Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ognisty wrzesień 1975

Rafał Jabłoński 18-09-2008, ostatnia aktualizacja 26-09-2008 20:12

Dwie wielkie łuny nad Warszawą w odstępie... dwóch dni. Czegoś takiego nie znano w socjalistycznej ojczyźnie. Pachniało dywersją. A wszystko to w spokojnych gierkowskich czasach.

źródło: Życie Warszawy
źródło: Życie Warszawy

Najpierw zapalił się Centralny Dom Towarowy, czyli Smyk, a później nowo wybudowana Łazienkowska przeprawa przez Wisłę. Nawet wiedeński „Kurier” zadał w tytule złośliwe pytanie: „Jak można spalić żelbetonowy most?”. Okazało się, że można.

Ogień w Alejach

Wieczorem, 21 września, na Stadionie Skry oglądałem występ grupy Boney M. Około 20.15 wróciłem do mieszkania przy Jasnej, a matka powiedziała mi: – Wiesz, ciągle wyją wozy strażackie. Wyszedłem na balkon. Od strony Alei Jerozolimskich widać było wielką łunę.

To, co potem zobaczyłem, opisywałem wielokrotnie. Było jak w amerykańskim filmie katastroficznym. Dojeżdżając małym fiatem do Brackiej, widziałem poświatę ognia. A potem – szok. Wielki dom towarowy płonął niczym pochodnia. Było jasno, jak w dzień. Zadzwoniłem z budki do redakcji, odstawiłem samochód dwie ulice dalej i poszedłem, torując sobie drogę legitymacją prasową.

Przy wejściu do CDT-u spotkałem znajomego oficera straży pożarnej. – Nie właź pan tam – powiedział. – Spadają kawałki sufitów. Oczywiście weszliśmy obaj. Usłyszałem huk i szum dobiegający z góry. Nawet na parterze było niesamowicie gorąco. – Palą się trzy piętra – wykrzyczał mi do ucha strażak. – Ogień idzie ruchomymi schodami – wyjaśnił. Około 20.30 widziałem mały wybuch na rogu Kruczej i Alei. Spadały szyby. O godz. 22 płonął już cały budynek. Kierujący akcją ppłk poż. Edward Gierski opisywał później niesamowite zjawisko: – Na skutek nagromadzenia towarów z tworzyw sztucznych dym i płomienie miały nietypowe barwy – jasnoniebieskie, niebieskie, fioletowe, zielone oraz seledynowe...

Po północy pożar ugaszono. Ocalała betonowa konstrukcja CDT-u, reszta spłonęła, choć propagandziści twierdzili, że zniszczeniu uległy tylko dwa piętra. Specjalistyczna prasa strażacka podawała potem, że przyczyną nieszczęścia było zatarcie „łożysk niewyłączonego mechanizmu schodów ruchomych, które później niespodziewanie uruchomiły się podczas akcji”, zrywając pożarnicze węże. Oznaczało to innymi słowy, że schody chodziły, ale nie chodziły, a potem znów same zaczęły chodzić. Niektórzy w to uwierzyli.

Dymiący most

W dwa dni później (!) zapalił się most Łazienkowski. – Jechałem tamtędy przed godz. 16 i widziałem, jak z różnych otworów i z dylatacji zaczynają wydobywać się kłęby dymu – opowiadał mieszkaniec Saskiej Kępy Janusz Mach. – Przez myśl mi nie przeszło, że to pożar – relacjonował.

Historia techniki notuje jeszcze tylko dwa takie wypadki – w 1946 r. spaliło się 200 metrów nawierzchni w Ottawie, a w roku 1972 – drewniana przeprawa na granicy Szwajcarii i Liechtensteinu. U nas palił się drewniany pomost remontowy, znajdujący się pod nawierzchnią. Szły nim szyny do transportu materiałów konserwacyjnych. Od ognia wygięły się, podobnie jak nawierzchnia, która została sfalowana nawet na pół metra w górę.

Straż uporała się z pożarem około godziny 23. Wina za straty wysokości 36 milionów ówczesnych złotych (na giełdzie samochodowej za taką sumę można było kupić 360 małych fiatów) spadła na trzech uczniów. Oskarżono ich o podpalenie drewnianej budki znajdującej się pod mostem, skąd płomienie miały rzekomo iść do góry. Eksperci stwierdzili jednak, że to zbyt wysoko, a podkłady i deski w tunelu mostowym miały być niepalne. To skąd ten ogień?

Po latach odnaleźliśmy rzekomych piromanów. – Tego dnia w ogóle nas tam nie było. Nie paliliśmy żadnego ognia – mówi pan N., który chce zachować anonimowość. Pokazuje kserokopie akt sądowych. I opisuje bzdury, jakie wyczyniano podczas procesu. Do ważnych dowodów zaliczono taśmy magnetofonowe z zeznań, których... sąd nie przesłuchał. Przechodząca koło mostu 14-letnia Iwona P. widziała mężczyznę „25-letniego z wąsami i czarną torbą, który uciekał, gdy pojawił się ogień”. Sąd i na to nie zwrócił uwagi. Postępowanie w stosunku do nieletnich podpalaczy... umorzono! Cóż za socjalistyczna łaskawość.

Brzydki zapach

W obu pożarach było coś niejasnego. Mówiono wówczas, że most zapalił się, bo przecięto i podpalono przewody gazowe, które nim biegły. Nikt tego nie potwierdził. Gminna wieść głosiła, że oba nieszczęścia były ostrzeżeniem Służby Bezpieczeństwa pod adresem kierownictwa PZPR, które chciało zapanować nad bezpieką.

Pytaliśmy się o zdarzenia sprzed 33 lat dr. Antoniego Dudka z IPN-u. – Nie ma dokumentów – powiedział. – Z niczym takim się nie zetknąłem. Gdyby wtedy były takie podejrzenia, to byłoby śledztwo – wyjaśnił. Historyk nadmienił, że może istnieją nierozpoznane dokumenty w aktach, ale mogą występować pod kryptonimami.

*o budynku…

CDT otwarty został w 1952 roku jako ostatnie wówczas dzieło polskiego funkcjonalizmu. Zaprojektowali go cztery lata wcześniej Zbigniew Ihnatowicz oraz Jerzy Romański. Budynek, mający nocą przypominać rozświetloną latarnię, krytykowany był potem przez przedstawicieli realizmu socjalistycznego jako przejaw burżuazyjnej dekadencji. Po pożarze w 1975 roku odbudowano go, zmieniając nieco fasadę. Za Edwarda Gierka CDT przemianowano na Dom Dziecka (palił się już jako DD), a potem na Smyka. I pod tą nazwą znają go teraz warszawiacy.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane