Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Prywatne leczenie nie zawsze luksusowe

Ewa Zwierzchowska 29-09-2009, ostatnia aktualizacja 30-09-2009 21:37

Kilkutygodniowe kolejki do specjalistów, brak możliwości konsultacji w nagłych wypadkach, ignorowanie dolegliwości – tak wygląda codzienność w niepublicznych placówkach.

źródło: Dziennik Wschodni

Coraz więcej pacjentów w stolicy skarży się, że niepubliczne przychodnie coraz bardziej przypominają placówki państwowej służby zdrowia.

Nagłych nie przyjmujemy

– Wstałem z łóżka z opuchniętą twarzą. Pojawił się na niej bolący ropień, pod którym zbierała się ropa. Wyglądałem koszmarnie – opowiada pan Michał, czytelnik „ŻW”. – Natychmiast zadzwoniłem do przychodni Lux Med, w której mam abonament. Usłyszałem, że nie mam szans na wizytę u specjalisty tego dnia. Pojechałem do publicznego szpitala, gdzie otrzymałem pomoc.

Przychodnia nie chce komentować sprawy: – Obowiązuje nas tajemnica lekarska – mówi Piotr Błaszczyński, członek zarządu ds. operacyjnych Lux Medu.

Sprawdziliśmy, jak to wygląda w innych prywatnych przychodniach. W Damianie wizyta u dermatologa czy chirurga odbyłaby się jeszcze tego samego dnia. Podobnie w Enel-Medzie. W Medicoverze lekarz przyjąłby, ale dopiero następnego dnia (na Okęciu).

Gorzej jest z planowymi wizytami. Czasem na konsultację u kardiologa, ginekologa czy urologa trzeba poczekać kilka tygodni. Skąd ten tłok?

– Na sytuację w prywatnej służbie zdrowia ma wpływ to, co dzieje się w publicznej – uważa Andrzej Włodarczyk, przewodniczący Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie. – Kolejki w publicznych placówkach są coraz dłuższe. Nic więc dziwnego, że więcej pacjentów, bojąc się o zdrowie, wybiera płatne usługi medyczne w niepublicznych placówkach. Ich też jest za mało i tam też brakuje specjalistów.

Sieciowe lecznice zapewniają jednak, że nad sytuacją panują. Ratują się, budując kolejne placówki. Np. Lux Med uruchomi za kilka miesięcy centrum medyczne przy ul. Postępu.

Prywatnych placówek jest w stolicy zbyt mało. Brakuje też specjalistów - Andrzej Włodarczyk, Okręgowa Rada Lekarska

Z kolei w Enel-Medzie cztery razy w miesiącu odbywa się kontrola dostępności lekarzy.

– W przypadku ryzyka wydłużenia terminów oczekiwania grafiki lekarzy są modyfikowane bądź zatrudniani są nowi specjaliści – zapewnia Małgorzata Sanokowska-Wójcik z Enel-Medu.

Poczytać podręcznik

Ale kiedy dostaniemy się już do specjalisty, to może się okazać, że wizyta odbiega od standardów.

– Niedawno coś „strzeliło” mi w kręgosłupie (później dowiedziałem się, że to był stan zapalny wywołany początkiem zwyrodnienia dysku). W prywatnej przychodni, gdzie mam abonament, przyjął mnie ortopeda. Nawet mnie nie zbadał. Zapytał tylko, czy pracuję przy komputerze. Po czym zaproponował mi, żebym poszedł do księgarni medycznej, kupił podręcznik o chorobach kręgosłupa, znalazł rozdział o ćwiczeniach i ćwiczył. Osłupiałem – wspomina Tomasz Judycki. – Dopiero na moje usilne żądanie lekarz wypisał skierowanie na rentgen. Ale zdjęcie i tak zrobiłem za własne pieniądze, bo wolny termin na RTG był za tydzień. Jeszcze bardziej się zdziwiłem, kiedy dowiedziałem się później, że ten lekarz to ceniony ortopeda, zastępca ordynatora w jednym ze szpitali.

Niektórzy lekarze nieoficjalnie przyznają, że prywatne placówki mają problem z doborem kadry. – To często przypadkowi lekarze, bez doświadczenia z tzw. łapanki – opowiada lekarz z jednej z niepublicznych przychodni. – Leczą także specjaliści, ale bywa, że niektórzy z nich traktują tę pracę jako chałturę i nie zawsze się przykładają.

Prywatne lecznice zapewniają, że przywiązują ogromną wagę do opinii pacjentów. – Zgłaszane reklamacje są przez nas analizowane i wyjaśniane – mówi Karolina Mazur z Medicover.

Bez kontroli

Niepubliczne zakłady nie podlegają kontroli samorządu lekarskiego. Pieczę nad nimi sprawuje wojewoda.

– Faktycznie nie ma on możliwości logistycznych i merytorycznych, aby sprawdzać takie placówki – mówi Włodarczyk.

– Od lat proponuję kolejnym wojewodom podpisanie umowy o współpracy w zakresie kontroli niepublicznych placówek. Mamy fachowców w tej dziedzinie, bo nadzorujemy m.in. prywatne gabinety lekarskie i dentystyczne. Zainteresowania nie było.

Pacjenci z niepublicznych placówek leczą się więc na własne ryzyko. Nie zawsze wychodzą na tym dobrze. Tak jak pani Wanda. – Uderzył we mnie wózek. Na łydce zrobiła mi się rana. Lekarze, którzy mnie badali, zbagatelizowali problem. Kazali tylko robić okłady – opowiada. – Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej: sztywniała mi noga, łydka urosła do monstrualnych rozmiarów. Skontaktowałam się z lekarzem z Niemiec. Następnego dnia leżałam już na stole operacyjnym. Okazało się, że to niebezpieczny, zropiały krwiak, który trzeba było oczyścić. Za ten zabieg zapłaciłam kilka tysięcy euro – żali się.

– Gdy pacjent podejrzewa, że lekarz popełnił błąd, może zwrócić się do okręgowego rzecznika odpowiedzialności zawodowej – informuje Andrzej Włodarczyk. Wtedy jednak występuje przeciwko konkretnemu lekarzowi, a nie przychodni.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane