DRUKUJ

Stolica w sieci podatków

Rafał Jabłoński 04-11-2010, ostatnia aktualizacja 04-11-2010 20:11

Od dwóch stuleci warszawiacy gnębieni są podatkami. Ich ilość jest zdumiewająca. Płacono już za latarnie, od wyjazdu za miasto dorożkami, od sprzedaży piwa, obecności obcych Żydów, ogradzania grobów i od prostytutek.

*„Kopytkowe” płacono za przekroczenie dorożką granic miasta. A magistrat nic w zamian nie dawał
źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
*„Kopytkowe” płacono za przekroczenie dorożką granic miasta. A magistrat nic w zamian nie dawał
*Strajk kelnerów przeciwko podatkowi od spożycia. Samoobsługi wtedy nie znano, więc lokale były nieczynne
źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
*Strajk kelnerów przeciwko podatkowi od spożycia. Samoobsługi wtedy nie znano, więc lokale były nieczynne
*Pół biletu za psa i roczny podatek od czworonogów. Na szczęście wtedy nie kazano zbierać z chodników; te mieli czyścić dozorcy
źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe
*Pół biletu za psa i roczny podatek od czworonogów. Na szczęście wtedy nie kazano zbierać z chodników; te mieli czyścić dozorcy

Najbardziej rozśmieszył mnie podatek od psów, jaki wymyślono w 1865 roku. Firmował go sam car Aleksander II, a podpisało dwóch najważniejszych urzędników w Królestwie, jakby rzecz dotyczyła podstawy systemu finansowego. Opłatami obłożono też prostytutki rejestrowane, czyli zapisane na policyjnych listach w drugiej połowie XIX wieku.

Jak podawał „Kurier Warszawski”, pieniądze pobierano do lat 80. i utworzono z nich fundusz wynoszący 26 tys. rubli. Podatek został zniesiony, zaś rzeczony fundusz „przeszedł pod zawiadywanie ministerstwa spraw wewnętrznych, które w 1888 roku procenty od tego kapitału przeznaczyło na rzecz warszawskiego szpitala św. Łazarza, jako zwrot kosztów” – za bezpłatne leczenie kobiet nierządnych. Ten podatek, pozornie śmieszny a żałosny, był jednak celowy, czego nie można powiedzieć o wielu innych.

Miłe złego początki

Drzewiej płacono w mieście na różne cele wspólne. I to nie zawsze w brzęczącej monecie. Otóż na cztery lata przed końcem XVIII wieku departament policji zobowiązał „w nawiązaniu do dawnego zwyczaju, wszystkich przejeżdżających przez rogatki miejskie do złożenia kamienia nadającego się do brukowania ulic”. To tak, jakby dzisiaj każdy kierowca musiał przywieźć wiaderko asfaltu. Wspomniane rogatki (obejrzeć je możemy m.in. na pl. Unii Lubelskiej) były miejscem pobierania i innych haraczy. Na przykład „kopytkowego” – za wyjazd lub wjazd dorożką w granice Warszawy. To było w roku 1817, a i dziś niektórym urzędnikom marzy się tworzenie stref zakazanych w centrum stolicy, do których wjazd byłby płatny.

Poborców nigdy nie kochano i odreagowywano na nich frustracje – szczuto psami, przepędzano kijami, a nawet obijano. Niechęć ta była tak duża, że w roku 1853 magistrat wydał obwieszczenie dotyczące zakazu znieważania egzekutorów podatkowych.

Zabrano się też za Żydów, których populacja rozrosła się w połowie XIX wieku, do około jednej trzeciej ludności miasta. Obawiano się dalszego zwiększania tej nacji i wymyślono Tagcetel, czyli tzw. opłatę biletową za każdy dzień pobytu w Warszawie „obcych Żydów”, niezapisanych do ksiąg stałych mieszkańców stolicy. Tagcetel nałożono już w 1824 roku, a potwierdzono po 20 latach, zaznaczając, że dotyczy on również pachciarzy i ich pomocników, a więc dzierżawców różnych dóbr. W roku 1862 Żydzi płacili też koszerne – pieniądze za rytualny ubój bydła.

W tym czasie zaczęło się lawinowe wymyślanie opłat. Warszawiacy uiszczali ich coraz więcej – tzw. brukowe, wodociągowe, konsensowe (od handlu trunkami krajowymi i zagranicznymi), od zarobków, rzeziowe, latarniowe oraz kwatermistrzowskie. W okresie narastania ruchów niepodległościowych przed powstaniem styczniowym doszły do tego karne podatki na utrzymanie carskiego wojska i kolejny – od zwiększonych sił policyjnych.

Straszne lata 80.

Po upadku Powstania mieszkańcy płacili już za wszystko. Nawet za psy i konie. A poza tym – podatek podymny, od mieszkań, od nieruchomości, za prawo prowadzenia handlu, szpitalny, na zakłady dobroczynne, za kanalizację i wodę, od budek z dewocjonaliami, za przewóz łodzią przez Wisłę, a także od imprez rozrywkowych. W roku 1885 ktoś wpadł na pomysł opodatkowania zabaw publicznych na placu Ujazdowskim (dziś jest tam park), w tym karuzeli oraz huśtawek.

W tym czasie funkcjonowała też opłata cmentarna, która wszakże nie przynosiła zbyt dużych dochodów, więc prezydent miasta z rokiem 1888 wymyślił sobie opodatkowanie rodzin za prawo „ogradzania czasowych pomników na cmentarzu powązkowskim i Brudnowskim”.

O ile nikt nie protestował przeciwko tzw. składce ogniowej, z której utrzymywano strażaków, o tyle już podatek od witryn sklepowych, jaki wymyślono na przełomie stulecia, był powszechnie krytykowany. Ówczesna cenzura broniła podstaw ustroju politycznego rosyjskiego zaborcy, ale pozwalała narzekać na magistrat, prawdopodobnie upatrując w tym pewnego wentyla społecznego. Jak podają dawne gazety, pracownikom ratusza patrzono na ręce, wytykając niegospodarność.

Wyciskanie pieniędzy

Czas wojny to różne daniny na rzecz wojska niemieckiego oraz podatki czynione w naturze, w tym i składanie przedmiotów mosiężnych (głównie jako surowca na łuski artyleryjskie). Władze stolicy egzekwowały opłaty wymyślane przez niemieckiego okupanta, a odium spadało na nie. Zresztą, czy dziś można łatwo ustalić, kto był autorem podatku od balkonów, rusztowań czy znaków reklamowych?

Po wojnie zabrano się za gastronomię i nałożono w 1923 roku miejski podatek od spożycia piwa. Później płaciliśmy już za całe spożycie „w zakładach gastronomicznych z wyszynkiem trunków”, a w roku 1928 dołożono do tego opłatę „od nocnej konsumpcji w restauracjach”, ale po kilkunastu miesiącach okazało się, że „kelnerzy nie chcą inkasować miejskiego podatku od spożycia”. A powód tego był nader prosty – otóż gość widzący jak w knajpie doliczają mu do rachunku miejską opłatę, ani myślał dawać kelnerowi napiwek. Więc ten był wściekły i sabotował pomysły urzędnicze. Stołeczny moloch finansowy pożerał co się tylko dało. Wymyślił sobie podatki: od zużycia bruków, od gości hotelowych, od gazomierzy, a nawet od filmów. Protesty były ogromne i doprowadziły w roku 1932 do zmniejszenia opłaty hotelowej, bo gości „ukrywano” w buchalterii, żeby nie płacić.

Przypadki zmniejszania podatków zdarzały się na przestrzeni dziejów, ale nader rzadko. Bodajże pierwszy raz sięgnięto do tego środka finansowego w roku 1814, dekretując ulgi poszkodowanym przez pożary oraz powodzie. W okresie Wielkiego Kryzysu warszawiacy nie chcieli płacić za byle co, bo nie mieli z czego. I stąd całe serie petycji o zmniejszenie opłat; m.in. w roku 1932 powstał komitet do walki z psim podatkiem, żądający zmniejszenia opłat od tych czworonogów. Na początku, jak już wspomnieliśmy, każdy szczekający zwierz kosztował jednego rubla srebrem rocznie. Tuż przed wybuchem wojny były już trzy ruble. A po wojnie – więcej, ale trudno porównywać kurs marki polskiej lub złotego ze srebrną walutą.

Dziś również płacimy różne haracze, które poukrywane są za eleganckimi nazwami. Przecież opłata parkingowa to też podatek...

*Dokumenty

W imieniu Najjaśniejszego Alexandra II Cesarza Wszech Rossji, króla Polskiego, etc. etc. etc.

/.../ Art. 1. W mieście Warszawie pobierana będzie na rzecz kasy ekonomicznej opłata za utrzymywanie psów od posiadaczy onych.

Art. 2. Wszyscy stali i czasowi mieszkańcy miasta Warszawy i Pragi obowiązywani są płacić od każdego utrzymywane od siebie psa, bez różnicy rasy, po 1 rublu srebrem rocznie.

Art 7. (...) posiadacze psów otrzymywać będą kwity z księgi sznurowej kasowej wycięte i znak blaszany dla zawieszenia w obroży psa opodatkowanego.

Namiestnik Jenerał – Adiutant Hrabia Berg

Główny Dyrektor Prezydujący w Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Duchownych, Xiążę Czerkaski

Dodaj swoją opinię lub napisz na czytelnik@zw.com.pl

Życie Warszawy