Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Każdy może fruwać

Barbara Hollender 24-01-2018, ostatnia aktualizacja 24-01-2018 17:22

Twórca „Księżyca Jowisza" opowiada Barbarze Hollender o strachu przed uchodźcami na Węgrzech i o niezależności kina artystycznego.

źródło: GUTEK FILM

Rz: Pan, artysta z kraju, który odwraca się od uchodźców, robi film o człowieku szukającym w Europie miejsca do życia?

Kornél Mundruczó: Po kryzysie gospodarczym naród węgierski zaczął odczuwać strach. Taki codzienny, egzystencjalny. I wtedy pojawił się rząd Viktora Orbana, który jasno określił, kto jest wrogiem Węgier. Czasem była to Bruksela, czasem uchodźcy, czasem George Soros. Ale strach przestał był nieokreślony. Stał się zdefiniowany. Wzbudził reakcję obronną, wywołał w ludziach niechęć, czasem wręcz nienawiść. Węgrzy podchwycili ideologię Orbana. Duża część narodu wpadła w rodzaj paranoi, która przejawia się tak, że ktoś, kto nigdy w życiu nie znał żadnego uchodźcy, nagle wie, że ma go nienawidzić. Dziwne, złożone zjawisko. Ale ja nie muszę mu ulegać.

I kazał pan swojemu bohaterowi uchodźcy fruwać.

Jako dzieciak przeczytałem książkę „Latający chłopiec" i zacząłem się zastanawiać, czy to możliwe, żeby człowiek unosił się w powietrzu jak ptak. I czy to, o czym czytałem, jest prawdą, czy nie. Dzisiaj chciałbym, żeby z podobnymi wątpliwościami wychodził z mojego filmu widz. Nie do końca chodzi oczywiście o fruwanie. Bardziej o wyrwanie z samozadowolenia i refleksję, która każe zadać sobie ważne pytania. Choćby takie: Co to znaczy, że jestem Europejczykiem? Do czego mnie to zobowiązuje?

W pana wizji dzisiejszego świata jest bardzo dużo chaosu.

Chciałem, żeby „Księżyc Jowisza" przypominał piekło. Próbowałem pokazać napięcie, jakie towarzyszy mi na co dzień w Budapeszcie, dlatego na ekranie wszystko zmienia się szybko jak w kalejdoskopie. Aktorzy i kamera mają w sobie nerwowość, ani na chwilę się nie zatrzymują. Zdaję sobie sprawę, że momentami trudno mój film wytrzymać. Ale mam nadzieję, że z jego odbiorem będzie jak z „Piekłem" Hieronima Boscha. Człowiek przed tym obrazem staje i atakowany przez dziesiątki szczegółów gubi się. Ale potem odchodzi dalej, i z dystansu, po pewnym czasie, wszystko zaczyna mu się układać.

Wciąż jednak zastanawiam się, po co do tej opowieści o losie uchodźcy były panu potrzebne elementy s.f.?

Nie lubię czystych gatunków. Nawet w operowej „Joannie" wystrzegałem się jednoznaczności stylistycznej. Film o uchodźcach mógł być oczywiście dramatem społecznym. Ale oglądając realistyczne kino zaangażowane, staję się podejrzliwy. Coś, co miało brzmieć prawdziwie, wydaje mi się nagle fałszem. Lubię poezję, myślę, że czasem znacznie więcej wyraża wiersz niż publicystyka. Że coś ważniejszego i głębszego można powiedzieć dzięki metaforze, symbolowi.

Jednak film jest sztuką w dużej mierze realistyczną.

Nie zgadzam się. Od Aleksieja Germana Jra dowiaduję się znacznie więcej o czasach stalinizmu niż z dramatów społecznych opowiadających historię jeden do jednego. Telewizja teoretycznie przynosząca dokładny przekaz manipuluje widzem, a symboliczne opowiadanie pozwala mu na wyciąganie własnych wniosków. Poza tym dla mnie poruszanie się między gatunkami i sięganie do własnej wyobraźni oznacza twórczą wolność. A ja zawsze chciałem czuć się wolny. Mając kilkanaście lat, pierwszy raz obejrzałem film Fassbindera i oniemiałem. To było coś więcej niż kino. Dzisiaj sam staram się nie ograniczać. I proponować publiczności coś, czego dotąd nie widziała.

Zwraca się pan więc do widza poszukującego, wyrobionego.

Bo uchodźcy nie potrafią latać? Chciałem zrobić film o człowieku próbującym uciec przed własnym losem. I o nas wszystkich. Tak jakbym postawił lustro przy ekranie i zmusił widzów do przejrzenia się w nim, do rozpoznania własnych postaw. Nie trzeba być zbyt wyrafinowanym, żeby w to lustro spojrzeć. Wystarczy trochę wrażliwości.

Masowa publiczność czeka na inne kino.

To nasza wina, bo na ekranach jest coraz więcej filmów, a coraz mniej prawdziwej sztuki, w której odbija się osobowość artystów. Przyzwyczajamy młodych widzów do tego, że kino to dwie godziny zabawy w multipleksie, najlepiej w centrum handlowym, gdzie potem można pójść na piwo albo kupić sobie T-shirt. Oduczamy ich obcowania ze sztuką, która powinna prowokować. Ja się na to wewnętrznie nie zgadzam.

Myśli pan, że „Księżyc Jowisza" może pomóc pokonać strach przed uchodźcami?

Mam nadzieję, że widz poczuje się jak mój bohater, który całkowicie zmienia swój stosunek do świata.

Jak to się dzieje, że na Węgrzech Orbana wciąż powstają filmy takie jak pański czy Ildikó Enyedi? Kino węgierskie wydaje się dzisiaj bardzo mocne.

Są dwa powody sukcesów. Moja generacja nie wywodzi się z czasów komunizmu. Uczyliśmy się życia już w wolnym kraju i próbujemy o tym nie zapominać. Poza tym nasz przemysł filmowy jest w tej chwili w bardzo dobrej formie. Robimy sporo koprodukcji i usług zagranicznych, także dla Amerykanów, a to przynosi pieniądze. I wreszcie, co bardzo ważne, węgierski Instytut Filmowy jest niezależny. Nie ma wolności w prasie, w teatrach, my wciąż się nią cieszymy. ©℗

Recenzja

Tym razem Kornél Mundruczó przeszarżował i dosłownie odleciał. Tak jak Aryan, bohater „Księżyca Jowisza", jego siódmej w karierze fabuły. W tym filmie wszystkiego jest za dużo, pomysł goni pomysł, ale żaden nie wybrzmiewa do końca. Kino sensacyjne przeplata się ze społeczną publicystyką, niespodziewanie przechodząc w rozważania o wierze.

Temat uchodźców usiłujących przedostać się do zachodniej Europy Mundruczó zmiksował z umiejącym lewitować młodym Syryjczykiem o nadprzyrodzonych zdolnościach (nieprzypadkowo synem cieśli) i skorumpowanym lekarzem (Merab Ninidze), wykorzystującym jego umiejętności dla własnych celów. Chce zarobić na odszkodowanie dla rodziny pacjenta, którego po pijanemu przypadkiem uśmiercił.

Naturalistyczne sceny pośpiesznego seksu w szpitalnym gabinecie, ataku terrorystycznego w budapeszteńskim metrze, niezwykle efektownych pościgów samochodowych łączą się tu z baśniowymi scenami zmartwychwstania Aryana, a później jego lotu nad Budapesztem (czytaj Europą). Wszystko to oplecione symboliką niby-chrześcijańskiej przypowieści i zmiksowane z kuchenną metafizyką oraz z pretensjonalnymi, pełnymi patosu dialogami. ©℗

—Marek Sadowski

 

Sylwetka

Kornél Mundruczó, aktor, reżyser, scenarzysta

Ur. w 1975 r. Zaczynał jako aktor. Od 2000 r. kręci filmy krótkometrażowe i fabularne. Otrzymał m.in. nagrodę w Locarno za „Kilka pogodnych dni" (2002), Nagrodę FIPRESCI w Cannes za „Deltę" (2008). Reżyseruje spektakle teatralne w wielu krajach, w TR Warszawa zrealizował znakomitego „Nietoperza" (2013).

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane