Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Napisz dyplom w Izraelu

mz, ANATOL BOREJDO 20-02-2008, ostatnia aktualizacja 21-02-2008 18:08

Kolejny głos w naszym cyklu „40 lat od Marca ’68”, w ramach którego do tamtych wydarzeń wracają ludzie, którzy je traumatycznie przeżyli i nie potrafią o nich zapomnieć.

źródło: Życie Warszawy

Urodziłem się w powojennych Katowicach, w początku 1946 roku. Mama pochodziła z zasymilowanej rodziny przemysłowca będzińskiego Jakuba Inwalda. Inwaldowie mieli w Kostuchnie (dziś dzielnica Katowic) fabrykę bieli cynkowej, w której Tadeusz Sendzimir zbudował słynną walcarkę blachy cynkowej.

Przed wybuchem wojny mama mieszkała i pracowała w Warszawie. W momencie utworzenia getta, w październiku 1940 r., musiała się przenieść za jego mury. Zamieszkała przy ulicy Leszno 22 mieszkania 6.

Uratowana z Umschlagplatzu przez znajomego lekarza z pobliskiego Żydowskiego Szpitala Zakaźnego przy ul. Stawki 8 uciekła z getta we wrześniu 1942 roku. Ukrywała się na fałszywych dokumentach w Warszawie i w Milanówku. Po zakończeniu wojny wróciła na rodzinny Śląsk. Tam w Katowicach spotkała mojego ojca Dawida Sznajdermana.Urodził się on w Żarkach (Zawiercie) 4 listopada 1897 r. Zaś jego ojciec, a mój dziadek Abram Moszek Sznajderman miał (według „Zawiercie Business Directories 1926-1929”) sklep z wyrobami tytoniowymi przy ulicy Marszałkowskiej 9 w Zawierciu.

W listopadzie 1918 r. wstąpił ojciec na Wydział Mechaniczny Politechniki Warszawskiej, po studiach pracował jako inżynier w fabryce Fuerstenberga w Będzinie.

Ze Stodoły w świat

Wychowani byliśmy z moim bratem pod kloszem, najpierw w Katowicach, a potem, od 1952 do 1968 roku, w Warszawie. Przez cały czas szkoły, studiów oraz mojej młodości temat żydostwa dla nas nie istniał. Nie interesował nas. Aż do szoku 1968 r.

8 marca 1968 r. spędziłem w Stodole na pierwszej w Warszawie prezentacji filmu „West Side Story”. Odgłosy wydarzeń tego dnia wokół „Dziadów” dotarły do mnie, ale nie bardzo zastanawiałem się nad nimi. Dopiero kiedy zostaliśmy bezpośrednio dotknięci kampanią antysemicką, kiedy poczuliśmy nienawiść, postanowiliśmy wyjechać.

Po zakończeniu roku akademickiego (studiowałem mechanikę precyzyjną na Politechnice Warszawskiej), w początkach lipca 1968, poszedłem do kierownika Katedry Automatyki, na której miałem pisać pracę dyplomową, z prośbą o znalezienie dla mnie tematu pracy. Po odpowiedź miałem zgłosić się za tydzień. Kierownik katedry powiedział: Dla pana, panie Borejdo, będzie lepiej, jak napisze pan swoją pracę w Izraelu.Po intensywnych naradach rodzinnych złożyliśmy wnioski o dokumenty podróży. Po raz pierwszy w życiu wypełniałem formularze z rubrykami „obywatelstwo” (polskie) i „narodowość” (żydowska). Dostaliśmy je dość szybko.

Dziwny był ten dokument podróży – chyba jedyny na świecie, który mówił, obywatelem jakiego państwa NIE jest posiadacz tegoż dokumentu.Wszystko mijało jakby we śnie. Wiza izraelska wydana przez ambasadę holenderską, wiza austriacka. Potem robienie list z mieniem przesiedlenia, odprawa celna.

Pijany z rozpaczy

Poszedłem pożegnać moją szkołę, XLIV LO im. Dobiszewskiego przy ul. Dolnej 6, którą bardzo lubiłem. Nauczycielka angielskiego powiedziała mi : Tolek – ty masz szczęście – masz chociaż gdzie jechać... W przeddzień mojego wyjazdu żegnałem się z przyjaciółmi. W mieszkaniu kolegi ze studiów po raz pierwszy i ostatni w życiu upiłem się do nieprzytomności tak, że do dziś zupełnie nie wiem, jak wtedy trafiłem do domu.

Czas rozstań

Rozstanie z moją dziewczyną miało nie być na długo, łzy i słowa otuchy, pocieszenia. Umówiliśmy się na pisanie listów, ale (na wszelki wypadek) przez Francję. Nie wytrzymało to próby czasu.

My z bratem wyjechaliśmy dość wcześnie, bo 9 września 1968 roku. Samochodem, starym samochodem renault dauphine, z zapasową oponą na dachu, do Wiednia. W ten sposób ominął nas Dworzec Gdański ze wszystkimi związanymi z nim przejściami i wzruszeniami. Dlatego też dworzec ten pamiętam tylko z wyjazdów i pożegnań odjeżdżających wcześniej przyjaciół. Ludzkie tragedie, czasem nadzieje na lepsze... 19:05 – pociąg pospieszny do Wiednia.

Rodzice dojechali do Wiednia pociągiem, już po naszym szczęśliwym przybyciu do stolicy Austrii. Tu następne pożegnanie: brat postanowił jechać do Australii. Pojechał więc do Rzymu, czekając tam sześć miesięcy na australijską wizę. Rodzice i ja polecieliśmy do Tel-Avivu. Mój ojciec umarł „na emigrację”. Zapłacił życiem za nasz wyjazd. Mama, dużo młodsza, dożyła 84 lat i zmarła samotnie w Tel-Avivie w 1999 roku. Przy porządkowaniu jej dokumentów znaleźliśmy z bratem masę zdjęć, których nie potrafiliśmy przypisać do żadnych znanych nam postaci. Wtedy właśnie, przez te zdjęcia, uświadomiłem sobie, jak mało wiem o nas, o naszej rodzinie. Wtedy też, w 1999 roku, zacząłem szukać moich korzeni i odpowiedzi na nigdy niezadane pytania. Dziś, po latach, mam drzewo genealogiczne mojej rodziny, zawierające około 1300 osób i sięgające połowy XVIII wieku – i ciągle dochodzą nowe informacje. Udokumentowane dziewięć pokoleń rozsianych w ciągu prawie 250 lat po całym świecie.

Od 35 lat mieszkam w Niemczech. W małym miasteczku, na południe od Frankfurtu. Mam przyjaciół Niemców, którzy wiedzą, że jestem Żydem.Jestem całkowicie zintegrowany i akceptowany przez znajomych i przyjaciół, mam stały kontakt z małą gminą żydowską w Worms i prowadzę spokojne życie.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane