Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Stołeczny bunt ordynatorów

gz 09-06-2016, ostatnia aktualizacja 09-06-2016 17:36

Po doniesieniu lekarzy prokuratura bada, czy 
w znanym warszawskim szpitalu narażano życie pacjentów.

Szpital Praski, założony w 1868 r., jest jednym z najbardziej znanych w stolicy. Dzisiaj jego renoma jest niższa niż dawniej. W rankingu CMJ „Bezpieczny szpital 2015” zajął dopiero 99. miejsce (w zestawieniu zabiegowych szpitali wielospecjalistycznych i onkologicznych)
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Szpital Praski, założony w 1868 r., jest jednym z najbardziej znanych w stolicy. Dzisiaj jego renoma jest niższa niż dawniej. W rankingu CMJ „Bezpieczny szpital 2015” zajął dopiero 99. miejsce (w zestawieniu zabiegowych szpitali wielospecjalistycznych i onkologicznych)

W Szpitalu Praskim pw. Przemienienia Pańskiego wydarzenie bez precedensu: ordynatorzy kluczowych oddziałów zawiadomili prokuraturę o złym zarządzaniu placówką, co ma zagrażać chorym. Prokuratura potraktowała to bardzo poważnie. – Wszczęliśmy śledztwo w sprawie podejrzenia narażenia życia pacjentów – mówi „Rzeczpospolitej" Artur Oniszczuk, szef Prokuratury Rejonowej Warszawa-Praga-Północ.

Jeden lekarz w dwóch miejscach jednocześnie

Szpital Praski, przez lata zaniedbany, ostatnio zmienił się nie do poznania. Miasto, które jest właścicielem, wydało miliony złotych na gruntowny remont większości budynków. Dziś luksus bije po oczach: eleganckie poczekalnie, kameralne sale, nowoczesne łóżka i wyposażenie.

Jednak z doniesienia do prokuratury wynika, że ta błyszcząca fasada kryje poważne problemy. Nieudolne zarządzanie, odpływ wartościowej kadry, a nawet groźby pod adresem lekarzy – to niektóre z zarzutów, jakie ordynatorzy kierują wobec dyrekcji stołecznego szpitala i zarządu miejskiej spółki nim kierującej.

„Chaos i brak zdecydowanych kroków chroniących pacjentów, spadająca dostępność leczenia i brak propozycji rozwiązania pogłębiającego się kryzysu noszą znamiona destrukcji i działania na szkodę spółki" – twierdzą autorzy pisma do prokuratury.

Zawiadomienie podpisali ordynatorzy sześciu oddziałów, na których opiera się szpital: dwóch oddziałów chorób wewnętrznych (Maciej Olszewski i Maria Marcinkowska-Królewicz), dwóch chirurgicznych (Mariusz Frączek i Andrzej Suwara) oraz ordynatorzy intensywnej terapii (Piotr Sowiński) i urologii (Piotr Marczyński). Poparli je kierownicy części zakładów i ginekolog. To osoby z tytułami doktorskimi i profesorskimi, doświadczeniem i dorobkiem naukowym.

Zapewniają, że nie walczą o finansowe profity dla siebie, że chodzi o jakość leczenia, a więc dobro pacjentów. Biją na alarm, że w szpitalu dyżury pełni „niewystarczająca kadra lekarska, która często – decyzją dyrektora medycznego – przesuwana jest na inne stanowiska pod groźbą zwolnienia z pracy".

Dyżury, nawet na newralgicznym szpitalnym oddziale ratunkowym (SOR), obsadza się „z łapanki", w ostatniej chwili, często osobami, które akurat do tego nie mają potwierdzonych formalnie kwalifikacji. Mówią o kierowaniu na SOR, gdzie w ciągu doby zjawia się 80 pacjentów z najróżniejszymi schorzeniami, np. młodego stażem lekarza w trakcie rezydentury.

Do skrajnie groźnej sytuacji, będącej impulsem do zainteresowania sprawą śledczych, miało dojść w kwietniu. – Według zawiadamiających anestezjolog wpisany w grafiku do obsługiwania operacji został skierowany równocześnie do pełnienia obowiązków na SOR – mówi prok. Oniszczuk.

To tę sytuację prześwietlą w śledztwie prokuratorzy.

Ordynatorzy twierdzą, że nagłe przesuwanie lekarzy z innych oddziałów np. na SOR sprowadza „realne zagrożenie" dla zdrowia i życia pacjentów. Innym efektem są opóźnienia w przeprowadzeniu operacji ratujących życie.

Zanim ordynatorzy zawiadomili prokuraturę, od ponad roku pukali do różnych drzwi. Wiceprezydenta stolicy prosili o spotkanie – bez efektu. W 2015 r. Rada Ordynatorów kilkakrotnie pisała do Andrzeja Golimonta, prezesa zarządu szpitala (byłego radnego SLD), o nadmiarze zadań po zmniejszeniu liczebności zespołów.

„Mamy już problemy z obsadzeniem dyżurów w oddziale chirurgii urazowo-ortopedycznej i ortopedycznych dyżurów w SOR" – ostrzegali, wskazując, że błędna polityka kadrowa doprowadzi do ucieczki lekarzy rezydentów. Alarmowali, że oddziały zmusza się do „szukania oszczędności, co może narażać pacjentów na niebezpieczeństwo, a z drugiej strony bez problemów znajdują się pieniądze na tworzenie nowych stanowisk (w zarządzie – red.) i zatrudnianie nowych osób".

„Wiele z narzucanych nam rozwiązań nosi znamiona mobbingu" – twierdzili w piśmie do prezesa z lutego 2016 r.

Wszystko przez NFZ?

Problem braku na SOR lekarza dyżurnego oddziału ratunkowego podnosili też związkowcy. „Takie sytuacje powtarzają się często i są nie do pomyślenia" – pisali w kwietniu m.in. do prezydent Warszawy i Ministerstwa Zdrowia.

Z SOR odszedł w końcu walczący o ten oddział ordynator. Ale problemy dotyczą też innych pionów szpitala. Ordynatorzy i związkowcy wskazują: zmniejszenie o ok. 30 liczby łóżek na internie oraz niepełne obłożenie bloków operacyjnych (pracuje pięć z ośmiu).

– Budowa bloków kosztowała kilkadziesiąt milionów złotych. Teraz trzy stoły warte kilkaset tysięcy, wyposażone w drogą, specjalistyczną aparaturę, stoją niewykorzystane – mówi dr Piotr Marczyński.

Mimo próśb „Rzeczpospolitej" Andrzej Golimont nie udzielił nam w środę komentarza. „Prezes jest na spotkaniach" – usłyszeliśmy.

Prof. Mariusz Bidziński, dyrektor ds. medycznych Szpitala Praskiego, twierdzi, że problemy wynikają z braku środków. – Kołdra jest krótka. NFZ płaci coraz mniej, więc szpitale muszą likwidować oddziały. Miasto w 2015 r. dopłaciło 17 mln zł, żebyśmy mogli funkcjonować, bo szpital by upadł. Kontrakt na ten rok wynosi 66 mln zł, a potrzeba o 20 mln więcej – mówi.

Potwierdza, że „czasami ręcznie trzeba sterować dyżurami, choć wcześniej to szło z automatu". Według niego taka wyjątkowa sytuacja nastąpiła po 28 lutego, kiedy ordynator SOR zrezygnował z pracy. – Lekarz zatrudniony na etacie, np. z oddziału wewnętrznego, mógł być przesunięty np. na SOR w dniach, kiedy nie było tam pełnej obsady – mówi prof. Bidziński. Zapewnia: – Nigdy nie doszło do sytuacji, która by zagrażała zdrowiu czy życiu pacjentów. Codziennie na SOR było minimum dwóch lekarzy.

Zdaniem ordynatorów zrzucanie winy na NFZ to wybieg. – Przez ciągłe zmiany zarządu szpitala umykała szalenie istotna rzecz: próba wynegocjowania z NFZ lepszego kontraktu – mówi dr Maciej Olszewski. Uważa, że przez brak wizji i krótkowzroczność szefostwa potencjał szpitala jest niewykorzystany: – Interna to klucz, tu zaczyna się diagnostyka i przygotowanie pacjentów do dalszego leczenia. A zmniejsza się liczbę łóżek.

Tłumaczy, że szpital nie jest powołany do zarabiania pieniędzy, ale do leczenia chorych, a w dzielnicy, w której się mieści (Praga Północ), mieszka wielu ludzi starszych, schorowanych.

O zarządzających szpitalem mówi ostro: – Ci ludzie nie nadają się nawet do gry w warcaby, a co mówić o szachach.

Poseł Bolesław Piecha, dziś europoseł PiS, były wiceminister zdrowia: – Sądzę, że nie ma wizji rozwoju ani woli uporządkowania szpitalnictwa w Warszawie. A jak kota nie ma, to myszy, czyli zarządy szpitali, harcują.

Jego zdaniem władze stolicy powinny sporządzić bilans tego, „co szpitalnictwo w stolicy posiada", i na tej podstawie zdecydować np., czy i jakie zabiegi ograniczyć, a których dokonywać więcej.

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane