DRUKUJ

Jam nie Wołodin, jam Pikus

03-04-2003, ostatnia aktualizacja 03-04-2003 03:15

Poszukiwany międzynarodowym listem gończym Igor Pikus przez kilka lat spokojnie działał w Polsce pod nazwiskiem Aleksandra Wołodina. Bałagan informacyjny pozwolił mu uniknąć aresztowania. Gangster nawet oskarżył policjantów o korupcję. p, strong {font: 10pt;font-family: sans-serif;} strong {font-weight:bold;}

Przed pięcioma laty Igor Pikus wraz z członkami swojego gangu oskarżyli dwóch słubickich policjantów o branie łapówek. Choć bandzior był od 1995 r. poszukiwany międzynarodowym listem gończym za udział w zbiorowym gwałcie i napady, to w Polsce mógł działać spokojnie bez obawy o zatrzymanie. Dlaczego? Bo używał paszportu na nazwisko Aleksander Wołodin. A Wołodin nie był przez nikogo poszukiwany i miał czyste konto w policyjnych kartotekach. Te sensacyjne informacje podał tygodnik "Polityka", który podał, że Pikus czuł się bezkarny, bo był policyjnym informatorem. W zamian za obciążenie funkcjonariuszy miał zapewnić sobie prawo pobytu w Polsce. Takie informacje mieli przedstawić dwaj funkcjonariusze pomówieni przez gangstera. W dokumentach akt dotyczących dawania łapówek policjantom przedstawiano Pikusa, używającego wówczas nazwiska Wołodin jako "pozi" - poufne osobowe źródło informacji. - Nie ujawniamy źródeł swoich informacji, jednak możemy stwierdzić, że Białorusin Igor P. nie był agentem policyjnym - oświadczył kom. Sławomir Cisowski, rzecznik komendanta głównego policji. - Osoby opowiadające obecnie rewelacje na ten temat zostały kilka lat te-mu usunięte z policji w związku z zarzutami przyjmowania korzyści majątkowych. Wewnętrzne rozgrywki Wiadomo, że Wołodin (czyli Pikus) w 1998 r. zgłosił się do policji, by obciążyć funkcjonariuszy Michała S. i Jana M. ze słubickiej komendy. Białorusina od trzech lat poszukiwano międzynarodowym listem gończym. Tymczasem policja i prokuratura twierdzą, że nic nie wiedziały o liście gończym. - Dokładniej mówiąc, nie wiedzieliśmy, że Wołodin, który występował w naszej sprawie, to Igor Pikus, za którym wystosowano list gończy. Paszport, jakim legitymował się Białorusin był autentyczny. Ponadto Wołodin stawiał się na przesłuchania. Nie było więc potrzeby stosowania aresztu - tłumaczy prokurator Marek Domarecki, rzecznik prokuratury okręgowej w Gorzowie. Mimo że Wołodin złożył wyczerpujące zeznanie w sprawie łapówek, trafił na listę oskarżonych. Otrzymał wtedy zaświadczenie z prokuratury, że jego pobyt na terenie Polski "jest niezbędny dla dobra prowadzonego postępowania". - Nie był to żaden glejt ani list żelazny, tylko zwykłe zaświadczenie wydane na prośbę podejrzanego. Nie wchodziliśmy z nim w żadne układy ani nie zapewnialiśmy nietykalności. Nie był naszym informatorem, a w sprawie występował jawnie, więc nie ma mowy o jakichś poufnych źródłach - mówi prokurator Marek Domarecki. - Zaświadczenie, które otrzymał miało, zapobiec deportacji, która uniemożliwiłaby zakończenie postępowania, a później przeprowadzenie procesu - dodaje Domarecki. Jesienią 1998 r. Pikus zniknął z rejonu Słubic. Odnalazł się w 2000 r. zatrzymany na Okęciu z fałszywym paszportem. Wszczęto procedury ekstradycyjne. Jednocześnie sąd w Słubicach, który prowadził proces w sprawie łapówek zadecydował o aresztowaniu gangstera. Prokuratura w Gorzowie odwołała się od tej decyzji i Pikus został deportowany. - Dlaczego nie chcieliśmy go aresztować? Bo nie zachodziła taka konieczność. Sprawa w sądzie była zawieszona ze względu na brak pewnych materiałów dotyczących policjantów. Wołodina czyli Pikusa nie poszukiwaliśmy, nie było też ryzyka, że będzie mataczył, więc uznaliśmy, że może być deportowany do Niemiec - mówi prok. Domarecki. Pikus trafił do Niemiec, skąd jednak uciekł i wkrótce wrócił do Polski. Dotarł na Mazowsze, gdzie związał się z gangiem Mutantów. Brał udział w strzelaninie w Parolach, gdzie został ranny i pomagał wydostać się postrzelonemu Robertowi Cieślakowi. Nikt nic nie wie Przerażający jest fakt, że warszawscy stróże prawa poszukujący gangstera ze strzelaniny w Parolach nie wiedzieli nic o sprawie ze Słubic. "Sprawa słubicka" będzie wyjaśniana podczas śledztwa dotyczącego uchybień podczas przygotowania szturmu na dom w Magdalence. W wyniku akcji zginęło dwóch policjantów, a 16 zostało rannych. Szturmu nie przeżyli Robert Cieślak i Igor Pikus. Życie Warszawy dowiedziało się nieoficjalnie, że stołeczna prokuratura okręgowa zwróciła się do prokuratury apelacyjnej w celu znalezienia nowego gospodarza tego postępowania. - Współpracowaliśmy z warszawskimi policjantami i rzetelność wymaga, by śledztwo poprowadziła prokuratura w innym mieście. Nie chcemy się narazić na żadne zarzuty o nieprawidłowości w toku postępowania - stwierdził jeden z pracowników stołecznej prokuratury okręgowej. Karygodne zaniedbania Brak przepływu informacji w policji zaszokował wczoraj ministra spraw wewnętrznych Krzysztofa Janika. W rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu Zet, pytany o sprawę Pikusa stwierdził: - Jestem zdumiony. To dowodzi, że w naszym państwie obieg informacji nie jest jeszcze najlepszy - dodał Janik. p, strong {font: 10pt;font-family: sans-serif;} strong {font-weight:bold;}
__Archiwum__