dat­ki, su­che kwia­ty zdo­bią lu­stra. Z dru­giej wi­dać, że ktoś tu ży­je, ko­rzy­sta z tych wnętrz.

– Mo­ja ma­ma jest ko­lek­cjo­ner­ką – mówi wła­ści­ciel­ka.– Ale z wy­szpe­ra­nych przez nią na­czyń ko­rzy­sta­my na co dzień.

Ru­tu z za­chwy­tem oglą­da i utrwa­la na zdję­ciach ko­lej­ne po­miesz­cze­nia. Sty­lo­wą ła­zien­kę, sa­lon, a przede wszyst­kim bar­dzo przy­tul­ną kuch­nię.

W spra­wie przed­wo­jen­nych wnętrz nie­oce­nio­na oka­zu­je się eks­po­zy­cja w Mu­zeum Ga­zow­nic­twa. Tam, dzię­ki uprzej­mo­ści pa­na Zyg­mun­ta Mar­szał­ka, za­glą­da­my do wszyst­kich za­ka­mar­ków. Mię­dzy ol­brzy­mi­mi prze­my­sło­wy­mi urzą­dze­nia­mi z XIX w. ukry­te są bo­wiem prze­pięk­nie za­aran­żo­wa­ne po­miesz­cze­nia miesz­kal­ne wy­po­sa­żo­ne w ga­zo­we pie­cy­ki, lamp­ki, pod­grze­wa­cze, a na­wet lo­dów­kę. Dla ry­sow­nicz­ki ta­kie ele­men­ty są rów­nie cen­ne jak biur­ko czy wan­na. Bę­dą po­ja­wiać się we wspo­mnie­niach ko­mik­so­wej bab­ci.

Jedna noc w PRL

In­ną ro­lę ode­gra ho­tel. Od­na­le­zie­nie go jed­nak tak­że by­ło skom­pli­ko­wa­ne. Atos, Por­tos i Ara­mis do­cze­ka­ły się re­mon­tów. Ho­te­le na Pra­dze – je­śli wciąż świad­czą usłu­gi, to przed przy­szło­rocz­ny­mi mi­strzo­stwa­mi w pił­ce noż­nej rów­nież cał­ko­wi­cie zmie­ni­ły ob­li­cze. In­ne po­ten­cjal­nie nas in­te­re­su­ją­ce miej­sca są te­raz biu­ra­mi al­bo stoją za­mknię­te – jest choć­by nie­od­ża­ło­wa­ny po­strach tu­ry­stów, czyli ho­tel Po­wi­śle.

Kom­pro­mi­sem mię­dzy wy­glą­dem a stop­niem nie­bez­pie­czeń­stwa zwią­za­nym z no­co­wa­niem (my­śla­ły­śmy już na­wet o ho­te­lach ro­bot­ni­czych) oka­zu­je się nie­ocze­ki­wa­nie czę­ścio­wo tyl­ko od­no­wio­ny ho­tel na­le­żą­cy do UW.

– To jest to – oce­nia ry­sow­nicz­ka, oglą­da­jąc me­ble pa­mię­ta­ją­ce epo­kę na­szej ma­łej sta­bi­li­za­cji. Choć noc nie na­le­ży do naj­przy­jem­niej­szych, po­kój, w któ­rym dwie bo­ha­ter­ki ko­mik­su bę­dą miesz­ka­ły w cza­sie swo­je­go po­by­tu w War­sza­wie, zy­sku­je od­po­wied­ni kształt.

Żurek i bajkowy ogród

Mię­dzy od­wie­dzi­na­mi w kon­kret­nych miej­scach spa­ce­ru­je­my. Na przy­kład z Wo­li na Śród­mie­ście – szla­kiem ro­dzin­nych wło­ści twór­czy­ni.

– Część mo­jej ro­dzi­ny miesz­ka­ła na Sien­nej, a mój oj­ciec uro­dził się w do­mu przy Lwow­skiej – zdra­dza Ru­tu.

W są­sied­niej ka­mie­ni­cy jest dziś przy­tul­na do­mo­wa re­stau­ra­cja. Tu za­trzy­mu­je­my się na obiad.

– To zde­cy­do­wa­nie naj­lep­sze je­dze­nie w War­sza­wie! – za­chwy­ca się ar­tyst­ka.

Mię­dzy żur­kiem (ten wzbu­dził naj­więk­szą cie­ka­wość), le­ni­wy­mi (ta­kie pie­ro­gi go­to­wa­ła bab­cia) i scha­bo­wym (w Izra­elu wer­sja z mię­sa kur­cza­ka jest po­noć naj­po­pu­lar­niej­szą po­tra­wą) Ru­tu roz­kła­da sto­ry­bo­ar­dy, czy­li szki­ce do ko­lej­nych plansz. Dzię­ki nim wie, co po­win­na jesz­cze sfo­to­gra­fo­wać, by po­tem za­siąść do ry­so­wa­nia bez oba­wy, że po­my­li de­ta­le.

Przy oka­zji mó­wi, że nie jest ty­pem ro­man­tycz­ki. Nie po­czu­ła ja­kie­goś du­cho­we­go unie­sie­nia, bę­dąc bli­sko miej­sca, gdzie miesz­kał jej ta­ta. Po pro­stu mi­ło jej tu być. Zu­peł­nie ina­czej re­agu­je, gdy mi­ja­my Ogród Sa­ski.

– Och! Czu­ję się, jak­bym to miej­sce zna­ła... z ja­kichś ba­jek – wy­krzy­ku­je.

Mo­że dla­te­go, że w Tel Awi­wie Warszawę czasami jeszcze ktoś wspomina.

Na­szą wę­drów­kę koń­czy­my na Po­wąz­kach. Gdy wcho­dzi­my mię­dzy za­byt­ko­we gro­by, jest jesz­cze ja­sno, wi­dzę więc, że na twa­rzy Ru­tu ma­lu­je się za­wód.

– Gdy by­łam tu pierw­szy raz, w Za­dusz­ki, by­ło peł­no lu­dzi! – mó­wi. – No nic, po­móż mi zna­leźć grób lot­ni­ków... Wi­gu­ra i ten dru­gi? Za­wsze za­po­mi­nam... Żwir­ko?

Dla­cze­go aku­rat ten gro­bo­wiec? Bo usta­wia­ły się tu praw­dzi­we ko­lej­ki chcą­cych za­pa­lić zni­cze. Tym ra­zem i tu jest pu­sta­wo.

– Bę­dę mu­sia­ła pew­nie prze­ry­so­wać wszyst­ko – mar­twi się Ru­tu.

Trudna sztuka wyboru

Przy­cho­dzi czas po­że­gna­nia. Ry­sow­nicz­ka czuje się zmę­czo­na, ale za­do­wo­lo­na. Jest go­to­wa, by za­siąść do ta­ble­tu i za­cząć wła­ści­wą pra­cę. – Naj­trud­niej bę­dzie, jak za­wsze, zde­cy­do­wać, cze­go nie na­ry­so­wać – przy­zna­je z uśmie­chem.  I mó­wi, że o efek­tach naj­pew­niej bę­dzie­my mo­gli prze­ko­nać się za rok.

 

 

 

Życie Warszawy

Najczęściej czytane