Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Zabytkowa stalownia nie dla chorych na raka

Karolina Kowalska 17-01-2014, ostatnia aktualizacja 17-01-2014 01:00

Stołeczny konserwator zabytków blokuje budowę oddziału chemioterapii 
na Pradze-Północ, choć jest 
to dzielnica szczególnie dotknięta przez nowotwory.

Transparenty „Głodówka w obronie chorych na raka" i „Strajk głodowy w obronie praw obywatelskich" od trzech dni zatrzymują przechodniów na rogu al. Solidarności i Szwedzkiej.

W starym budynku zabytkowej Stalowni Praskiej członkowie Stowarzyszenia „Pacjent jest najważniejszy" protestują przeciwko decyzji stołecznego konserwatora zabytków Piotra Brabandera. Urzędnik odmawia uzgodnienia warunków zabudowy nowego szpitala, bo byłby za duży wśród sąsiednich, jedno- i dwukondygnacyjnych budynków.

Miałaby go stworzyć, adaptując obecne, XIX-wieczne budynki, prywatna Uczelnia Warszawska, która dwa lata temu kupiła ten teren od Agencji Mienia Wojskowego za 22 mln zł.

– Wystąpiliśmy do prezydent Warszawy z wnioskiem o zmianę przeznaczenia terenu na budynki szpitalne i dostaliśmy zgodę – opowiada rektor uczelni dr Mirosław Cienkowski. – W sierpniu tego roku mieliśmy już wstępne warunki zabudowy, ale cofnął je stołeczny konserwator zabytków. Odwołaliśmy się do ministra kultury, który oddalił sprzeciw konserwatora, ale pan Brabander nadal nie chce wyrazić zgody – opowiada rektor.

Dodaje, że gdyby nie sprzeciw konserwatora, budowę czterech wysokich na 25 m budynków połączonych szklanymi przejściami można by rozpocząć za pół roku, a za dwa lata powstałaby filia Mazowieckiego Szpitala Onkologicznego w Wieliszewie mieszcząca od 50 do 100 łóżek. – Jeśli, zgodnie z radą konserwatora, o warunki zabudowy wystąpimy od nowa, szpital stanie za pięć–siedem lat – dodaje rektor.

– A Praga potrzebuje go już teraz jako dzielnica o najwyższym współczynniku zapadalności na raka – podkreśla radny SLD Ireneusz Tondera, który odwiedził wczoraj, jako jedyny przedstawiciel samorządu, protestujących. Według raportu „Stan zdrowia mieszkańców Warszawy 2009–2011" współczynnik zachorowalności na nowotwory wynosi na Pradze-Północ 220,7 na 100 tys. osób wśród kobiet (średnia warszawska to 193,8) i 273 na 100 tys. wśród mężczyzn (średnia warszawska to 217,7).

– Ten szpital to szansa dla chorych z naszej dzielnicy, którzy na chemioterapię muszą dojeżdżać do Centrum Onkologii na Ursynowie albo kolejką do Wieliszewa – mówi Tondera.

Anna Skłucka, wiceprezes Stowarzyszenia „Pacjent jest najważniejszy", podkreśla, że 30 proc. chorych na raka leczących się w Wieliszewie, czyli prawie 100 tys. osób przez ostatnie trzy lata, to warszawiacy. A inna protestująca Marta Kowalkowska, która ma w rodzinie osobę chorującą na nowotwór, zauważa, że dla pacjenta po chemioterapii nawet krótka podróż jest bardzo męcząca.

Rektor Cienkowski ratunek widzi tylko w Hannie Gronkiewicz-Waltz. – Gdyby zgodziła się na mediację, może udałoby się uratować szpital – mówi. 
– Mam nadzieję, że pani prezydent pofatyguje się do nas na Pragę – dodaje.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane