Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Stuła na barykadzie

Maciej Kledzik 03-08-2015, ostatnia aktualizacja 03-08-2015 12:58

Kronikarze Powstania Warszawskiego piszą o o żołnierzach, łączniczkach, dowódcach, jeńcach, ludności cywilnej... 
W schronach, sztabach i kapliczkach trwało razem z powstańcami ponad 150 księży.

Pierwsze dni powstania: ks. Wiktor Potrzebski „Corda” odprawia mszę w kamienicy przy Moniuszki 11. Fot. Eugeniusz Lokajski "Brok"
źródło: Muzeum Powstania Warszawskiego
Pierwsze dni powstania: ks. Wiktor Potrzebski „Corda” odprawia mszę w kamienicy przy Moniuszki 11. Fot. Eugeniusz Lokajski "Brok"

Przez pierwsze trzy dni powstania panowała euforia i entuzjazm. Dziękowano Bogu w kościołach, w kaplicach i przed podwórkowymi kapliczkami w wyzwolonych fragmentach miasta. Czwartego dnia zaczęły się naloty, bombardowania, od zachodu i południa zbliżały się oddziały, które w ciągu kilku dni wymordują dziesiątki tysięcy mieszkańców Woli i Ochoty.

W konspiracji do każdego z baonów Armii Krajowej był przydzielony zaprzysiężony kapelan. Nie wszyscy dotarli do swoich oddziałów w godzinie W. Ich miejsca zajęli księża i zakonnicy z warszawskich kościołów i klasztorów. W powstaniu wzięło udział ponad 150 kapelanów: 50 z nich znamy tylko z pseudonimów z ocalałych wniosków awansowych i odznaczeniowych. Ci, którzy przeżyli, po wojnie woleli nie ujawniać swojego udziału w powstaniu, by sprawować posługi duszpasterskie i uniknąć represji władz.

Kilkudziesięciu księży i zakonników było kapelanami w powstańczych szpitalach, inni trwali na posterunku w kościołach. Wspomagały ich siostry zakonne, pełniąc służbę w patrolach sanitarnych oddziałów, organizując kuchnie i piekarnie dla powstańców i ludności. Na Mokotowie siostry elżbietanki prowadziły szpital dla powstańców i cywilów.

To zapewniało im rolę emblematów. Publicysta powstańczego pisma „Walka Śródmieścia" pisał o nich 26 sierpnia: „Dwa są symbole Sierpniowego Powstania – i Walczącej Warszawy: biały orzeł na czerwonym tle i ksiądz z biało-czerwoną opaską, który wśród kul i bomb, wśród gryzącego dymu pożarów i trzasku walących się domów śpieszy na swój kapłański posterunek.

Orzeł polski i polski sztandar pojawiły się od pierwszej chwili Powstania wszędzie tam, gdzie żołnierz AK stał na posterunku: na gmachu, który w twardym boju zdobył, na domu, w którym się zakwaterował, na barykadzie, która »Tygrysom« dostęp zagradzała. Biel i czerwień: symbol Rzeczypospolitej objawionej na ulicach stolicy.

A równocześnie z tym – symbol drugi: kapłan. Znamy go wszyscy z czasów konspiracji. Pamiętamy jego płomienne kazania do Polaków, pamiętamy przekradanie się po cywilnemu na komplety szkolne, pamiętamy jego zasługi w kształtowaniu młodych dusz polskich. Dziś ten sam kapłan spieszy tam, gdzie go katolicki i polski wzywa obowiązek: do chorego w szpitalu, do rannego na placu boju, a nierzadko i gdzieś w zakamarki, by któregoś z tych, co życiem bój o wolność opłacili, na zawsze pożegnać".

Rozterki Kolumbów

Nie zawsze jednak udziałem kapelanów była służba bohaterska i wzniosła. W pierwszych dniach powstania przyszło im mierzyć się z poważnymi dylematami nastoletnich żołnierzy zmagających się z ciężarem piątego przykazania: „Nie zabijaj".

Łatwiej było tym, którzy znali szkic ks. prof. Jana Salamuchy, wydrukowany w Boże Narodzenie 1942 roku na łamach „Walki". „Nie nienawidzę burzycieli mojego domu ojczystego – pisał – ale bronić tego domu ojczystego będę do ostatniego tchnienia, nie tylko defensywnie, ale i ofensywnie – jeżeli roztropność tak mi każe, będę zabijał wrogów, gdy inaczej bronić się nie da, ale ciągle w imię miłości mojej i ciągle będę się bronił przed uczuciami nienawiści, nawet względem nieprzyjaciół. Taką postawę życiową wyznacza mi moja świadomość chrześcijańska".

Nie były to abstrakcyjne dylematy. Podchorąży Witold Kieżun ze Zgrupowania por. „Harnasia" strzelił z piwnicznego okienka do odwróconego tyłem do niego i niespodziewającego się strzału niemieckiego żołnierza. „Jak mogłem zabić bezbronnego człowieka, strzelając mu w plecy?" – spowiadał się kapelanowi zgrupowania. „Synu, walczysz o wolność, o zwycięstwo dobra nad złem, którego uosobieniem był właśnie ten SS-man, którego zabiłeś – usłyszał. – Bóg ci przebaczy tę śmierć, bo działałeś w dobrej wierze i w dobrej sprawie obrony tych wartości, które nasz Zbawiciel kazał nam cenić i rozwijać. Jesteś bohaterem walki przeciwko szatanowi hitleryzmu. Udzielę ci rozgrzeszenia w imię Chrystusa, a ty uspokój swoje sumienie w modlitwie i myśli o naszym Stwórcy, który błogosławi nas w walce o zwycięstwo wiary nad szatańskim neopoganizmem. Absolvo te...".

Plutonowy podchorąży „Olczak" (Aleksander Michalak) z oddziału „Rafałków", który walczył na Powiślu, 6 września strzałem z mausera trafił niemieckiego żołnierza w pierś z kilkunastu metrów. „Zawahałem się. Dobić? Eee, ten już niegroźny. Szkoda pocisku. Nie był to pierwszy trafiony nieprzyjaciel, ale chyba pierwszy raz nie odczuwałem żadnej satysfakcji. Byłem śmiertelnie znużony i smutny. To wzajemne mordowanie się, ze ślepą nienawiścią i zaciekłością, niezależnie od idei i słuszności sprawy, było moralnie odrażające.

À la guerre comme à la guerre – pomyślałem z wisielczym humorem. Przyszło wspomnienie nastroju podczas uroczystej mszy św. odprawionej 15 sierpnia przez kapelana III Zgrupowania, o. Michała Czartoryskiego. Było to święto Matki Boskiej Zielnej i Święto Żołnierza. Wzruszająca uroczystość i błogosławieństwo idącym w bój. A teraz ten Niemiec, noszący na klamrze paska słynne »Gott mit uns«. Jakiś ksiądz czy pastor też go błogosławił, aby zabijał w imię Führera i Reichu »polskich bandytów«... Chyba w tym momencie decydowała się moja przyszłość. Wprawdzie będę nadal żołnierzem tak długo, jak tego będzie potrzeba, ale ani o dzień dłużej. Myślę, że podobny przełom psychiczny przeżyło wielu powstańców".

Strzelec „Rola" przeciw czołgom

Jedni chcieli z niechęcią cisnąć broń, inni gotowi byli po nią sięgnąć, nawet brudząc przy tym smarem koloratkę... Takiej pokusie nie oparł się jeden z kapelanów wojskowych, ks. ppłk Antoni Czajkowski „Badura", kapelan oddziału mającego w godz. W zdobywać Sądy Grodzkie na Lesznie.

Wybuch powstania zaskoczył go na ul. Koszykowej, skąd przedostał się do Szpitala Dzieciątka Jezus przy ul. Lindleya. Przyłączył do powstańców z oddziału ppor. Bolesława Niewiarowskiego „Leka", który bronił budynku Wojskowego Instytutu Geograficznego w Alejach Jerozolimskich, przemianowanych podczas powstania na „Aleje Sikorskiego". Chłopak z oddziału o pseudonimie Rola, bawiąc się pistoletem, przestrzelił sobie klatkę piersiową. Natychmiast przeniesiony został do Szpitala Dzieciątka Jezus, gdzie operował go chirurg prof. Jerzy Rutkowski.

Ksiądz przekonany, że chłopiec nie przeżył, poprosił ppor. „Leka" o przyjęcie go do oddziału. Odczepił z klap marynarki krzyżyki kapelana i przybrał pseudonim Rola II. W zachowanym wniosku o odznaczenie „Roli II" Krzyżem Walecznych napisano m.in.: „zostaje odkomenderowany do obleganego przez oddziały AK gmachu Starostwa (al. Sikorskiego 75), gdzie wykazuje wielkie poświęcenie i odwagę, nie schodząc ze stanowiska nawet w czasie przemarszu osiemdziesięciu kilku czołgów i wozów pancernych przez Aleje. Załoga w Starostwie, licząca zaledwie trzech ludzi słabo uzbrojonych, wśród których był strzelec »Rola II«, trzyma w szachu 6 dobrze uzbrojonych Niemców, uniemożliwiając im ucieczkę". Wieczorem 5 sierpnia Niemcy poddali się, wicestarosta popełnił samobójstwo strzałem w głowę.

„Rola II" strzelał do Niemców ze zdobycznego karabinu Mauser, a gdy ppor. „Lek" został ranny, przejął po nim dowództwo oddziału. Po wycofaniu się powstańców na drugą stronę Alei Jerozolimskich ks. ppłk Czajkowski „Rola II" zameldował się z karabinem u ks. płka Stefana Kowalczyka „Biblii", naczelnego kapelana AK, w jego kwaterze w gmachu PKO przy ul. Jasnej, róg Świętokrzyskiej. Ks. „Biblia" nakazał mu odłożyć karabin i skierował go jako kapelana do I baonu Zgrupowania „Chrobry II".

Ta historia miała jeszcze jedną puentę: wiosną 1945 roku ks. Czajkowski rozpoznał na ulicy w Milanówku strzelca „Rolę", który był teraz... komendantem posterunku Milicji Obywatelskiej.

W oblężonej Warszawie – w obliczu śmierci, wobec niepewności losów – odżywała pobożność. „Walka" pisała o tym w nader podniosłym tonie („Od 10 dni, od długich ciężkich sierpniowych nocy, Warszawa trwa w walce, w pracy i na modlitwach (...) matki, żony i starce co rano i wieczór schodzą się w schronach, by żarem modlitw towarzyszyć walczącym współbraciom, żebrząc u stóp Twórcy o miłościwą dla nich ochronę"), ale i bardziej trzeźwi reporterzy i kronikarze odnotowywali organizowanie się mieszkańców wokół parafii, tworzenie licznych kaplic domowych i ołtarzy. „Schrony mają swoich księży: Warszawa odprawia nabożeństwa w katakumbach" – pisała powstańcza „Rzeczpospolita Polska" w sobotę, 19 sierpnia."

Dowództwo powstania wychodziło naprzeciw tym potrzebom i emocjom. 22 sierpnia płk „Monter" wydał rozkaz o organizacji święta Matki Boskiej Jasnogórskiej w dniu 26 sierpnia. „Tam, gdzie to możliwie, odprawiać przez cały tydzień przed uroczystością Matki Bożej Jasnogórskiej krótkie nabożeństwo błagalne do Królowej Korony Polskiej i litanię do Najświętszej Marii Panny, Pod Twoją obronę i trzykrotne wezwanie »Królowo Korony Polskiej, módl się za nami«" – regulowała liturgię dyrektywa.

Wcześniej, 10 sierpnia, „Biuletyn Informacyjny" informował: „Zgodnie z udzielonym przez Papieża zezwoleniem dla kapłanów na froncie, każdemu z księży wolno odprawiać nie jedną, a trzy Msze dziennie. W wielu oddziałach księża kapelani udzielają żołnierzom przed walką rozgrzeszenia zbiorowego i Komunii św.". Kościoły i klasztory z podziemiami stały się nie tylko miejscem modlitwy i schronienia, ale także szpitalami, sanitariatami, magazynami broni, sprzętu, kuchniami i stołówkami. W pięciopiętrowym klasztorze sióstr Urszulanek na Powiślu, w tak zwanym Szarym Domu u zbiegu ulic Gęstej, Dobrej i ks. Siemca (obecnie Wiślanej), kuchnia kierowana przez siostry Agnieszkę Kulaszewicz i Urszulę Werle wydawała w sierpniu rano i wieczorem kilkaset śniadań i kolacji oraz półtora tysiąca porcji zupy. Z mąki przynoszonej z młyna przy ul. Browarnej siostry przez całą dobę, w systemie trzyzmianowym, piekły chleb dla wojska i ludności.

„I przyjmowały i opatrywały u siebie ludzi. Coraz większe gromady. Tysiące. Te sakramentki, które przez ileśset lat, od Marysieńki, śpiewały za kratami i przez kraty przyjmowały komunię, nagle stały się działaczkami, społeczniczkami, bohaterską instytucją, oparciem" – to Miron Białoszewski o nowomiejskich sakramentkach...

Nabożeństwa odbywały się w kościołach aż do fali ostrych bombardowań w połowie sierpnia. „Tłoku dopełniają cywile. Nastrój jest niezwykle podniosły. Po raz pierwszy od pięciu lat można oglądać tyle polskiego wojska w kupie. Podczas »Boże, coś Polskę« cywile ryczą co do sztuki, a żołnierze... też śpiewają" – wspominał kapral Zbigniew Czajkowski-Dębczynski „Deivir" z batalionu „Parasol" nabożeństwo dla żołnierzy w kościele św. Jacka na Starym Mieście 8 sierpnia. We wrześniu „Boże, coś Polskę" słychać było już tylko z warszawskich katakumb.

Dwaj biskupi, dwaj kapelani

O tym, jak różne możliwe były w powstaniu wybory i losy, świadczą dzieje rezydencjalnego biskupa i proboszcza parafii św. Barbary Antoniego Szlagowskiego. Biskup mieszkał w plebanii przy ul. Nowogrodzkiej 51 sąsiadującej z Domem Katolickim Roma: nie był zaprzysiężony ani związany z duszpasterstwem wojskowym. Kiedy 5 sierpnia Niemcy, którzy opanowali ten teren, zażądali, by opuścił Warszawę, odpowiedział, że tu mieszkają jego diecezjanie i parafianie, a jego obowiązkiem jest być wśród nich.

Odmówił podpisywania odezw do powstańców, zwizytował za to obóz przejściowy dla ludności cywilnej w Pruszkowie, uzyskując uwolnienie wszystkich przetrzymywanych tam księży. Po czym... – wrócił do Warszawy: w Domu Katolickim siostry z pomocą kobiet wydawały do 1450 obiadów. Kiedy 4 września Niemcy podstawili dla biskupa na dziedziniec budynku Poczty i Telegrafu przy ul. Nowogrodzkiej autobus, zamiast biblioteki i mebli zabrał chorych i starców. Wszyscy trafili na plebanię kościoła w Milanówku.

Byli i inni. Edmund J. Osmańczyk, autor audycji nadawanych przez powstańcze Polskie Radio, zapisał w prowadzonym dzienniku pod datą 9 września: „Wczoraj przez ulicę Śniadeckich wyszło około 5000 osób... do Niemców. Nikt nie miał żalu, tylko ból, kiedy wychodzili chorzy, kobiety z dziećmi, ułomni, ale kiedy wychodzili lekarze, adwokaci, prokuratorzy, księża – to piekł wstyd. W Warszawie jest brak lekarzy, w Warszawie brak jest księży do pocieszania konających. A oto w fioletach opuszczał Warszawę, jak swego czasu Katowice, ksiądz biskup Adamski; ktoś rzekł: Ksiądz biskup nie wyszedł z Warszawy, ksiądz biskup wyszedł dziś z Polski. Nie martwmy się tym. Młode pokolenie księży pięknie zdało egzamin w powstańczej Warszawie".

Jeden z najtrudniejszych egzaminów przyszło im zdawać na ostatnich powstańczych redutach Powiśla: na Solcu i na Wilanowskiej. Do niewoli trafili, wraz z ich załogami, dwaj kapelani: ks. pallotyn Józef Stanek ps. Rudy z V Zgrupowania AK „Kryska" i ks. Józef Warszawski „Ojciec Paweł" ze Zgrupowania „Radosław". Pierwszy traktowany był przez Niemców pogardliwie, uznawany za zwykłego „klechę" drugi mógł liczyć na pewien szczątkowy respekt jako Feldgeistlicher, czyli „kapelan wojskowy".

Po kapitulacji stali obok siebie. W pewnym momencie „klecha" został wyciągnięty z szeregu i powieszony przez esesmana na szaliku. Ks. Warszawski, który trafił do niewoli, po wojnie opisał ostatnie chwile życia ks. Józefa Stanka, którego polski papież ogłosił błogosławionym 13 czerwca 1999 roku.

Plus Minus

Najczęściej czytane