Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Polski spór na oczach UE

Anna Słojewska, Piotr Zychowicz 15-10-2008, ostatnia aktualizacja 15-10-2008 20:49

Prezydent Lech Kaczyński chciał uczestniczyć w debacie o traktacie lizbońskim. Jednak ani on, ani premier Donald Tusk nie zabrali głosu.

Jeszcze kilka godzin przed rozpoczęciem szczytu Rady Europejskiej premier Donald Tusk przekonywał, że prezydent „nie wchodzi w skład oficjalnej delegacji” i do Brukseli jedzie jako osoba prywatna. Szef rządu podkreślał, że oficjalnymi członkami delegacji oprócz niego jest szef MSZ i minister finansów.

– Kluczowe jest, aby stanowisko Polski było jednolite i aby nie doszło do sytuacji bez precedensu. Aby ktoś, kto nie jest członkiem delegacji, nawet najwyższy urzędnik w państwie, nie burzył nam tutaj naszej pracy – mówił premier.

Lech Kaczyński bez przeszkód dotarł na miejsce spotkania unijnych przywódców. Tam do zajęcia dwóch miejsc przeznaczonych dla polskiej delegacji szykowali się już Donald Tusk i minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski.

Prezydent powiedział, że poleciał na szczyt Unii, aby patrzeć rządowi na ręce i bronić polskich interesów. – Jako prezydent Rzeczypospolitej jestem odpowiedzialny za bezpieczeństwo, niepodzielność i suwerenność państwa – powiedział.

Na szczycie Lech Kaczyński podszedł z uśmiechem do premiera i wyciągnął do niego rękę. Politycy uścisnęli sobie dłonie i zasiedli przy stole. Dla Sikorskiego i ministra finansów Jacka Rostowskiego – który miał później zmienić szefa polskiej dyplomacji – zabrakło miejsca. Po chwili obaj ministrowie pojawili się w kuluarach.

– Ustąpiliśmy miejsca, bo jesteśmy dżentelmenami. Prezydent ma pierwszeństwo protokolarne. – tłumaczył minister Sikorski. Według niego pojawienie się prezydenta poważnie utrudniło polskiej delegacji stanowisko negocjacyjne. Przekonywał on, że Lech Kaczyński nie ma kompetencji do podejmowania decyzji dotyczących pakietu klimatycznego czy kryzysu finansowego. – Właśnie dlatego nie życzyliśmy sobie, żeby prezydent brał udział w tym szczycie. Polska nie może mieć dwóch polityk zagranicznych. To niedopuszczalne – mówił szef polskiej dyplomacji.

Zaraz po wystąpieniu premiera Irlandii Briana Cowena, który wyjaśnił, jakie są przyczyny odrzucenia przez jego kraj traktatu lizbońskiego, Lech Kaczyński opuścił salę i ustąpił miejsca ministrowi Rostowskiemu. – Prezydent Kaczyński nic nie powiedział o traktacie z Lizbony. Ani czy go podpisze. Premier Tusk zresztą też. Ale siedzieli obok siebie – komentował przewodniczący Parlamentu Europejskiego Hans-Gert Pöttering. Rząd zarzuca prezydentowi, że w marcu 2007 r. zgodził się na unijny pakiet dotyczący limitów emisji CO2 w wersji, która grozi Polsce podwyżkami cen energii i zahamowaniem wzrostu gospodarczego.

Wynegocjowanie ustępstw w sprawie CO2 to jeden z najważniejszych celów rządowej delegacji w czasie dwudniowego szczytu. – Polska jest gotowa zgłosić weto, gdyby były próby narzucenia nam niekorzystnych decyzji – ostrzegał minister Radosław Sikorski. Jego zdaniem, unijni partnerzy mogą być jednak zdezorientowani co do stanowiska Polski, bo prezydent ma w wielu sprawach odmienne poglądy niż rząd.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane