Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

„Słodkie” życie po służbie

Izabela Kacprzak 03-07-2019, ostatnia aktualizacja 03-07-2019 07:42

Doświadczonych funkcjonariuszy państwo wyrzuciło na margines

Za zmowę przetargową bardzo często zapadają wyroki w zawieszeniu.
źródło: CBA
Za zmowę przetargową bardzo często zapadają wyroki w zawieszeniu.

Paweł Wojtunik, 47-letni były policyjny przykrywkowiec, funkcjonariusz CBŚ i szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego, na Twitterze poinformował, że razem z żoną – byłą funkcjonariuszką ABW – założyli w Warszawie cukiernię Dulcinella. – Stojąc na bramce, będę pilnował, aby nie stosowano u nas dyskryminacji ani klauzuli sumienia – napisał żartobliwie, dodając, że dotyczy to nawet „ZZ" (Zbigniewa Ziobry, ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego – red.).

Ktoś, kto nie śledzi sytuacji Wojtuników po dojściu przez PiS do władzy, uzna, że małżeństwo byłych funkcjonariuszy służb wymyśliło sobie sposób na przyjemne życie na wczesnej emeryturze. Nic bardziej mylnego – ich historia z cukiernią jest jaskrawym przykładem słabości państwa, które ludzi służb karze za to, że służyli ojczyźnie za poprzedniej władzy. Jeśli zrobili karierę w tamtych czasach, to znaczy, że są ludźmi „tamtej władzy", są zadżumieni. Zresztą Wojtunik jest w tym państwowym ostracyzmie traktowany w sposób wyjątkowy – po tym jak w grudniu 2015 r. złożył wymuszoną dymisję, niejednokrotnie powtarzał, że nie ma szans na pracę w kraju. Był więc ekspertem ds. korupcji UE w Mołdawii i niejako „przez niego" pracę w ABW straciła też żona. Niestety, nie ma w tym cienia kokieterii, a Wojtunikowie nie są przypadkiem odosobnionym.

Z szacunków gen. Mariana Janickiego (szef BOR w latach 2007–2013), któremu PiS nie może wybaczyć, że nie ochronił prezydenta w Smoleńsku, wynika, że 80–90 proc. byłych „borowików" po odejściu z formacji nie może znaleźć dobrej pracy, nawet w prywatnym sektorze, który boi się zmasowanych kontroli instytucji nowej władzy.

Dramatyzm sytuacji pogłębiła ustawa dezubekizacyjna, która dotknęła wielu funkcjonariuszy. Gen. Janicki zamiast 10 tys. zł emerytury dostaje 1,8 tys. zł, bo służbę w BOR zaczynał przed rokiem 1989. Pracował zatem w strukturach organów bezpieczeństwa PRL. Nieważne, że było to tylko półtora roku, a całą karierę zrobił w czasach wolnej Polski. Obecnie, żeby związać koniec z końcem, pracuje w krakowskiej spółce wodno-kanalizacyjnej.

Takich przykładów jest wiele. Kiedy dezubekizacją objęto Andrzeja G., byłego wiceszefa Biura Ochrony Rządu ds. działań ochronnych (w stopniu generała brygady), ten odmówił przyjęcia zaniżonej emerytury. Zrobił kurs kierowcy autobusów i zaczął jeździć po Warszawie w nocnych kursach za 2 tys. zł. Taksówką jeździ były szef CBŚ z północy Polski, a były komendant policji na Mazowszu dorabia w Uberze. Inny były komendant powiatowy, ekspert ds. zabezpieczeń, po odejściu ze służby założył własną działalność gospodarczą – usługi zabezpieczeń dla urzędów. Po pół roku, z braku zleceń, mimo szerokich kontaktów, został kierowcą ciężarówki – wozi żwir za 100 zł dziennie. Dlaczego nie udało mu się na rynku, skoro był w tym ekspertem? Usłyszał, że „nikt nie chce mieć przez niego kłopotów".

– Polska zbyt szybko i zbyt łatwo pozbywa się funkcjonariuszy, najczęściej u szczytu aktywności, ludzi o ogromnej wiedzy i doświadczeniu. Wcześniej wydała na nich ogromne środki. Widać jesteśmy bogatym krajem – mówi z przekąsem Mariusz Sokołowski, były rzecznik komendanta głównego policji, który „w cywilu" założył prywatną spółkę zajmującą się m.in. PR.

W wielu krajach byli funkcjonariusze służb, głównie ze stanowisk kierowniczych, właśnie dla dobra państwa są po odejściu ze służb od razu przechwytywani, by nie trafili „w niepowołane ręce". Jako przykład Sokołowski podaje USA, które mają pulę stanowisk cywilnych, na które aplikować mogą wyłącznie ludzie ze służb. – Dając im pracę, państwo chroni siebie i swoje tajemnice. Dziwne, że Polska nie chce na tym doświadczeniu skorzystać – dodaje.

Zdaniem Andrzeja Barcikowskiego, byłego szefa UOP i ABW, to kwestia „kultury politycznej". – Nie powinno być tak, że szefów czy funkcjonariuszy służb, którzy dbają o bezpieczeństwo państwa, odwołuje się z powodów osobistych animozji. Nie jest dobre, by państwo najpierw ich wyszkoliło, dając im unikalne umiejętności, wiedzę, kontakty, po czym w niedługim w sumie okresie pozostawiało ich na całkowitym marginesie. Powinni być ekspertami, doradcami przy prezydencie, premierze – twierdzi Barcikowski, który w ostatnich latach pracował jako dyrektor w NBP, a wcześniej jako ekspert ds. bezpieczeństwa w prywatnym banku.

Najlepszą przestrogą dla państwa powinna być historia Adama Maruszczaka, szefa CBŚ, który po odejściu z policji trafił do prywatnej firmy paliwowej – był w niej prokurentem zaledwie przez pół roku – do czasu kiedy ABW nie zatrzymała szefów spółki, oskarżając ich o wyłudzanie VAT i pranie brudnych pieniędzy. Maruszczak wyszedł ze sprawy obronną ręką – przyznał w mediach, że zgubiła go naiwność.

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane