Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Twarda obrona Warszawy

Andrzej Stankiewicz 09-08-2013, ostatnia aktualizacja 09-08-2013 05:08

PO chce zablokować stołeczne referendum. Szuka kruczków prawnych oraz prosi o pomoc głowę państwa.

Bronisław Komorowski zapowiedział, że nie weźmie udziału w referendum, które zdecyduje o losie Hanny Gronkiewicz-Waltz
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Bronisław Komorowski zapowiedział, że nie weźmie udziału w referendum, które zdecyduje o losie Hanny Gronkiewicz-Waltz

Trwa weryfikacja podpisów pod wnioskiem o referendum nad odwołaniem prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz, która jest jednocześnie wiceszefową Platformy.

Pod koniec lipca do komisarza wyborczego złożono ponad 232 tys. podpisów pod wnioskiem. Jeśli co najmniej 133,5 tysiąca z nich została złożona poprawnie, referendum się odbędzie. Jeśli zweryfikowanych podpisów będzie mniej – Gronkiewicz będzie rządzić stolicą do końca kadencji.

Powody do niepokoju

Formalnie referendum jest inicjatywą samorządową. Jego twarzą jest burmistrz stołecznej dzielnicy Ursynów Piotr Guział.

W rzeczywistości przeciwko pani prezydent – i Platformie – zjednoczyła się niemal cała opozycja: od PiS po Ruch Palikota.

Platforma boi się stołecznego głosowania. Upadek takiego bastionu PO, jak stolica, mógłby wywołać efekt domina. W kilku innych miastach rządzonych przez samorządowców związanych z PO już przygotowywane są podobne referenda. Przegrana w Warszawie mogłaby także wpłynąć na wynik najbliższych wyborów – do Parlamentu Europejskiego, a także na przyszłoroczne wybory samorządowe.

Powodów do niepokoju jest sporo, tym bardziej że partii rządzącej nie udało się zatrzymać spadków w sondażach. W najnowszym badaniu Homo Homini dla Wirtualnej Polski partia Jarosława Kaczyńskiego zdystansowała Platformę aż o 11 punktów procentowych. Na PiS chciałoby obecnie oddać głos 35 proc. respondentów, na PO – 24 proc.

Dlatego też PO postanowiła zrobić wszystko, aby zakwestionować część podpisów pod wnioskiem referendalnym, tak aby nie doszło do głosowania.

Legalność podpisów

Do ataku przystąpił poseł PO Andrzej Halicki. Zwrócił się on do Państwowej Komisji Wyborczej z pismem, w którym kwestionuje sposób zbierania podpisów. Dowodzi, że część podpisów powinna zostać unieważniona, bo rozmaite ugrupowania zbierały je na własnych formularzach.

Halicki twierdzi też, że podpisy pod wnioskiem o referendum były zbierane m.in. przy okazji wydarzeń kulturalnych lub sportowych. „Należy podać w wątpliwość możliwość swobodnego i świadomego podjęcia decyzji przez mieszkańców podpisujących wniosek w takich okolicznościach" – napisał do PKW.

Broniąc Gronkiewicz, Halicki broni też swojej skóry. Jest szefem mazowieckiej Platformy i w razie referendalnej porażki trudno mu będzie utrzymać partyjne stanowisko.

To już drugie jego wystąpienie do PKW. W piśmie wysłanym w lipcu dowodził, że PiS, zbierając podpisy, mogło złamać prawo. Lider PiS Mariusz Kamiński dostarczył Guziałowi ok. 50 tys. podpisów. – To nie PiS organizuje referendum – przekonuje w rozmowie z „Rz" Guział. – To inicjatywa osób prywatnych, także takich, które są członkami PiS. Bycie w partii nie ogranicza wolności obywatelskich.

Zbierali za pieniądze

Zastrzeżenia polityków PO budzi też to, że tajemniczy sponsorzy płacili za zbieranie podpisów. Tyle że Guział ma glejt z Państwowej Komisji Wyborczej potwierdzający, że płacenie zbierającym podpisy jest zgodne z prawem.

A co, jeśli jednak komisarz wyborczy potwierdzi co najmniej 133,5 tysiąca podpisów?

Platforma ma na tę ewentualność inny plan: będzie zniechęcać wyborców do udziału w głosowaniu.

Obniżyć frekwencję

Referendum jest ważne, gdy udział w nim bierze co najmniej 3/5 liczby osób, które głosowały w wygranych przez prezydenta wyborach.

Oznacza to, że w referendum stołecznym musi zagłosować co najmniej 389 430 osób.

Uzyskanie takiej frekwencji wcale nie będzie łatwe. I na to liczy PO. Premier oświadczył w połowie lipca: – Liczę na to, że warszawiacy wyrażą wotum zaufania dla prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, odmawiając udziału w referendum.

Wzbudziło to kontrowersje, bo od momentu swego powstania Platforma stawiała na mobilizowanie obywateli do głosowania, jako fundamentu demokracji.

Teraz jednak do premiera dołączył prezydent. W wywiadzie dla TVP Bronisław Komorowski zapowiedział, że przygotuje projekt ustawy utrudniającej odwoływanie w referendach prezydentów, burmistrzów i wójtów. Komorowski chce wprowadzić zasadę, że do odwołania wymagana będzie przynajmniej taka sama frekwencja, jak w czasie ich wyboru. Zasugerował też, że na referendum w Warszawie się nie wybiera.

Głosowanie jest dobre

Od jego wypowiedzi zdystansowała się rzecznik praw obywatelskich Irena Lipowicz. – W moim przekonaniu korzystanie z praw i wolności obywatelskich jest czymś dobrym – oświadczyła w radiowej Trójce.

Wypowiedzi premiera i prezydenta dowodzą, że wzywanie warszawiaków do pozostania w domach będzie główną linią obrony Platformy, jeśli dojdzie do referendum.

Prezydent bardziej widoczna

Groźba odwołania w referendum zmobilizowała prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz do działań, do jakich warszawiacy w ostatnich latach nie byli przyzwyczajeni. Inaczej niż do tej pory jej konta na Twitterze i Facebooku są aktualizowane kilka razy dziennie. Prezydent osobiście dogląda miejskich inwestycji, zapraszając na te wizyty media, i spotyka się z mieszkańcami. Te spotkania mają służyć informowaniu warszawiaków o nowym systemie śmieciowym. Stolica jako jedno z nielicznych miast nie zdołała go wprowadzić w terminie, więc przyjęła rozwiązania przejściowe. Żeby wynagrodzić mieszkańcom śmieciowy chaos, prezydent ogłosiła czasową obniżkę stawek za odbiór odpadów i zdymisjonowała odpowiedzialnego za tę sprawę wiceprezydenta Jarosława Kochaniaka. Wkrótce potem pod różnymi pretekstami z ratusza pozbyto się kilku urzędników, w tym wieloletniego dyrektora ZTM Leszka Ruty, dyrektora biura gospodarki odpadami Piotra Karczewskiego i naczelnika wydziału estetyki miasta Tomasza Gamdzyka. Ich miejsce zajmują młodzi urzędnicy, którzy nie tylko są bardziej otwarci na pomysły mieszkańców, ale też lepiej potrafią się z różnymi środowiskami komunikować.

—blik

Życie Warszawy

Najczęściej czytane