Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Estetyka i duże pieniądze

Kama Zboralska 11-05-2018, ostatnia aktualizacja 11-05-2018 00:00

Za wybitne dzieła klasyków współczesności trzeba sporo zapłacić.

Andrzej Wróblewski, „Żółty półakt mały”, 1955 r., olej/płótno, 51,5 x 41 cm.
źródło: Desa Unicum
Andrzej Wróblewski, „Żółty półakt mały”, 1955 r., olej/płótno, 51,5 x 41 cm.
Roman Opałka, „Detal 3 065 461 - 3 083 581” z cyklu „1965/1 - ∞”, 1965 r., akryl/płótno, 196 x 135 cm.
źródło: Roman Opałka
Roman Opałka, „Detal 3 065 461 - 3 083 581” z cyklu „1965/1 - ∞”, 1965 r., akryl/płótno, 196 x 135 cm.
Eugeniusz Markowski, „1+1”, olej, płótno, 100 x 80 cm, 1974 r.
źródło: Piękna Gallery – Galeria Sztuki i Dom Aukcyjny
Eugeniusz Markowski, „1+1”, olej, płótno, 100 x 80 cm, 1974 r.

Powoli, ale systematycznie rośnie zainteresowanie sztuką współczesną, czego najlepszym dowodem jest wzrost obrotów na rynku aukcyjnym. Rozwija się moda na pozytywny snobizm, czyli posiadanie obrazu znanego malarza, a którego – to już zależy od zasobności portfela.

Zdaniem Marty Tarabuły, właścicielki Galerii Zderzak, najbardziej poszukiwani są artyści o ustalonej pozycji: klasycy nowoczesności, Grupa Krakowska – słowem ci, których prace są inwestycją nieobarczoną ryzykiem, które towarzyszy kupowaniu tzw. młodej sztuki. Klienci gotowi są wydać więcej, byle mieć pewność, że na takiej inwestycji nie stracą. A bardzo prawdopodobne, że przyniesie ona zysk – zwłaszcza jeśli kupuje się tych klasyków, których prace są niedoszacowane. Według Cezarego Ślazińskiego, właściciela galerii Beta16, coraz większym zainteresowaniem cieszą się wybitni artyści do tej pory (niesłusznie) pomijani przez rynek sztuki, między innymi Danuta Lewandowska, Henryk Musiałowicz czy Jan Pamuła. Niektórzy klienci pytają o konkretne nazwiska, inni spontanicznie dokonują wyboru obrazu, a potem pytają o informacje na temat twórcy, jego pozycji rynkowej, aspektu inwestycyjnego.

– Poszukiwani są klasycy współczesności potwierdzeni notowaniami aukcyjnymi; obecnie wyraźnie mocną pozycję ma abstrakcja geometryczna. Klasa średnia kupuje młodszych artystów, dobierając charakter dzieła do swoich upodobań, posiłkując się rekomendacjami galerzystów, notowaniami Kompasu Młodej Sztuki i publikacjami. Zakupy powyżej 50 000 zł na ogół potwierdzane są ich potencjałem inwestycyjnym – mówi Janina Górka-Czarnecka, właścicielka galerii Artemis.

Zainteresowanie rośnie

Nadal dla wielu kupujących istotny jest wątek inwestycyjny.

– Z jednej strony mamy przykłady miłośników sztuki, prawdziwych kolekcjonerów, dla których posiadanie danego dzieła jest niemalże koniecznością, temat ceny jest absolutnie drugorzędnym zagadnieniem. Na drugim biegunie spotykam klientów, licytujących na aukcjach w celach wyłącznie inwestycyjnych, działających wręcz w krótkim okresie i spekulacyjnie. Liczba kupionych przez nich prac niejednokrotnie przekracza setkę obrazów, które trafiają do magazynu i są pozbawione emocji związanych z ich oglądaniem – dodaje Rafał Kamecki, właściciel portalu Artinfo.pl.

Wszyscy zgodnie potwierdzają, że zainteresowanie sztuką wzrasta, co potwierdzają też statystyki odwiedzin w muzeach i galeriach.

– Co ciekawe, zjawisko to jest odwrotnie proporcjonalne do piśmiennictwa o sztuce. Krytyka artystyczna w prasie praktycznie przestała istnieć. Nie udało się jej przy tym zająć jakiejś pozycji w internecie. Pisma drukowane zanikają, zresztą niewiele osób po nie sięga. Ich wersje elektroniczne mają się lepiej, niemniej po zamknięciu „Obiegu" żadne z pism nie uzyskało statusu uniwersalnego monopolisty – mówi Paweł Sosnowski, właściciel galerii Propaganda.

Jak dodaje, wymianę informacji i opinii przejęły portale społecznościowe, których odbiorcy skupiają się w mikrośrodowiskach związanych z wybranymi postaciami życia artystycznego lub z instytucjami. Właściwie nie ma ogólnopolskiej platformy krytyczno-informacyjnej, jakiej na pewno potrzebowaliby i jakiej ufaliby odbiorcy.

Mimo wyraźnej nadprodukcji artystów (2000 absolwentów rocznie) zainteresowanie nowymi postaciami nie rośnie lawinowo, choć jak podają opracowania Artinfo.pl, zdumiewająca jest wielkość rynku młodej sztuki (8 mln obrotu!), ale nie idzie to w parze z pojawianiem się nowych gwiazd.

– Za to ewidentnie wzrasta pociąg do „klasyki sztuki współczesnej", co widać po wzroście cen. Próbuje się więc lansować staro-nowe nazwiska, żeby ten krąg powiększyć – na przykład Erna Rosenstein, która za życia była postrzegana bardziej jako poetka niż artystka, a jej plastyczny dorobek nigdy nie wywoływał euforii u krytyków – zaznacza Sosnowski.

Obraz musi się podobać

Na dzieła wybitne zawsze znajdzie się kupiec, ale brakuje nowych pasjonatów, którzy w przemyślany sposób chcieliby zacząć tworzyć swoje kolekcje. Właściciele imponujących zbiorów poszukują dzieł dopełniających ich kolekcję.

– Początkujący miłośnik sztuki czasem ociera się o informacje o nieprzejrzystości naszego rynku lub o marszandów o wątpliwej rzetelności. Z pewnością studzi to jego zapał i pasja kończy się na kilku zakupach dekorujących wnętrze. Edukacja, pilnowanie przejrzystości, eliminowanie nieuczciwości to zadanie dla środowiska, aby rynek się rozwijał w szybszym tempie – mówi Piotr Lengiewicz, prezes DA Rempex.

Na pewno warto też pamiętać o podstawowej zasadzie – obraz musi się podobać i docenić fakt, że sztuka ma wartość dodaną – możliwość obcowania z pięknem. Do tego mądrze wydane pieniądze mogą okazać się dla przyszłych pokoleń pamiątką nie tylko sentymentalną.

Aukcje dominują

Również i do nas dotarła ogólnoświatowa tendencja wzrostu sprzedaży dzieł sztuki na aukcjach. Liderem jest DA DESA Unicum, zarówno w sprzedaży sztuki współczesnej, jak i dawnej, należy do niej ponad 40 proc. rynku. Przede wszystkim, podobnie jak na świecie, sprzedawane jest malarstwo, a 90 proc. transakcji zawieranych jest w Warszawie.

– Odkąd prowadzę dom aukcyjny, nie było jeszcze tak dobrego roku jak 2017. Obrót tylko na polskim rynku sztuki przekroczył nieosiągalną wcześniej granicę 200 mln zł. To ponad 28 proc. wzrostu.

Powyżej 93,5 mln zł wyniósł obrót domu aukcyjnego DESA Unicum. Ubiegły rok okazał się podwójnie rekordowy, w czerwcu za 3,7 mln zł kupiono obraz Jana Matejki „Zabicie Wapowskiego", w grudniu rekord został pobity – za dzieło Stanisława Wyspiańskiego „Macierzyństwo" zapłacono w przeliczeniu ponad milion dolarów. To bezprecedensowe dla polskiego rynku sztuki wydarzenie. Świadczy o bardzo dynamicznym jego rozwoju. Szczególnie że obraz Wyspiańskiego po raz pierwszy pojawił się na aukcji w 2007 r. i wówczas został sprzedany za 680 tys. zł, czyli jego wartość wzrosła ponad sześciokrotnie w ciągu dziesięciu lat.

Najdrożej sprzedaną pracą w segmencie sztuki współczesnej w Polsce jest praca „Detal 3 065 461 – 3 083 581" Romana Opałki, za 2,3 mln zł w DESA Unicum. W 2017 r. najdrożej sprzedaną pracą był „Chopin" Wojciecha Fangora, za 1,3 mln zł w Polswiss Art. Obserwując siłę zakupów i liczbę transakcji na przestrzeni ostatnich lat, widać duże przyspieszenie i rosnące zainteresowanie sztuką. Kolekcjonerzy podchodzą racjonalnie do zakupów, kiedy widzą, że ceny rosną, są gotowi zainwestować większe środki, bo widzą dalszą perspektywę wzrostu – mówi Juliusz Windorbski, prezes DA DESA Unicum.

– Aukcje przez część publiczności traktowane są jako interesujące wydarzenia kulturalne, w których uczestniczą znane osoby. Obecność obserwacyjna może się przerodzić z czasem w aktywne uczestnictwo – dodaje Janka Górka-Czarnecka.

Oferta domów aukcyjnych jest bardziej zróżnicowana, prace są wyselekcjonowane przez ekspertów, a świadomość, że też inni są zainteresowani tym samym obiektem, uwiarygadnia wybór i przy okazji licytowaną cenę. W galerii jest się zdanym tylko na opinię jej właściciela. Kolejnym argumentem przemawiającym za kupowaniem na aukcjach jest to, że w domach aukcyjnych pracuje więcej ekspertów niż w galeriach.

– Kilkudziesięciu ekspertów DESA Unicum to nieocenione źródło informacji, to ludzie, którzy na co dzień poruszają się po rynku sztuki – mają wiedzę na temat trendów i rządzących tam praw. Domy aukcyjne są też bardziej czułe na rynek sztuki, mają lepsze rozeznanie, ale też zwyczajnie więcej do zaoferowania. Wbrew pozorom aukcje młodej sztuki odgrywają ogromną rolę w upowszechnianiu kolekcjonerstwa i sztuki. Coraz więcej osób decyduje się na kupno oryginalnego płótna zamiast łatwo dostępnych reprodukcji. Dla wielu klientów jest to pierwszy krok na drodze do kolekcjonowania – mówi Juliusz Windorbski.

Katalogi aukcyjne są źródłem informacji, popularyzacją nazwiska, ułatwiają kojarzenie autora z typem dzieła. W przypadku aukcji młodej sztuki, które wyrastają jak grzyby po deszczu, powinna być zdecydowanie większa selekcja. O wyborze prac na licytację powinna przede wszystkim decydować jakość, należy także pamiętać, że dla samych artystów nie jest korzystny udział w aukcjach z ceną wywoławczą 500 zł. Trudno później znaleźć galerię, która chciałaby zająć się promocją takiego twórcy. Co jeszcze przyciąga na aukcje?

— Aukcja ma swoją dramaturgię, której temperatura rośnie w trakcie licytacji. Tu trzeba niekiedy o dużych kwotach decydować w kilka sekund, trzeba umieć zachować zimną krew i pamiętać, po co przyszliśmy na aukcję, po przedmiot czy po okazję cenową? – mówi Piotr Lengiewicz.

Aukcja to oczywiście emocje.

– Uczestnicy aukcji często chłodno kalkulują maksymalne poziomy zakupu przed licytacją, ale nawet to nie pomaga im w zatrzymaniu się w drodze do posiadania upragnionego działa sztuki. Spotykamy się z klientami, którzy wręcz zabraniają nam jakiegokolwiek kontaktu w czasie aukcji – wolą pozostawić limit ceny, nie odbierać telefonu, aby tylko nie dać się porwać emocjom – dodaje Rafał Kamecki.

Artysta na wyłączność

Należy jednak pamiętać, że istnieje pewna grupa ważnych artystów, która pozostaje poza obiegiem aukcyjnym. Dzieje się tak, ponieważ część z nich wiąże się z galeriami, bywa że nawet na wyłączność. Taka współpraca nie idzie w parze z obecnością na aukcjach. Galerie zapewniają właściwą promocję, organizują wystawy, wydają katalogi. W zamian oczekują wyłączności, lojalności wobec marszanda. Rynek aukcyjny z pewnością gwarantuje sprzedaż, lecz nie zapewnia opieki i prowadzenia artysty przez kolejne lata jego kariery.

Zdaniem Marty Tarabuły, właścicielki Galerii Zderzak, na aukcjach i wszelkiego typu wyprzedażach kupują specyficzni klienci: ci, dla których liczy się całe opakowanie, otoczka towarzysząca zakupom. Polowanie na okazję, emocje rywalizacji, triumf zwycięstwa, nierzadko oklaski, podziw publiczności – czyli blichtr bycia na ściance, który jest jedną z bardziej skutecznych technik sprzedaży.

Zakupy w galerii zaspokajają zupełnie inne potrzeby – skupienia, namysłu, osobistego kontaktu, rozmowy o sztuce. To inna kategoria. W obiegu aukcyjnym jest przede wszystkim pewna grupa artystów, zaklęty krąg nazwisk, do którego nie jest łatwo się przebić. Nie chodzi o pojedyncze zakupy, tylko pewien trend wyznaczony przez rynek, który opiera się na wąskim przekazie spektakularnych cen, a klienci nie są tak wyedukowani, aby samemu eksperymentować.

– Wolą iść bezpieczną drogą, czyli znane nazwiska albo niska cena i w jednym, i w drugim przypadku minimalizują ryzyko. Tych odważniejszych gotowych polegać na sobie lub na renomowanym marszandzie nie jest zbyt wielu – dodaje Piotr Lengiewicz.

Galerie idąc z duchem czasu, zaczęły również organizować aukcje, co podobnie jak aukcje młodej sztuki obecne jest tylko w naszych realiach. Na świecie usankcjonowany jest ścisły podział na rynek galeryjny i aukcyjny. Również tylko w Polsce czasem na aukcje trafiają prace bezpośrednio od artysty, a nie z rynku wtórnego. Zachodnie galerie „ratują" się udziałem w targach sztuki, na których oprócz sprzedaży nawiązywane są różne kontakty z muzealnikami, krytykami, kolekcjonerami itd. W najważniejszych Art. Basel w Bazylei (edycje w Miami i Hongkongu) Polskę reprezentuje od kilkunastu lat Galeria Starmach oraz Fundacja Galerii Foksal, które mają ogromne zasługi w popularyzowaniu rodzimej sztuki. Pojawiają się też Galeria Raster i Stereo.

– Zainteresowanie polskimi klasykami współczesności ogranicza się do kilku nazwisk – Magdalena Abakanowicz, Alina Szapocznikow, Ryszard Winiarski, Henryk Stażewski, Edward Krasiński i oczywiście Roman Opałka – mówi Andrzej Starmach, właściciel krakowskiej Galerii Starmach.

Osiągają wysokie ceny, na przykład 20 figur z burlapu Magdaleny Abakanowicz przedstawiających tłum został sprzedany za 600 tys. euro, dzieła Stażewskiego są od 100–200 tys. euro, a na stoisku londyńskiej Mayor Gallery oferowano dzieło Fangora za 300 tys. euro. FGF oraz Raster pokazują młodsze pokolenie, również z sukcesem, są to m.in. Wilhelm Sasnal, Paweł Althamer, Przemek Matecki, Rafał Bujnowski, Marcin Maciejowski.

Rodzime targi sztuki

W Polsce jedyne targi sztuki od 15 lat organizowane są przez DA Rempex. Bierze w nich udział ok. 60 galerii sztuki współczesnej (m.in. Zderzak, Olimpus, Esta, Galeria Muzalewska, Piekary, Ney Gallery& Prints) i antykwariatów (m.in. Galeria 32, Artykwariat, DA Libra, DA Rempex) z całego kraju. W zeszłym roku Warszawskie Targi Sztuki w Arkadach Kubickiego przez niecałe trzy dni odwiedziło aż 10 tys. osób. Wystawcy oferowali prace takich tuzów jak Stanisław Dróżdż, Jan Berdyszak, Jerzy „Jurry" Zieliński, Zbigniew Gostomski, Marek Chlanda, Ryszard Grzyb, oraz młodych, ale już z dokonaniami, jak np. Monika Szwed czy Łukasz Stokłosa. Jest to jedyne miejsce, gdzie można kupić, obejrzeć prace wybitnych artystów współczesnych i także przedwojennych.

Od sześciu lat grupa kilkunastu warszawskich galerii, m.in. Raster, Fundacja Galerii Foksal, Leto, Piktogram, organizuje Warsaw Gallery Weekend, licznie odwiedzany nie tylko przez warszawiaków. Galerie łączy podobna stylistyka promowanej sztuki, posiadającej już stały krąg kolekcjonerów.

Niedoszacowani

Część naszych artystów z pewnością jest niedoszacowanych, zarówno wśród uznanych klasyków malarstwa polskiego takich jak: Rajmund Ziemski, Aleksander Kobzdej, Kajetan Sosnowski czy nawet Stanisław Fijałkowski i Stefan Gierowski. Rynek nie jest idealny, ceny nie rosną równomiernie dla wszystkich artystów.

– O ile możemy już zapomnieć o dawnych cenach dla Fangora, Winiarskiego, Nowosielskiego czy Stażewskiego, to nadal można nadążyć za rosnącymi cenami dla Pągowskiej, Tarasina, Kantora czy Brzozowskiego. Warto przyglądać się artystom, których ceny nadal pozostają w uśpieniu, m.in. Hasior, Warzecha, Orbitowski, Lenica, Mikulski czy Dobkowski – mówi Rafał Kamecki.

Niektórzy galerzyści uważają, że właściwie większość naszych twórców nie jest cenowo doceniona.

– Prawie we wszystkich cenach dogoniliśmy Europę, a nawet czasem przeganiamy, tylko z wyjątkiem sztuki. Młodzi artyści mogą za swoje prace dostać cztery razy więcej w obcej galerii, nasi klasycy to zaledwie 10 proc. wartości ich światowych odpowiedników. Natomiast nasze arcydzieła powinny być warte sto razy więcej – mówi Paweł Sosnowski.

– No cóż, właściwie polski rynek ma dopiero 30 lat, niektórzy nawet twierdzą, że jeszcze nie istnieje. Na dodatek prawdziwy handel rozpoczął się dopiero w XXI w. Nie mamy żadnych zachęt czy ułatwień legislacyjnych, stąd wszystko rozwija się topornie i ze zgrzytami. Kontakty międzynarodowe słabe. Z drugiej strony powszechnie wiadomo, że najważniejszy jest lokalny rynek, więc nie miejmy pretensji, że nas nie lansują za granicą. Pamiętajmy, że ceny naszych najbardziej uznanych artystów 30 lat temu były w Polsce niższe niż gdzie indziej. Stopniowo zaczęliśmy przywozić z powrotem naszych klasyków: Fangora, Stażewskiego, Kantora, którzy jeszcze do niedawna byli w cenie kilku, góra kilkunastu tysięcy, a Szapocznikow, Krasińskiego można było mieć prawie za darmo. Teraz to się zmienia, niemniej trzeba jeszcze sporo zrobić – dodaje.

Zdaniem Marty Tarabuły Jadwiga Maziarska jest jedną z niedoszacowanych artystek; podobnie zresztą jak cały krakowski nurt malarstwa materii (zwł. Grupa Nowohucka). Nadal nie do końca doceniony jest talent Jana Dobkowskiego, mistrza kreski, czy Jerzego „Jurry" Zielińskiego. Wśród młodszych do tej grupy należą m.in. Tamara Berdowska, której prace pomimo uczestnictwa w znaczących wystawach i obecności w prestiżowych kolekcjach można kupić za kilkanaście tysięcy złotych. Na większą uwagę z pewnością zasługuje też Rafał Głowacki, tworzący w podobnej stylistyce. Zawsze podstawą konstrukcyjną jego obrazów, w których ostatnio bada zależności barwne pomiędzy szarością a kolorem niebieskim, była geometria. Artysta zawsze też poszukiwał piękna w sztuce, aktualnie dostrzega je w sposób szczególny poprzez „Wielką teorię piękna", według której piękno polega na doborze proporcji i właściwym układzie części. Na wielkości, jakości i ilości części i na ich wzajemnym stosunku. Piękno pojawia się jedynie w przedmiotach, których części mają się do siebie jak liczby proste: jeden do jednego, jeden do dwóch, jeden do trzech.

Bardziej powściągliwy w ocenie jest Piotr Lengiewicz, który uważa, że zawsze będzie to opinia subiektywna i nie podejmuje się wskazywać nazwisk, ale na pewno warto przyjrzeć się bliżej twórcom, którzy odnoszą zagraniczne sukcesy cenowe, a w Polsce właściwie nikt o nich nie słyszał. Na przykład mieszkająca we Francji Teresa Tyszkiewicz – zajmuje się fotografią, rysunkiem, performance'em, malarstwem, tworzy obiekty przestrzenne i rzeźby. Jej znakiem rozpoznawczym są obrazy z wbitymi szpilkami krawieckimi – kojarzące się z obrzędami wudu, ale także pomocne przy zszywaniu fragmentów w całość, niezależnie, co jest materiałem.

Autorka jest ekspertem rynku sztuki, kuratorem Galerii (-1) PKOI, dyrektorem programowym Warszawskich Targów Sztuki, napisała m.in. cykl książek „Sztuka inwestowania w sztukę. Przewodnik po galeriach".

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane