Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Pamięć z małej ulicy

Katarzyna Czarnecka 26-08-2011, ostatnia aktualizacja 26-08-2011 12:33

Może to wszystko wzięło się ze smutku. Tego, który wyczuwał u gości swoich sąsiadów już jako dziecko.

Piotr Rytko  od 2005 r.  pracuje nad książką o Górze Kalwarii.  – Mógłbym już ją skończyć, ale wciąż zbieram materiały, żeby jak najlepiej opisać prawdę  – mówi
źródło: Archiwum
Piotr Rytko od 2005 r. pracuje nad książką o Górze Kalwarii. – Mógłbym już ją skończyć, ale wciąż zbieram materiały, żeby jak najlepiej opisać prawdę – mówi
Henryk Prajs
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
Henryk Prajs
...i Feliks Karpman urodzili się  w Górze Kalwarii i nie wyobrażają sobie, że mogliby mieszkać gdzie indzie
autor: Jakub Ostałowski
źródło: Fotorzepa
...i Feliks Karpman urodzili się w Górze Kalwarii i nie wyobrażają sobie, że mogliby mieszkać gdzie indzie

 

– Wiedziałem, że to dla nich tragiczne miejsce – mówi. – Szli na kirkut, bo nie mogli nigdzie indziej. Kontakt z utraconym światem istniał dla nich właściwie tylko przez ten cmentarz.

Ci, którzy przyjeżdżali wtedy (i przyjeżdżają teraz, choć już nie tak wielu), to najczęściej potomkowie członków społeczności żydowskiej stanowiącej przed Holocaustem prawie połowę siedmiotysięcznej populacji Góry Kalwarii. Albo wyznawcy cadyka Altera, którego dwór przy ul. Pijarskiej jakimś cudem ocalał.

Tego, kim są, dowiedział się w domu. W szkole trafił co prawda na nauczyciela dobrze znającego historię miasta, ale czasy były takie, że o wielu rzeczach się nie mówiło. Bo polityka taka, bo o niektórych sprawach – trudnych i bolesnych – nie chciało się pamiętać. W rozwijaniu historycznych zainteresowań pomagał mu więc przede wszystkim tata.

– Mówił mi: „To trzeba zbadać, to zobaczyć, to przeczytać. Inaczej się niczego nie odkryje" – opowiada.

A że duszę odkrywcy pan Piotr miał zawsze, odgrzebywanie faktów z mroków niepamięci go fascynowało. Poza tym wcześnie odczuwał chęć ocalenia od zapomnienia niezwykle ciekawej historii wielokulturowego miasteczka, które z XVII-wiecznej Kalwarii Mazowsza przekształciło się w sztetl z dworem cadyka stojącego na czele chasydów.

Czytał więc, ile się dało, a odkąd dorósł, rozmawia też o historii z tymi, którzy ją przeżyli. Choćby właśnie z sąsiadami ze swojej niewielkiej ulicy, odwiedzanymi przez smutnych gości. Ostatnimi dwoma z 37 ocalałych górskokalwaryjskich Żydów.

Choroba leczona gliną

– To taki dobry dzieciak ten Piotruś – uśmiecha się Feliks Karpman. – Pamiętam, jak z łopatką i grabkami w piaskownicy siedział. A tak szybko poważny człowiek się z niego zrobił.

Pan Feliks docenia starania młodszego mieszkańca swojego miasta. Cieszy się, że ktoś dba o to, żeby pamięć o przeszłości Góry Kalwarii przetrwała.

To m.in. dzięki jego staraniom wciąż istnieje kirkut. I prawie nie widać, że w czasie wojny został niemal całkowicie zrujnowany. Co prawda macew stoi niewiele – nie wszystkie udało się odzyskać – a powojenne są tylko cztery. Ale jest okazałe ogrodzenie, niedawno zbudowany ohel rodziny Alterów, brama z ich posiadłości. I symboliczna mogiła rodziny Karpmanów. Z ziemią, którą pan Feliks przywiózł z Treblinki.

W swoich działaniach jest niestrudzony. Ma 85 lat i mówi, że ma już dość tego zajmowania się cmentarzem i dworem cadyka. Ale od razu dodaje: – Trzymam to wszystko w kulturze, bo tu są moje korzenie.

Oczywiście niektóre sprawy wyprowadzają go z równowagi. Ciągły brak pieniędzy na przykład, bo Gmina Żydowska nie dokłada się zbytnio. To, że z kamienia poświęconego rozstrzelanym 60 Polakom i 60 Żydom zniknął fragment napisu dotyczącego tych drugich. Albo nierozważne propozycje, jak ta pewnego niegdysiejszego przyjezdnego.

– Powiedział do mnie: „Karpman, my ci damy pieniądze, a ty pozwól, żebyśmy piec do wypieku macy ze strychu cadykowego domu modlitwy rozebrali i zabrali do Izraela" – opowiada pan Feliks. – To ja mu na to: „Różnych ludzi chorych widziałem, ale ty masz mózg, że tylko go wyjąć i włożyć tam glinę". No to on stwierdził, że go obraziłem. A jak on śmiał mówić o wywożeniu. Przecież to tyle lat przeżyło tutaj i tu ma być.

Radość z każdej rzeczy, która uniknęła zniszczenia w trakcie wojennej zawieruchy, także sprawia, że rodzina Rytków ma u pana Feliksa szczególne względy. Mówi na przykład, że pradziadek pana Piotra, Franciszek, powinien być „obsadzony w brylantowych ramach".

Jak być, to tylko w Ger

Henryk Prajs, drugi sąsiad rodziny Rytków, także nie ma co do tego żadnych wątpliwości.

– Franciszek w czasie wojny przechował u siebie w domu dużą część żydowskiego archiwum – opowiada. – I przede wszystkim Torę. Ja ją przekazałem do Izraela. Bo tu kto miałby ją czytać?

Pan Henryk wespół z panem Feliksem zajmowali się cmentarzem  i dworem cadyka. Teraz siły mu na to nie pozwalają. Ale służy swoją fenomenalną pamięcią.

– Mam 95 lat i często zastanawiam się: „Co zasłużyłem u ciebie, Boże, że dajesz mi tyle życia i myśli, i rozumu, że mogę rozmawiać z ludźmi?" – uśmiecha się.

Opowiada więc tym, którzy chcą słuchać, o przedwojennej Górze Kalwarii. Nie bezkrytycznie – starych, biednych chałupek mu nie żal – ale z rozrzewnieniem. Bo tęskni czasami do tamtego świata. Do tamtej dwukulturowości, do ludzi. Przede wszystkim do rodziny, którą całą stracił. Ale też do takich drobiazgów jak bruk.

– Za okupacji, kiedy w każdej chwili, w każdej sekundzie mogłem zginąć, myślałem: przecież ja pamiętam każdy kamień tam – mówi.

Po wojnie wrócił więc do Ger – jak Żydzi nazywali swoje miasteczko.

– Starzy znajomi witali mnie serdecznie – opowiada. – A szczególnie rodzina Franciszka Rytki.

Nigdy nie myślał, żeby dokądś wyjechać.

– Jestem patriotą. Jedynym żyjącym weteranem 3. Pułku Szwoleżerów Mazowieckich. Walczyłem o wolną Polskę i jej doczekałem – mówi. – Nie mógłbym być gdzie indziej.

Muzyka z przeszłości

Pan Piotr także nie wyobraża sobie, że mógłby opuścić swoje miejsce na ziemi. A nie miałby trudności. Jest doktorem ekonomii, analitykiem finansowym, pracuje w Warszawie w dużej spółce Skarbu Państwa. Świat stoi przed nim otworem. Ale...

W Górze Kalwarii jest skarpa wiślana, pod którą chłopcy – polscy i żydowscy – grali kiedyś w piłkę i czytali głośno książki. Jest budynek straży pożarnej, niegdysiejszy Dom Ludowy z kinem. Jest ratusz, w arkadach którego były jatki, między innymi rzeźniczej rodziny pana Feliksa. Jest ul. Piłsudskiego, na której stał dom pana Feliksa. Miejsca znane i te wciąż odkrywane.

I są historie. Te wesołe, jak o złowionym w międzywojniu jesiotrze tak wielkim, że ogon wystawał mu z furmanki, a żydowscy kupcy wystawili go, żeby za kilka groszy ludzie go sobie oglądali. Ale i te tragiczne. Pana Henryka, który 24 lutego 1941 r., dzień przed likwidacją górskokalwaryjskiego getta uciekł i ukrywał się do końca wojny po wsiach po drugiej stronie Wisły. Pana Feliksa, który uciekł kilka dni wcześniej, ale i tak dwa tygodnie później był już w Treblince. A jeszcze rok się ukrywał, a jeszcze walczył w Powstaniu Warszawskim...

– Zbieram te relacje starszych mieszkańców, choć wiem, jak wiele ich kosztuje mówienie o tych sprawach – mówi pan Piotr. – Ale chcę je spisać, zachować. Od 2005 r. przygotowuję książkę o niezwykłej historii naszego miasta.

Mógłby już ją skończyć. Jednak wciąż zbiera materiały.

– Bo jedyne, czego się obawiam, to to, że nie znajdę ich wystarczająco dużo, żeby przekazać prawdę – mówi.

Poza pisaniem angażuje się w różne projekty, głównie związane z Wisłą, takie jak sekcja narciarstwa wodnego czy działalność ratownicza w WOPR. Zależy mu też na stworzeniu muzeum i punktu informacji turystycznej w Pałacu Biskupim. Ostatnio zaś zajął się pomocą w sprowadzeniu do Ger zrekonstruowanej w San Francisco przedwojennej orkiestry mandolinowej.

Jeśli więc ktoś zdecyduje się przyjechać 3 września do Góry Kalwarii na jej koncert, na pewno pana Piotra spotka. Będzie w domu modlitwy cadyka Altera. Bo gdzie indziej miałby w takim dniu być strażnik pamięci?

Życie Warszawy

Najczęściej czytane