Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Szkoły opanowała plaga dysleksji

Paulina Głaczkowska 23-06-2008, ostatnia aktualizacja 24-06-2008 12:39

Co czwarty tegoroczny absolwent stołecznej szkoły podstawowej i gimnazjum ma orzeczenie o dysleksji. Eksperci przekonują: wielu z nich było źle zdiagnozowanych lub oszukiwali na testach.

autor: Marian Zubrzycki
źródło: Życie Warszawy

W mokotowskim Gimnazjum nr 11 przy ul. Podbipięty z 213 byłych już uczniów aż 68 miało opinię z poradni o dysleksji. W Szkole Podstawowej nr 236 na ul. Elekcyjnej na Woli problem dotyczył aż 23 z 48 szóstoklasistów.

Zła diagnoza

W całej Warszawie sytuacja nie wygląda lepiej. W gimnazjach na 14 tys. tegorocznych absolwentów zaświadczenia miało blisko 3 tys. uczniów. Spośród 12 tys. szóstoklasistów problem dotyczył aż 3,3 tys.

Prof. Marta Bogdanowicz, psycholog i założycielka Polskiego Towarzystwa Dysleksji, nie ma wątpliwości – te liczby są bardzo niepokojące.– Z badań wynika, że dysleksję ma 13 – 15 proc. uczniów. Reszta z nich jest niestety najczęściej źle zdiagnozowana – tłumaczy prof. Bogdanowicz.

Wylicza, że opinię z poradni otrzymują zarówno uczniowie, którzy mają zaburzenia percepcji wzrokowej i słuchowej (co charakteryzuje dysleksję), jak i dzieci np. zaniedbane edukacyjnie i środowiskowo, które po prostu nie znają zasad pisowni. Wynika to m.in. z tego, że brakuje specjalistów, a część poradni pedagogicznych pracuje na przestarzałych metodach diagnostycznych.

Dziurawy system

Problem również w tym, że część uczniów swoje opinie po prostu zdobywa, np. oszukując na testach sprawdzających dysleksję.

Po co to robią? Dzięki orzeczeniu o dysleksji uczniowie zarówno podstawówek, jak i gimnazjów mają na sprawdzianie na zakończenie szkoły o 30 minut więcej czasu niż uczniowie bez dysfunkcji. Egzaminatorzy nie biorą również pod uwagę zrobionych przez nich błędów ortograficznych.– Sama spotkałam się z kilkoma przypadkami, że gimnazjaliści uczyli się, jakie są symptomy dysleksji, i robili określone błędy, by uzyskać taką opinię – przyznaje prof. Bogdanowicz.

Z podobną sytuacją miała do czynienia również Katarzyna Okulicz-Kazaryn, dyrektor stołecznej Poradni Psychologiczo--Pedagogicznej nr 4 przy ul. Mińskiej. Do jej placówki co roku zgłasza się ok. 1,2 tys. uczniów z podejrzeniem dysleksji.

– Opinię wydajemy ok. 800 osobom. Znam tylko pojedyncze przykłady prób oszukiwania – tłumaczy dyr. Kazaryn. Podkreśla, że coraz więcej dzieci rzeczywiście gorzej pisze i czyta. Dlaczego?

– To wina systemu edukacyjnego. Na zajęciach w szkole korzysta się teraz głównie z zeszytów ćwiczeń, w których dzieci muszą wpisywać pojedyncze literki, a nie całe wyrazy. Przez to trudniej im zapamiętywać słowa czy zasady ortografii. Problem również w tym, że dzieci przyzwyczajone są do ruchomego, kolorowego obrazu i trudno jest im skupić się na małych, czarnych literkach.

Dyrektorzy bezsilni?

Julia Zachara, wicedyrektor gimnazjum przy ul. Podbipięty, mówi, że w szkole jest duża grupa uczniów z orzeczeniem o dysleksji, ale nauczyciele starają się im pomagać.

– Nie jest tak, że uczeń tuż przed egzaminem może przynieść papier i wymagać, by został łagodniej potraktowany. Dyslektycy muszą chodzić na specjalne zajęcia albo organizowane przez nas lub poradnie – mówi Zachara.

Dyrektor jednej ze szkół podstawowych przyznaje jednak, że co roku ma dwóch, trzech uczniów, którzy – mimo że wcześniej nie mieli większych problemów z ortografią – w szóstej klasie przynoszą takie zaświadczenia.– Niestety, w tej sytuacji niewiele mogę zrobić – mówi.

Skomentuj artykuł

Życie Warszawy

Najczęściej czytane