Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Mały sabotaż nie da uprawnień kombatanckich

Danuta Frey 26-07-2015, ostatnia aktualizacja 26-07-2015 05:11

Osoba ubiegająca się 
o uprawnienia kombatanckie musi udokumentować ich przesłanki. Jednak 
nie wyłącznie własnymi oświadczeniami.

autor: Przemysław Wierzchowski
źródło: Fotorzepa

Uprawnienia przyznawane na podstawie ustawy z 1991 r. o kombatantach oraz niektórych osobach będących ofiarami represji wojennych i okresu powojennego ma w Polsce przeszło pół miliona kombatantów i osób represjonowanych. To, że po 70 latach od zakończenia II wojny światowej ich liczba jest wciąż tak wysoka, trzeba wiązać z obejmowaniem ustawą coraz to nowych grup w trakcie jej kolejnych nowelizacji.

Nie uchybiając w niczym honorowemu charakterowi statusu kombatanta, trudno jednak nie zauważyć również jego materialnego wymiaru. Do kombatantów, wdów i wdowców po nich, inwalidów wojennych i ofiar represji trafia rocznie 3,5 mld zł w postaci różnych świadczeń, głównie 208 zł dodatku kombatanckiego i 165 zł ryczałtu energetycznego. Można także ubiegać się o dodatkową pomoc Urzędu do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych oraz 77 organizacji kombatanckich działających w Polsce oraz 53 za granicą.

Polscy kombatanci to ludzie z reguły już wiekowi, o bardzo skromnych świadczeniach. Do takiej grupy należy 80-letni Ryszard B. W 2013 r. złożył on wniosek o przyznanie uprawnień kombatanckich. Kiedy wybuchła wojna, miał pięć lat, gdy się skończyła – niespełna dziesięć. Nie mógł więc formalnie wstąpić do organizacji, ale miał kontakt z ludźmi z konspiracji i na ich polecenie przenosił różne pakunki. Mogły to być meldunki, bibuła, nawet broń. Robił to także podczas Powstania Warszawskiego.

Do protokołu przesłuchania zeznał: „Biegała nas banda chłopców po podwórku, podszedł do nas starszy chłopak i zaproponował nam, żebyśmy robili Niemcom psikusy. Smarowali klamki, dzwonili do drzwi. Na podwórku przybraliśmy imiona". Obecnie w takiej działalności dopatrzylibyśmy się tzw. małego sabotażu polegającego na pisaniu antyhitlerowskich haseł na murach czy dokuczaniu okupantom.

Decyzja kierownika Urzędu ds. Kombatantów była odmowna. Udział w Powstaniu Warszawskim nie może być traktowany jako pełnienie służby, a tym samym nie uprawnia do uzyskania uprawnień kombatanckich — stwierdził. Zgodnie z art. 1 ust. 2 pkt 3 ustawy o kombatantach (...) za działalność kombatancką uznaje się pełnienie służby w polskich podziemnych formacjach i organizacjach, w tym w działających w ramach tych organizacji oddziałach partyzanckich w latach wojny 1939–1945. Pełnienie służby w ruchu oporu było więc zorganizowaną działalnością przeciwko okupantowi. Ryszard B. nie przedstawił żadnych dowodów na pełnienie takiej służby.

„Ze względu na upływ czasu jest niemożliwe powołanie świadków, którzy mogliby potwierdzić zaistniałe wydarzenia" – napisał Ryszard B. w skardze do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Sąd podzielił jednak argumenty kierownika urzędu i oddalił skargę. Również Naczelny Sąd Administracyjny oddalił skargę kasacyjną.

Sędzia Leszek Kamiński powiedział, że chociaż uczestnicy tzw. małego sabotażu często nie mieli świadomości ryzyka, ono realnie istniało. Ale działania kombatanckie to działania w ramach określonej struktury organizacyjnej. Tu takiej struktury nie było.

Przyznaje to sam wnioskodawca, a nie ma świadków, którzy zeznaliby inaczej, ani innych dowodów.

Sygnatura akt: II OSK 3028/13

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane