Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Pierwszy stopień do klubu

Przemek Dziubłowski, Jolanta Gajda-Zadworna 01-10-2010, ostatnia aktualizacja 02-10-2010 19:39

Magia nazwiska działa, ale kluby prowadzone przez artystów zazwyczaj padają – mówi Zbigniew Hołdys. Jednak razem z synem otworzyli na Woli własny – Chwilę.

*Tytus Hołdys i ojciec Zbigniew w klubie Chwila. Chcą, by miejsce emanowało domową atmosferą. 
– Nie zamierzam tu grać koncertów, ale może 
od czasu do czasu wezmę gitarę i spontanicznie coś zagram – mówi Hołdys
autor: Darek Golik
źródło: Fotorzepa
*Tytus Hołdys i ojciec Zbigniew w klubie Chwila. Chcą, by miejsce emanowało domową atmosferą. – Nie zamierzam tu grać koncertów, ale może od czasu do czasu wezmę gitarę i spontanicznie coś zagram – mówi Hołdys

Klub działa od kilku dni przy Ogrodowej, w tzw. Starej Drukarni. Jego otwarcie było już kilka razy anonsowane przez samego Zbigniewa Hołdysa. W końcu lokal, po dziewięciu miesiącach przygotowań, ruszył. Bez hucznego otwarcia, kameralnie, po cichu.

Wcześniej na portalu społecznościowym Facebook można było znaleźć witrynę „Zrób klub z Hołdysem”.

– Chcieliśmy zrobić miejsce przyjazne, z domową atmosferą – tłumaczy Hołdys. – Dlatego namawialiśmy ludzi, by przekazywali nam niepotrzebne, a ciekawe przedmioty. Dzięki temu mamy tu fotel Marka Kotańskiego, są socrealistyczne krzesła, ktoś przyniósł starą wagę. To detale, które budują klimat.

Na ścianach murale. Jeden – industrialny – który gospodarze klubu Chwila już tu zastali, drugi – przejmująca twarz staruszki z dopiskiem Forever Young. – Tę twarz zobaczyłem na służewieckim murze. Wyróżniała się z ciągu graffiti. Przez Internet szybko namierzyliśmy autora i ściągnęliśmy go tutaj – mówi Hołdys.

Muzyk nieprzypadkowo zdecydował się na klub na Woli.

– Niedaleko stąd się wychowałem. Strzelałem z procy na jednym z podwórek na Ogrodowej. Z tego trafiałem na jeszcze gorsze. Nie wiadomo, jakbym skończył, gdyby zmarły właśnie Romek Czystaw, późniejszy wokalista Budki Suflera, nie zabrał mnie na koncert do Klubu Medyków. Tam zobaczyłem scenę i zupełnie wsiąkłem w muzykę – opowiada artysta.

Hołdys liczy, że Chwila pomoże też chłopakom z wolskich blokowisk. W jaki sposób?

– Mamy dużą scenę, nagłośnienie na 5 tys. watów i oświetlenie przygotowane przez najlepszego specjalistę w Polsce. Do tego możliwość rejestracji wideo. Ta scena może być trampoliną dla młodych zespołów: nieważne czy muzycznych, czy teatralnych – mówi Hołdys.

Jednocześnie podkreśla, że jest to przede wszystkim klub syna. On „tylko” wsparł go finansowo.

– Nie będzie to miejsce w żaden sposób sprofilowane, alternatywne czy komercyjne. Będziemy tu pokazywali i mówili o rzeczach wartych uwagi – mówi Tytus, zapraszając na jutrzejszą debatę na temat legalizacji marihuany.

Wzloty i upadki

Hołdysowie mają na klub pomysły, a one są ważniejsze niż magia nazwiska. – Bo ono działa na krótką metę – mówi Zbigniew.

W Warszawie kluby prowadzone przez celebrytów – muzyków, aktorów lub dziennikarzy – zwykle nie mają szczęścia. Klapą okazały się Nautilius, firmowany przez Wojciecha Jagielskiego, i Extravaganza Michała Wiśniewskiego. Upadły również przedsięwzięcia sportowców: Tiger Dariusza Michalczewskiego i – co zabawne, biorąc pod uwagę nazwę – Winner (Zwycięzca) Przemysława Salety. Powód? Goście pojawiali się z ciekawości, ale nie wracali. Odstraszały ich ceny.

Kabaret Café zamknął satyryk Jan Pietrzak. Celebrytom nie wiedzie się z klubami nie tylko w Warszawie. W Krakowie kawiarnie zlikwidowali prezenter Hubert Urbański oraz piosenkarz Andrzej Piaseczny. 

– Artyści często przekonani są o swojej nieomylności i uważają, że coś, co im się podoba, musi się podobać wszystkim – twierdzi Zbigniew Hołdys.

Ale są też przykłady sukcesów. Dobrze miewa się Maska przy Krakowskim Przedmieściu 4/6. Michał Milowicz okazał się niezłym biznesmenem. Tydzień temu świętował siódme urodziny klubu. 

– Na tym rynku, tak jak w życiu, jest sinusoida. Pojawiają się nowe miejsca, spada rentowność, później znów wraca zainteresowanie – mówi Milowicz.

Sam uważa, że o sukcesie Maski zadecydowała międzypokoleniowość. – Integrujemy dwa pokolenia, moje i moich rodziców. Wszyscy bawią się tu przy muzyce od lat 60., po współczesne przeboje – tłumaczy. 

Nadal popularny jest Sense. Z tym, że nie należy już do Katarzyny Figury, która wykreowała to miejsce. Aktorka sprzedała dobrze prosperujący lokal i otworzyła restaurację KOM przy Zielnej 37. Już zamkniętą.

– Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie – usłyszeliśmy od aktorki.

Posiadanie świadomości

Pierwszą głośną ze względu na nazwiska właścicieli restauracją w Warszawie w latach 90. była Prohibicja przy ulicy Podwale 1. Wystrojem nawiązywała do lat 30. Należała do Marka Kondrata, Bogusława Lindy, Zbigniewa Zamachowskiego i Wojciecha Malajkata. Gości przyjęła 13 lat temu.

– Przetarliśmy szlaki, było fajnie, ale się skończyło i zamknęliśmy interes. Okazał się nierentowny – komentował Zbigniew Zamachowski. 

Niepowodzenia kolegów nie zniechęcają jednak innych aktorów. Od ponad roku przy Puławskiej działa restauracja Stary Dom. Stworzył ją z dwoma przyjaciółmi Piotr Adamczyk.

– Sama świadomość posiadania miejsca, w którym mogę się spotkać z ludźmi, daje ogromną satysfakcję – mówi aktor.

Dodaje, że nazwisko i popularność właściciela wcale nie gwarantują liczby gości.

– Raz przyciągnie ich ciekawość, ale muszą się zachwycić atmosferą, jakością potraw i obsługą, by wrócić. Sukces Starego Domu wynika z tego, że jestem w spółce z profesjonalistami: biznesmenem i restauratorem. Nie bez znaczenia są też umiarkowane ceny i rodzinna atmosfera – podkreśla.

Zbigniew Hołdys wtóruje mu: – Ja z synem zajmujemy się częścią artystyczną, moja żona, która ma doświadczenie barmańskie z klubu Akwarium – gastronomią – mówi. – A że samo nazwisko niczego nie gwarantuje, dowodzi choćby klub Ronniego Wooda w Nowym Jorku, w którym kiedyś grałem. Muzyk Rolling Stones pewnie nie widział, co się tam dzieje z okna swojego samolotu. I klub padł.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane