Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Studenci, trzymajcie się!

ar 29-01-2008, ostatnia aktualizacja 30-01-2008 20:40

Trudno jest mi dokładnie określić, od czego wszystko się zaczęło. Byłem wtedy studentem Politechniki Warszawskiej. Zdaje się, że najpierw wśród młodzieży zaczęły krążyć bibułki nawołujące do stawienia się na demonstracje tu i ówdzie.

autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa

Poza bibułkami nawołującymi na rozmaite wiece, pojawiały się także inne, prowokacyjne: „Grał Żydek Jankiel, grały cymbały, jak pany zagrać sobie kazały...”.

Pamiętam bibułki, które nawoływały do wiecu. Na tych wiecach wszyscy słuchali płomiennych przemówień, ale nie każdemu padające słowa się podobały. Wtedy zaczynały się kłótnie i nierzadko dochodziło do rękoczynów. Byłem na takim zgromadzeniu z kilkoma kolegami z Politechniki i Uniwersytetu, a ponieważ znaliśmy się dobrze, zamiast uciekać się do mordobicia, postanowiliśmy udać się na dyskusję i opuściliśmy wiec. Najczęściej szło się do Fukiera na Rynku Starego Miasta albo do Hopfera na Krakowskim Przedmieściu, gdzie toczyły się rozmowy przy słonych paluszkach i przy rizlingu.Okazało się potem, że wiec nie dobiegł do końca, ponieważ został w gwałtowny sposób rozpędzony. Do akcji wkroczyło ORMO z pałkami, ale bez gazów łzawiących. Wiele osób, w tym moja przyszła żona, która została na wiecu, oberwało po plecach.

Chleb przez kraty

Następnego dnia uczestniczyłem w wiecu w gmachu głównym Politechniki. Na dziedzińcu było pełno ludzi, więc z trudem wszyscy się tam mieściliśmy. Na balkonik, który nadawał się doskonale na mównicę, wchodzili rozmaici przywódcy i wygłaszali przemówienia, m.in. o tym, że wszystko niedługo się odmieni. Trwało to od rana do popołudnia, kiedy to zapadła rezolucja, że robimy strajk okupacyjny i zostajemy na noc. Zależało nam na tym, by ta wiadomość rozeszła się po mieście. Szybko zaczęli przychodzić warszawiacy i przynosić zaopatrzenie, które podawali nam przez kraty ogrodzenia, głównie chleb, kiełbasę i sery.

Jedni studenci jedli, inni natomiast czekali w kolejce do telefonu. W holu głównym Politechniki znajdowały się wtedy dwa automatyczne telefony publiczne. Wszyscy rozmawiali krótko, dzwonili do domu, żeby oznajmić, że wszystko jest dobrze, więc kolejka szła dosyć sprawnie. Moja przyszła żona stała wtedy w kolejce przede mną. Wiedziałem, że jej ojciec pracował wówczas w biurze projektów na odpowiedzialnym stanowisku, próbowałem jej więc odradzać dzwonienie do domu. Telefon na pewno był na podsłuchu, więc skończyłoby się to wzywaniem jej rodziców na milicję. Nie posłuchała mnie.

Jak dowiedziałem się dużo później, miałem rację. Jej ojciec był wzywany na milicję, gdzie udzielono mu pouczenia, że dzieci człowieka na stanowisku nie powinny brać udziału w strajkach przeciwko rządowi i partii.

Spaliśmy przeważnie w salach wykładowych i salach ćwiczeń, na stołach, na ławkach, na podłodze, jak tylko się dało. Mieliśmy absolutny zakaz picia alkoholu.

Nie oglądaj się teraz!

Następnego dnia moja mama przyjechała tramwajem na plac przed gmachem głównym. Kiedy wyszedłem po kanapki, które dla mnie przywiozła, kazała mi się nie oglądać, bo wszystkich nas tam obserwowali i fotografowali. Było jasne, że każdy, kto wychodził z budynku i natychmiast się oglądał, by zobaczyć transparenty i plakaty, został w budynku na noc, ponieważ transparenty wywieszono dopiero rano. Podczas drugiego dnia strajku spotkało mnie wzruszające przeżycie. Gdy zrobiło się na zewnątrz trochę luźniej i spacerowaliśmy sobie po terenie Politechniki jak po parku, jakaś starsza kobieta przywołała mnie do ogrodzenia i podała mi przez kratę 200 złotych, mówiąc że to na „wsparcie akcji” i dodała: „Trzymajcie się”, po czym popłakała się i uciekła.

Wtedy 200 zł było bardzo wysoką kwotą, ja sam dostawałem od mamy na tydzień 10 zł, które miały mi starczyć na wszystko. Pieniądze oczywiście zaniosłem do komitetu strajkowego. Wieczorem drugiego dnia wiele osób zostało zabranych przez rodziców do domów, inni sami uciekli. Liczba uczestników strajku malała w oczach. Mówiono, że uczelnię otacza milicja i ZOMO z gazem i psami i możliwe, że będą strzelać. Około godz. 21 zostało nas tak niewiele, że powoli rozeszliśmy się do domów i akademików. Wiele moich koleżanek i kolegów ze szkoły i z uczelni musiało opuścić kraj ze względu na żydowskie pochodzenie. A byli to ludzie inteligentni, zdolni i wartościowi, jak Piotr, kolega z liceum, wybitny umysł ścisły, który tak naprawdę nigdy nie musiał się uczyć, bo wszystko zaczynał rozumieć w mgnieniu oka. Prawdopodobnie jak wielu innych wyjechał na Bliski Wschód, prosto do okopów. ZBIGNIEW KOWALCZYK, Francja

Życie Warszawy

Najczęściej czytane